Kierunek kosmos. Część 3: Surowce kosmiczne

Obrazek posta

(Fot. Wikipedia)

 

Pojawiają się dziwne konkluzje, będące wynikiem braku znajomości międzynarodowego prawa kosmicznego czy też samej tematyki gospodarczego wykorzystania przestrzeni kosmicznej. Wszystkiemu towarzyszy strach, kpiny lub potrzeba powoływania się na brak moralnego prawa ludzkości do takich działań. Nie brzmi to wszystko dobrze, a dla kogoś, kto na co dzień nie ma do czynienia z tematem, często brzmi wręcz fatalnie.

Przestrzeń kosmiczna, w której Ziemia porusza się wokół Słońca, jest miejscem niezwykle obszernym. Nie jest to jednak zupełna pustka. Znajdują się tam różnego rodzaju formy materii, w tym plazmy. Jednak na potrzeby naszych rozważań skupmy się na czymś lepiej widocznym gołym okiem lub przez teleskop – na ciałach niebieskich.

 

Tymi ciałami niebieskimi, zwanymi w astronomii „obiektami astronomicznymi”, są planety, księżyce, asteroidy, centaury, komety, obiekty Pasa Kuipera czy Obłoku Oorta. Planety i część ich księżyców to niejako rodzeństwo naszego rodzimego globu, natomiast mnóstwo innych obiektów, z których części nawet nie zbadaliśmy, pochodzi albo z tego samego okresu tworzenia się układu gwiezdnego, albo przywędrowała tutaj spoza niego.

 

Nadal nie wiemy zbyt dużo o naszym Układzie Słonecznym, przestrzeni wokółgwiezdnej (circumstellar) i międzygwiezdnej, chociaż przez teleskopy można już badać odległe gwiazdy i obserwować krążące wokół nich globy. Można sobie zadać pytanie, czego w takim ruchomym układzie skał, planet i pyłu mogą szukać państwa lub prywatni przedsiębiorcy? Ziemi uprawnej tam nie ma, ropy też raczej się nie znajdzie (choć natrafiono na węglowodory i związki organiczne w atmosferach gazowych olbrzymów, ich księżyców, kometach czy obłokach molekularnych). Tamtejsze hotele też miałyby zapewne ograniczony potencjał turystyczny.

Carl Sagan zwykł mawiać, że wszyscy składamy się z materii gwiezdnej. Nasza planeta też. A skoro tak, to jej kosmiczne rodzeństwo także. Oznacza to, że na innych globach znajdują się złoża cennych surowców. Oczywiście jest to duże uproszczenie, gdyż nie wszędzie znajdują się takie same złoża i w tym samym stanie lub odpowiednio skoncentrowane. Jednak bez wątpienia są tam zasoby cennych minerałów, metali, izotopów czy substancji lotnych (volatiles) w postaci lodowej.

 

Przestrzeń kosmiczna i pozaziemskie ciała niebieskie umożliwiają nam wykorzystanie takich właściwości, jak próżnia kosmiczna, dostęp do Słońca czy mikrograwitacja (popularny stan nieważkości), z których każda ma wielkie znaczenie dla badań oraz przemysłu. Jednak możliwość pozyskiwania, przetwarzania i sprowadzania złóż znajdujących się poza dnem naszej studni grawitacyjnej rozszerza nie tylko gospodarkę, lecz także bazę przemysłowo-surowcową danego podmiotu państwowego czy ponadpaństwowego.

 

Zacznijmy od teoretycznie najprostszej rzeczy do pozyskania w przestrzeni kosmicznej, za to niezwykle przydatnej, mianowicie wody. Woda w kosmosie kojarzy nam się z poszukiwaniem tam życia, jednak wtedy myślimy głównie o jej występowaniu w stanie ciekłym. Tymczasem znajdująca się na biegunach Księżyca woda w postaci lodu może stanowić element infrastruktury okołoksiężycowej jako czynnik roboczy, paliwo silników kosmicznych (tzn. operujących poza Linią Kármána). Patrząc na równanie rakietowe i proporcje masy ładunków rakietowych do całościowej mokrej masy całej zatankowanej rakiety, widzimy, jak dużą taka technologia napędu da przewagę podmiotowi państwowemu, bezpośrednio lub za pośrednictwem firm prywatnych. Takie paliwo pozwoli po pierwsze na zmianę architektury misji kosmicznych, czy to o charakterze badawczym, czy przemysłowych, czy o znaczeniu militarnym. Po pierwsze, dostęp to takiego paliwa, często pokazywany w dawnych projektach NASA czy JPL jako „stacje paliwowe w przestrzeni kosmicznej”, pozwala na przedłużenie życia obiektu kosmicznego poprzez napełnienie paliwem odpowiednich silników korekcyjnych, umożliwiających obiektowi wykonanie manewru orbitalnego. Taki obiekt kosmiczny będzie mógł być „odratowany” czy też serwisowany, co ostatnio zademonstrował Northrop Grumman misją MEV-1, przedłużając czas pracy satelity IS-901 należącej do Intelsatu o kolejne pięć lat.

Żeby zrozumieć znaczenie takich operacji, należy przypomnieć sobie, że obiekty umieszczone na orbitach nie wiszą po wieczność w tym samym punkcie, tak że nic na nie nigdy nie wpłynie. Siły grawitacyjne Ziemi, Księżyca, a także szczątkowa atmosfera czy promieniowanie Słońca to główne czynniki wpływające na ruch sztucznych obiektów po orbicie Ziemi lub Księżyca. Dochodzą do tego manewry przeciwkolizyjne, wykonywane na przykład w celu uniknięcia zderzenia z gruzem kosmicznym. Ze względu na właściwości, jakie posiada przestrzeń kosmiczna, najlepszym sposobem na dokonywanie takich manewrów w chwili obecnej jest używanie silniczków wyrzucających strumień czynnika roboczego. W razie braku możliwości dokonywania takich manewrów obiekt staje się gruzem kosmicznym, gdyż jego niekontrolowane, acz przewidywalne, przemieszczanie się po orbitach może stanowić zagrożenie dla innych obiektów kosmicznych. Weźmy pod uwagę, że strata ważnego satelity w ten sposób, czy też wywołanie przez jego kolizje z innym obiektem kolejnego rozsiewu mikrogruzu kosmicznego będzie prowadzić do zwiększenia ryzyka inwestycji w komercyjne, przemysłowe wykorzystanie orbity. To z kolei wpłynie na wszelkie usługi opierające się na danych satelitarnych, w tym obserwację i nawigację niezbędną tak przemysłowi, jak aparatom państwa oraz siłom zbrojnym. Dlatego serwisowanie jest niezbędne w celu utrzymania zasobów orbitalnych, zwanych też aktywami orbitalnymi danego państwa.

Kolejnym miejscem zastosowania wody z kosmosu są holowniki kosmiczne (space tug), zwane też pojazdami transferu orbitalnego. Projekty tych holowników były opracowywane, kiedy dopiero rysowała się wizja pojazdów kosmicznych wielokrotnego wykorzystania. Holownik taki składałby się głównie ze zbiornika, układu sterowania i silnika. Jego zadaniem byłoby przemieszczanie obiektów kosmicznych między orbitami, wyprowadzanie ich na trajektorie międzyplanetarne czy usuwanie na orbity cmentarne lub doprowadzenie do spalenia się obiektu w atmosferze. Posiadanie takich zdolności zmniejsza potrzeby energetyczne misji badawczych, komercyjnych czy nawet wojskowych. Posiadając holowniki zasilane silnikami chemicznymi, dany podmiot państwowy jest w stanie zaspokajać potrzeby rynku opartego na urządzeniach umieszczonych na orbitach lub ciałach niebieskich, a także prowadzić szeroko zakrojone operacje usuwania bądź nawet odzyskiwania uszkodzonych lub nieaktywnych satelitów.

 

Jednak nie należy zapominać o klasycznej zasadzie Larry’ego Nivena, autora książek z dziedziny fantastyki naukowej, doradcy prezydenta Ronalda Reagana. Zasada ta brzmi: twój napęd jest także twoją podstawową bronią. Podwójne wykorzystanie systemów kosmicznych nie jest niczym szczególnie nowym w astronautyce, gdyż u zarania wyścigu kosmicznego zdolności rakiet balistycznych stosowanych w misjach kosmicznych przekładały się bezpośrednio na wykorzystanie ich do przenoszenia ładunków bojowych.

 

Po udanej misji Leonowa Chruszczow przypominał Kennedy’emu, że Związek Radziecki jest w stanie umieścić nie tylko człowieka na orbicie. Była to dość jednoznaczna sugestia. Sam program Apollo posiadał elementy wcześniej rozważane na potrzeby militarnego programu Horizon. Celem programu było umieszczenie na powierzchni Księżyca amerykańskiej bazy rakietowej, zdolnej do kontrolowania orbity okołoziemskiej, zgodnie z założeniami tzw. teorii panamskiej, opracowanej przez Dandridge’a Cole’a. Jednak w samej przestrzeni kosmicznej, biorąc pod uwagę systemy telekomunikacyjne, obserwacyjne oraz nawigacyjne, mające ogromne znaczenie gospodarcze i militarne, zdolności, jakie daje taki holownik kosmiczny, pozwalają nam nie tylko usprawnić te sektory, ale także zaburzać tożsame zasoby strategiczne u przeciwnika.

 

Wracając do Nivena, każdy taki holownik jest de facto rakietą. Nie musi być użyty jako pocisk ASAT, pełniąc funkcję kinetycznego tarana. Zderzenie mogłoby zwiększyć ilość śmieci kosmicznych, a w wypadku ich niekontrolowanego nagromadzenia się efektem starcia jest przegrana wszystkich i globalne straty związane z koniecznością natychmiastowego zastąpienia urządzeń wyłączonych z użycia lub zniszczonych w wyniku narastających kolizji.

 

Wystarczy, by taki holownik wypełnił swoje zadanie skutecznie, po cichu wyłączając z użycia obiekt przeciwnika w taki sposób, aby utracił on kontrolę nad jego manewrami. Manewry takie są mniej zauważalne, jeśli wrogi „holowany” obiekt posiada wyłącznie zastosowanie militarne. W wypadku obiektów cywilnych o łączonym zastosowaniu takie działanie może być zauważone przez konsumentów, czego powinno się unikać. Nadmienić należy, że nie tylko ich zdolności przemieszczania i lekkość, ale nawet samo użycie dyszy w niebezpiecznej odległości od innego obiektu stanowić będzie formę broni.

 

Kolejnymi surowcami, które mogłyby być pozyskiwane z Księżyca i asteroid, są minerały. Minerały, szczególnie te należące do kategorii pierwiastków ziem rzadkich czy metale z grupy platynowej, są niezbędne we współczesnym przemyśle elektronicznym. Sprawność, wydajność układów, systemów zasilania, obliczeń, transmisji danych, odporność są zależne od projektu układu oraz zastosowanych w nim surowców.

 

W tym kontekście pojęcie astrogórnicwa najczęściej pojawiało się w futurologii, fantastyce oraz prawoznawstwie i polityce międzynarodowej. Nie będziemy się zagłębiać w projekty od czasów Ciołkowskiego, ale to właśnie nie woda, ale cenne złoża były powodem tarć na poziomie UNCOPUOS w latach 1970–1980, które to tarcia właściwie trwają do dziś. Zdolność do wydobycia i sprowadzenia cennych surowców na powierzchnię Ziemi przez państwo wyposażone w technologię kosmiczną stanowi dodatkową przewagę gospodarczą. Jak to określał Ben Bova, jeśli spojrzeć na politykę ziemską w realiach dwuwymiarowej planszy i gry o sumie zerowej wygląda to tak, jakby państwo nagle znalazło „dziurę w planszy”, z której jest w stanie wydobyć nadzwyczajne bogactwa, niedostępne dla państw, które same nie opracowały zdolności otworzenia takiej „dziury”. O ile wcześniej w historii ograniczenia geologiczno-geograficzne wymuszały podbój lub handel w celu pozyskania cennych złóż, o tyle przestrzeń kosmiczna stopniowo eliminuje taką zależność.

 

Państwo mające dostęp do „gwiezdnego morza” oraz odpowiednie technologie do badania ciał pod względem kompozycji złóż, wydobycia i transportu będzie posiadać znaczną przewagę gospodarczą nad pozostałymi państwami lub ich związkami, niemającymi takich zdolności.

 

Dlatego też nie jest niczym dziwnym, że państwa planujące takie wydobycie będą chciały zapewnić bezpieczeństwo swoich urządzeń związanych z poszukiwaniem złóż, górnictwem kosmicznym, a już tym bardziej transportem wewnątrz przestrzeni kosmicznej, tudzież transportem złóż na Ziemię. Dlatego wzmocnienie środków obrony aktywów kosmicznych służy nie tylko obecnym gałęziom gospodarki i strategicznym systemom opartym na wykorzystaniu urządzeń umieszczonych na orbicie, ale także przyszłym. Nie można wykluczyć, że nowe rozwiązania telekomunikacyjne i systemy SSA (space situational awareness) będą wykorzystywane w celu monitorowania wrogich aktywności w przestrzeni kosmicznej oraz działań prowadzonych z Ziemi. Cyberbezpieczeństwo systemów związanych z transportem rudy platynowców, zapobieganie przekierowaniom, przechwyceniom, utracie kontroli lub zniszczeniom transportów przez wrogie siły będzie wymagało wielu nakładów od państw posiadających zdolności wydobywcze w przestrzeni kosmicznej, szczególnie w wypadku istnienia państw sprzeciwiających się takiej polityce.

 

Tu dochodzimy do problematyki, jaka wynika z istniejącego obecnie prawa międzynarodowego i resentymentów sięgających poprzedniego wieku, a nawet jeszcze belle époque.

 

Ani deklaracja ONZ w sprawie reguł prawnych dotyczących przestrzeni kosmicznej z 1963 roku, ani Traktat o przestrzeni kosmicznej z 1967 roku nie zakładały regulacji wydobycia surowców i przemysłowej aktywności w przestrzeni kosmicznej. Znaczenie dla górnictwa kosmicznego i innych rodzajów aktywności przemysłowej mają przede wszystkim artykuł II oraz artykuł VI traktatu. Artykuł II wskazuje, że każde państwo ma prawo do prowadzenia pokojowej działalności w przestrzeni kosmicznej, jednak zakazuje się zawłaszczania i roszczeń suwerenności realizowanych na drodze fizycznego zajęcia (occupation, co nie do końca jest tożsame z polskim rozumieniem słowa okupacja, chodzi raczej o przebywanie tam astronautów, robotów czy postawienie bazy) lub innych agresywnych działań. Natomiast artykuł VI stanowi, że państwa udzielają zgody na działalność swoich podmiotów prywatnych i państwowych prowadzoną w przestrzeni kosmicznej i sprawują nad nią nadzór. Ponadto w artykule I dokument ten wskazuje, iż przestrzeń kosmiczna oraz ciała niebieskie są to tzw. province of all humanity.

Termin ten tłumaczony jest u nas jako dorobek ludzkości, w języku angielskim oznacza raczej wspólny obszar działalności człowieka. Jak wiemy z publikacji akademickich na temat prawa kosmicznego, kwestia surowców kosmicznych bywała obecna podczas obrad UNCOPUOS i wiele miejsca poświecono jej w piśmiennictwie tamtego okresu, natomiast sam traktat miał za zadanie uregulować podstawowe aspekty działalności państw w przestrzeni kosmicznej, zapewniając (podobnie jak pierwszy Traktat antarktyczny z 1958 roku), by ani Księżyc, ani przestrzeń kosmiczna nie stały się polem walki między zwaśnionymi blokami. Między innymi po to, aby uniknąć kolejnego konfliktu wietnamskiego czy kryzysu kubańskiego, tyle że w przestrzeni kosmicznej.

W czasach lęku przed wzajemnym unicestwieniem się potęg atomowych, którego skutkiem ubocznym niewątpliwie byłoby powolne umieranie populacji państw postronnych w wyniku skażenia i dewastacji ekosystemu, państwa wolały zyskać pewność, że ładunki nuklearne nie zostaną użyte w przestrzeni kosmicznej. Ten ostatni element został w traktacie jedynie potwierdzony, ponieważ wcześniej był już przedmiotem układu o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą z 1963 roku. Jednak państwa nadal mogły udzielać zgody na umieszczanie satelitów obserwacyjnych i telekomunikacyjnych na orbitach oraz urządzeń naukowych czy produkcyjnych na Księżycu. Złamaniem traktatu była deklaracja traktująca dane ciało niebieskie albo jego fragment jako suwerenne terytorium państwa i prowadzenie tam prac budowlanych, badawczych czy górniczych. Nie ustalono jednak reguł, według których państwa mogą takie prace prowadzić. Nie było czasu, by zajmować się kwestiami wtórnymi, gdy trzeba było wprowadzić w życie akt prawny, który miał obowiązywać, zanim pierwszy człowiek postawi stopę na Księżycu.

Jeszcze przed lądowaniem Apollo 11 na powierzchni Morza Spokoju niektóre państwa członkowskie UNCOPUOS zgłosiły inicjatywę stworzenia kolejnego traktatu. Chociaż rozmowy o jego założeniach zaczęły się bardzo wcześnie, jest on ostatnim powstałym na forum ONZ traktatem regulującym działalność państw w przestrzeni kosmicznej. Mowa tu o Układzie księżycowym z roku 1979. Jest on kością niezgody w kontekście astrogórnictwa oraz polityki kosmicznej; odnosił się do niego prezydent Donald Trump w swoim rozporządzeniu wykonawczym (executive order).

Układ posiadał jeden niefortunny przepis, artykuł 11. Przepis ten nadawał surowcom naturalnym Księżyca oraz innych ciał niebieskich status „wspólnego dziedzictwa ludzkości” (Common Heritage of Mankind, CHM). Czym się jednak to dziedzictwo różni od obszaru aktywności? Wspólne dziedzictwo ludzkości w kontekście złóż znajdujących się poza granicami państw wywodzi się z idei nowego międzynarodowego ładu ekonomicznego (New International Economic Order, NIEO), która obrała sobie za cel niwelację nierówności między krajami rozwiniętymi a „mniej rozwiniętymi” (dziś nazywamy je rozwijającymi się, wtedy terminem używanym w tym kontekście było „less developed nation”) oraz zadośćuczynienie za czasy kolonialne. Za zrozumieniem dla tej koncepcji gospodarczej, która była omawiana równocześnie z Konwencją o prawie morza (UNCLOS), przemawiała nie tylko rzekoma wyższość moralna części państw rozwiniętych, gdy jej reprezentanci stawiali sobie za punkt honoru nie dopuścić więcej do historycznych okrucieństw i walczyć z rozwarstwieniami. Istotne były wtedy jeszcze dwa tematy. Po pierwsze, kraje rozwijające się zaczynały uzyskiwać dostęp do broni masowego rażenia, przez co istniała obawa, że w akcie desperacji któreś państwo może jej użyć jako środka presji politycznej i gospodarczej, co pokazały Indie w 1974 roku. Jednak drugim tematem, który jest często pomijany w prawnych analizach filozofii CHM, jest publikacja przez Klub Rzymski w 1972 roku raportu autorstwa Dennisa Meadowsa i innych pt. „Granice wzrostu” („The Limits to Growth”).

W raporcie pojawiła się sugestia, iż w niedługim czasie ludzkość dotkną niedobory surowców oraz żywności, przez co powoli będziemy się zbliżać do globalnej katastrofy gospodarczej; pojawi się także problem przeludnienia. Raport opublikowany jeszcze w czasie ostatnich lądowań programu Apollo odbił się echem w publicystyce i kulturze lat 70. Dla nas najważniejsze są zainspirowane nim ruchy ekologiczne i kosmiczne.

O ile ruchy walczące o zachowanie środowiska i minimalizację dewastowania go przez człowieka nabrały wiatru w żagle w kontekście konieczności deindustrializacji oraz podjęcia działań na rzecz ograniczenia przyrostu naturalnego, o tyle pokolenie kosmiczne, młodych dorastających w epoce Mecury–Gemini–Apollo, widziało w przestrzeni kosmicznej odpowiedź na niedobory surowcowe, było to dla niego miejsce pod ekologiczne, samowystarczalne siedliska i źródło nadziei na zahamowanie dewastacji środowiska przez zastąpienie ropy naftowej energią elektryczną dostarczaną przez elektrownie orbitalne.

 

Amerykańska wizja wykorzystania warunków i surowców znajdujących się poza Ziemią składała się z wielu elementów, takich jak na przykład wspomniane elektrownie orbitalne, których główne elementy strukturalne miałyby zostać wykonane z przetworzonych surowców wydobytych na powierzchni Księżyca. Elementem tego nowego programu kosmicznego, którego jednym z głównych założeń było uprzemysłowienie przestrzeni kosmicznej (space industrialization), miały być właśnie pojazdy kosmiczne wielokrotnego użytku, ekstensywne wykorzystanie orbit do celów telekomunikacji, obserwacji, energetyki oraz przetwórstwa, wreszcie rozszerzenie gospodarki o surowce kosmiczne.

 

Badania nad studium wykonalności elektrowni orbitalnych prowadziły w latach 1977–1981 z polecenia prezydenta Jimmy’ego Cartera NASA oraz Departament Energii (DoE). Takie założenia ekstensywnego wykorzystania orbit, naturalnego satelity Ziemi oraz asteroid nie podobały się krajom rozwijającym się, które czuły, że nagle mogą zostać wykluczone z gry, i zaczęły działać między innymi w Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej (ITU) w celu stworzenia mechanizmów ograniczających technologiczną samowolę USA. Jeśli chodzi o kwestię surowców kosmicznych, kraje rozwijające się, chcąc uniknąć ponownego zepchnięcia z torów historii lub też wykluczenia cywilizacyjnego, a nawet zapaści w wyniku masowych emigracji, postrzegały NIEO jako najlepsze rozwiązanie ich problemów.

Niestety, jeżeli dokładnie przyjrzymy się ówczesnym argumentom i projektom, nie dało się pogodzić racji obu stron sporu. Strona amerykańska chciała nie tyle sprowadzać surowce na Ziemię, ile wykorzystywać je w przestrzeni kosmicznej przy budowie przemysłowych czy nawet mieszkalnych struktur kosmicznych. Chciała też tworzyć z nich nowe stopy metali czy elektronikę, co przy swobodnym dostępie do tychże zasobów miało rację bytu. Kraje rozwijające się widziały te surowce w kontekście wspomnianej „dziury w planszy” i uważały, że zysk z górnictwa kosmicznego powinien być dzielony między państwa świata, ze szczególnym uwzględnieniem ich samych. Amerykanie, biorąc fotony w żagle świetlne, nie mogli się zgodzić na reguły, wedle których inne państwa nie tyle decydowałyby o współpracy czy wspólnych projektach, ile narzucały przy pomocy międzynarodowego organu, podobnego do ISA (regulującego analogiczną kwestię na wodach międzynarodowych zgodnie z Konwencją o prawie morza), ograniczenia, opłaty czy nakaz dzielenia się technologią.

Właśnie ta ostatnia kwestia była problematyczna dla Amerykanów w wizji wspólnego dziedzictwa ludzkości. Kraje rozwijające się miały odmienne spojrzenie na ten mechanizm. Niektóre nastraszone wizją pełzającej zagłady domagały się udziału w nowych zdobyczach surowcowych ludzkości.

Ostatecznie organizacje prokosmiczne, takie jak L5 Society (nazwa od punktu libracyjnego, w którym miałaby zostać zbudowana cylindryczna kolonia O’Neilla) czy National Space Institute, przekonały senat USA do odrzucenia ratyfikacji Układu księżycowego. Do dziś ten akt pozostaje kością niezgody między państwami członkami UNCOPUOS, chociaż jeśli spojrzeć na jego ratyfikację, to jego strony nie są żadnym kosmicznym „dream team”. Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich nie podpisał ani nie ratyfikował układu. Obecna Federacja Rosyjska częściej używa aluzji do tego układu na forum UNCOPUOS przy próbach pouczania Stanów Zjednoczonych co do ich powoływania się na artykuł VI Traktatu o przestrzeni kosmicznej w kontekście górnictwa kosmicznego. Chińska Republika Ludowa, obecnie rosnąca potęga kosmiczna zainteresowana tematem, tak samo otwarcie wyraża sprzeciw wobec działań takich państwa jak Stany Zjednoczone, Wielkie Księstwo Luksemburga czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Sama jednak nie podpisała ani nie ratyfikowała układu. Francja i Indie są jego sygnatariuszami, jednak go nie ratyfikowały. Można zadać sobie pytanie, czemu ci krytycy lub sceptycy działań państw opierających się na pewnej interpretacji Traktatu o przestrzeni kosmicznej sami nie ratyfikowali tego porozumienia? Przed rokiem 2015, czyli przed podpisaniem przez prezydenta Baracka Obamę ustawy zawierającej przepisy dopuszczające poszukiwanie, podejmowanie i wykorzystanie surowców kosmicznych oraz obrót handlowy nimi, temat był wyłącznie akademicki. Amerykanie nie pierwszy raz próbowali w swoim parlamencie przeforsować przepisy o kolonizacji przestrzeni kosmicznej czy o ochronie patentowej w przestrzeni kosmicznej. Nieraz taki projekt przepadał w komisjach. O ile przedstawiciele nauk ścisłych nie zaprzestali rozpisywania się na temat na przykład samoreplikujących się robotów fabryk czy innych dalekosiężnych wizji związanych z wykorzystaniem lokalnych surowców, z których to wizji część nawet rozwijała się w studia wykonalności, o tyle w dziedzinie prawa kosmicznego wiele się nie działo. Amerykanie nie podpiszą układu, a bez niego zdaniem części specjalistów od prawodawstwa międzynarodowego nie ma możliwości legalnego prowadzenia na Księżycu prac wydobywczych. Wygląda na to, że żadne z mocarstw nie chciało być częścią traktatu, który dawał jedynie podwaliny pod przyszły system nadzoru i wydobycia. Ponadto negocjacje na polu UNCOPUOS dotyczące takiego reżimu, ciała nadzorczego mogłyby przynieść jeszcze bardziej niekorzystne regulacje, które zamiast dawać zielone światło dla wydobycia, wprowadzałyby de facto szereg obostrzeń i zbędnej biurokracji. W obecnym kształcie porozumienie jest czymś w rodzaju dzidy, którą wymachuje się, grożąc przeciwnikowi. Porozumienie regularnie pojawia się w trakcie dyskusji o regulacjach prawa kosmicznego, jednak żeby podpisały je mocarstwa kosmiczne, musiałoby zawierać odmienne przepisy.

 

Autor

Kamil Muzyka

Doktorant w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Współprowadzący stronę Prawo i Kosmos – Prawo Kosmiczne. Członek stowarzyszenia Rzecznicy Nauki oraz Space Generation Advisory Council. Bada prawne aspekty produkcji kosmicznej (pozyskiwanie i wykorzystywanie surowców oraz ochrona patentowa), a także posługiwania się robotami i systemami opartymi na formach sztucznej inteligencji w obrocie prawnym i gospodarczym.

 

Kamil Muzyka

Zobacz również

Jacek Bartosiak & Strategy&Future team debates NATO Eastern Flank with US experts (Podcast...
Weekly Brief 30.05 – 5.06.2020
„The Great Illusion” – recenzja Jacka Bartosiaka (Podcast)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...