(Fot. wikimedia.org)
COVID-19
W sobotę rano liczba zarażeń wirusem SARS-CoV-2 przekroczyła dwa i pół miliona; zanotowano ponad 154 tysiące śmierci spowodowanych przez koronawirusa. Niezmiennie najwięcej zachorowań i zgonów miało miejsce w USA (odpowiednio: 710 tysięcy i ponad 37 tysięcy). Granicę 20 tysięcy zgonów przekroczyły także Włochy (22 tysiące) oraz Hiszpania (niemal równe 22 tysiące); obydwa te kraje zbliżają się także do bariery 200 tysięcy wykrytych przypadków COVID-19 (190 tysięcy i 172 tysiące odpowiednio dla Hiszpanii i Francji. We Francji, Niemczech oraz Wielkiej Brytanii nowym koronawirusem zarażonych jest lub było ponad 100 tysięcy osób (odpowiednio: 148, 141 oraz 108 tysięcy).
Chiny tymczasem zaktualizowały statystykę zgonów w prowincji Hubei, podnosząc ją o, bagatela, niemal 1300 osób. Jest to ogromny skok (niemal 40-procentowy) który każe zadać pytanie, o ilu zgonach świat jeszcze nie wie. Dane uaktualniono, aby, jak to ujęły chińskie władze, „oddać sprawiedliwość zmarłym, historii i społeczeństwu”. I chociaż trzeba przyznać, że argumentacja (czy raczej: linia obrony) szeroko pojętego Zachodu, według której katastrofalna sytuacja epidemiologiczna jest winą ukrywania rzeczywistego stanu przez Chiny, jest przenoszeniem odpowiedzialności za własną niekompetencję, to mimo wszystko wygląda na to, że sytuacja w Państwie Środka była znacznie, znacznie gorsza, niż PRC przedstawiała publicznie – o ile ktoś jeszcze miał w tym względzie jakieś wątpliwości.
Z drugiej strony owo „elastyczne” podejście do prowadzenia koronawirusowej buchalterii można również zarzucić Francji; ostatnio (bo w ciągu ostatnich dwóch–trzech tygodni) Francuzi zaczęli doliczać zgony z domów starców, nie wliczane początkowo do statystyk, drastycznie zmieniając obraz przebiegu pandemii w tym kraju.
Także w Rosji sytuacja epidemiologiczna staje się z dnia na dzień poważniejsza, co dostrzegł w swoim poniedziałkowym przemówieniu Władimir Putin stwierdzając, że sytuacja ewoluuje w złym kierunku, a z każdym dniem przybywa nowych zachorowań. Ba, doszło nawet do tego, że Kreml przełożył coroczne obchody dnia zwycięstwa na bliżej nieokreślony termin; decyzję tę Władimir Putin oznajmił 16 kwietnia.
W minionym tygodniu w kraju przybywało średnio 15% nowych zakażeń, licząc dzień do dnia. W piątek wieczorem liczba zakażonych wynosiła 32 tysiące. Najwięcej zakażeń jest w Moskwie, na którą przypada aż 56% wszystkich zarażeń w kraju. Przed jednym z moskiewskich szpitali kolejka karetek z zarażonymi czekającymi na przyjęcie była tak duża, że pacjenci musieli czekać nawet po kilka godzin. Dodatkowo powstrzymanie pandemii utrudniają same decyzje władz. Wprowadzenie kontroli na drogach dojazdowych do stolicy i kontrole przed wejściem do metra, które sprawdzają, czy każda osoba posiada odpowiednią przepustkę w obowiązkowej aplikacji na telefon, spowodowały gigantyczne korki. W środę rano w przejściach podziemnych do moskiewskiego metra zgromadziły się tłumy czekające na przejście przez kontrolę przepustek.
Swe prognozy dotyczące strat gospodarczych wynikających z pandemii opublikował Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Ujmując sprawę lapidarnie, raport IMF potwierdza ubiegłotygodniowe przewidywania dyrektor generalnej Banku Światowego, która mówiła, że pandemia koronawirusa spowoduje kryzys gospodarczy porównywalny jedynie z wielką depresją. Zdaniem Funduszu w wyniku zapaści ekonomicznej globalna gospodarka skurczy się w tym roku o 3%; pomiędzy rokiem 2020 a 2021 oznacza to stratę rzędu dziewięciu bilionów dolarów (wartość połączonych PKB Japonii i Niemiec, a więc trzeciej i czwartej gospodarki świata). Gospodarka eurozony ma się zmniejszyć o 7,5%; USA o 5,9%; krajów Azji Południowo-Wschodniej o 1,3%.
Zrozumiałe jest więc rosnące parcie na powrót – choćby częściowy – do funkcjonowania ekonomicznego. W mijającym tygodniu zarówno Biały Dom, jak i Komisja Europejska opublikowały plany ponownego otwarcia gospodarki. Podczas czwartkowej konferencji prasowej, poprzedzonej telekonferencją z udziałem gubernatorów wszystkich 50 stanów USA Donald Trump oznajmił, że Stany Zjednoczone przygotowują się do zniesienia znacznej części obostrzeń od 1 maja. Więcej, Trump wyraził nadzieję, że plan ów będzie można zacząć realizować przed czasem.
Dokument zaprezentowany przez Biały Dom wyznacza warunki sine qua non łagodzenia obostrzeń; wśród nich są takie jak trwający ponad dwa tygodnie spadek liczby zarażeń na „choroby przypominające grypę” i „choroby dające podobne objawy co COVID-19”, potwierdzonych testami zachorowań na COVID-19 oraz ustabilizowanie sytuacji opieki medycznej, tak aby leczenie pacjentów nie odbywało się według protokołów kryzysowych. Wyszczególniono również konieczność zapewnienia odpowiedniej liczby testów, w tym dla możliwych przypadków asymptomatycznych, czy dostępności odzieży ochronnej dla personelu szpitalnego. Jednocześnie lektura samego dokumentu wskazuje na to, że powrót do normalności wcale nie będzie szybki; plan ukazuje konieczność fazowania i stopniowej likwidacji ograniczeń. Podczas pierwszej fazy miejsca zgromadzeń publicznych mają pozostać zamknięte, podobnie jak szkoły. Grupy najbardziej zagrożone (np. ludzie starsi) mają pozostać w domach. Również zasady dystansowania społecznego mają zostać utrzymane, należy również unikać zgromadzeń liczniejszych niż 10 osób. Jeżeli w wyniku złagodzenia tych zasad nie stwierdzono by wzrostu zachorowań i zostałyby spełnione początkowe warunki brzegowe, nastąpiłyby kolejne dwie fazy, z których dopiero ostatnia mogłaby zostać sklasyfikowana jako powrót do relatywnej normalności. Dodajmy, że dokument nie zawiera jakichkolwiek konkretnych dat przechodzenia z jednej fazy do drugiej, a obecnie do jego wprowadzenia (patrz wyżej wymieniony spadek zachorowań) kwalifikuje się jedynie część stanów.
Analogiczny plan przedstawiony przez Komisję Europejską w mijającym tygodniu także wyznacza warunki brzegowe wymagane do łagodzenia obostrzeń (spadek liczby zarażeń, odpowiedni stan systemów opieki zdrowotnej państw członkowskich, odpowiednia liczba testów). Tu także miałoby nastąpić fazowane i dość podobne do modelu amerykańskiego luzowanie regulacji. KE wskazuje również na konieczność zsynchronizowanego otwierania wewnętrznych granic UE, szczególny nacisk kładąc na potrzebę umożliwienia przekraczania granicy przez pracowników sezonowych, co dotyczy oczywiście potrzeb gospodarek państw „starej” Unii, zasilanych tanią siłą roboczą pochodzącą z państw Unii „nowej”. To oczywiście zrozumiałe – zauważmy jednak, że ten sam dokument wskazuje, iż zewnętrzne granice Unii powinny zostać otwarte dopiero w kolejnej fazie liberalizacji przepisów; co z kolei utrudni i opóźni przyjazd pracowników ze wschodu Polsce i innym państwom Europy Środkowo-Wschodniej.
Co warte odnotowania, KE wzywa również do utworzenia aplikacji mobilnej pomagającej śledzić kontakty jej użytkowników, co miałoby umożliwiać wykrywanie kontaktów z osobami zarażonymi oraz ostrzeganie ich o tym fakcie. Komisja stwierdza również konieczność stworzenia szczepionki i skutecznego leczenia COVID-19, co jakkolwiek szlachetne, przypomina nieco zamiar walki z globalnym głodem i wprowadzenia pokoju na świecie. Ciekawy jest również fakt, że KE postuluje zamiar utworzenia systemu alarmowego wskazującego na możliwe zakłócenia w funkcjonowaniu łańcuchów dostaw. Podobnie jednak jak Stany Zjednoczone, Komisja nie przedstawiła żadnych ram czasowych wcielania kolejnych etapów luzowania.
Nie ulega zmianie również trend rozkładu instytucji ponadnarodowych; w środę Donald Trump uczynił zadość swym groźbom z ubiegłego tygodnia, wstrzymując finansowanie WHO z budżetu Stanów Zjednoczonych. W ubiegłym roku wpłaty Stanów Zjednoczonych zapewniały 15% finansowania tej organizacji.
W tym kontekście warto wspomnieć również o czwartkowej wypowiedzi Ursuli von der Leyen, która wystosowała „płynące z głębi serca” przeprosiny wobec Włoch, które pozostały osamotnione w momencie najcięższej próby. Dodajmy, że von der Leyen w podobny sposób przepraszała Włochów również 2 kwietnia, stwierdzając, że chociaż Unia „na początku kryzysu” nie okazała wobec Rzymu solidarności, to „teraz się to zmienia”. Oczywiście od tamtego momentu minęły całe dwa tygodnie, pomysł emisji koronaobligacji został storpedowany przez „oszczędną czwórkę” – więc nastał najwyższy czas na przeproszenie Włochów po raz kolejny – i na powtórne zapewnienie, że tym razem Europa stanie się „bijącym sercem solidarności całego świata”. Okazję do zaobserwowania tego fenomenu będziemy mieć już w przyszłym tygodniu, 23 kwietnia, kiedy odbędzie się unijny szczyt poświęcony budżetowi na lata 2021–2027. Włochy, Hiszpania i inne kraje południa kontynentu prawdopodobnie po raz kolejny podniosą kwestię koronaobligacji, Holandia i inne państwa północy ponownie propozycję tę odrzucą. I tak, w rytm uderzeń bijącego serca solidarności Unia Europejska kierować się będzie ku dekompozycji, co w niedawnym wywiadzie dla „Financial Times” zauważył prezydent Emmanuel Macron.
Tymczasem w poniedziałkowym wywiadzie dla tego dziennika Margrethe Vestager, Europejski Komisarz ds. Konkurencji, stwierdziła, że Unia „nie będzie miała nic przeciwko”, jeżeli rządy narodowe państw Wspólnoty będą powstrzymywać próby przejęcia firm przez chińskie podmioty, a więc będą się zachowywać jak uczestnicy rynku. Trudno nie dostrzec, że jest to działanie, na którym najbardziej zależało przede wszystkim Francji czy Niemcom; drugie z tych państw jeszcze w marcu ustami ministra Altmaiera zapewniało, że nie dopuści do wyprzedaży majątku narodowego.
Tymczasem liczba wniosków o przyznanie zapomogi dla bezrobotnych w USA powiększyła się w ubiegłym tygodniu o kolejne 5,2 miliona – w sumie w ostatnich czterech tygodniach pracę w Stanach Zjednoczonych straciły około 22 miliony obywateli tego kraju, co bardziej przywodzi na myśl apokaliptyczną katastrofę naturalną niż kryzys ekonomiczny – i stało się to pomimo absolutnie bezprecedensowych i bardzo szybko wdrożonych programów pomocowych rządu USA i FED-u. Dane te pozwalają zdaniem analityków rynku pracy USA szacować, że bezrobocie w tym kraju sięga 18%. Można się więc spodziewać, że wkrótce stopa bezrobocia w USA zbliży się do tej znanej z czasów wielkiego kryzysu bądź nawet ją przekroczy.
Jeśli chodzi o stan amerykańskiej gospodarki, to w piątek poinformowano, że będący częścią programu CARES fundusz wspomagania małych przedsiębiorstw (Paycheck Protection Program) wart 349 miliardów dolarów został wyczerpany. Stało się to po dwóch tygodniach od jego ustanowienia 3 kwietnia. Tego samego dnia opublikowano również dane dotyczące sprzedaży detalicznej w USA; w marcu spadła ona o 8,7%.
Także w piątek opublikowano kwartalne dane dotyczące wzrostu – a właściwie spadku – chińskiego PKB. W pierwszym kwartale gospodarka Państwa Środka skurczyła się o 6,8% w porównaniu z analogicznym okresem w 2019 roku. Sytuacja taka miała miejsce po raz pierwszy od 1976 roku, a więc od końca rewolucji kulturalnej (według danych Banku Światowego; Chiny publikują dane dotyczące swego PKB od roku 1992). Produkcja przemysłowa w marcu spadła o 1,1%; sprzedaż detaliczna o 15,8%; inwestycje w środki trwałe o 16,1%; eksport o 6,6%.
Ze skutkami ekonomicznymi pandemii koronawirusa boryka się także Rosja; w obliczu trwającego od trzech tygodni zamrożenia gospodarki program pomocowy zaprezentowany w środę przez prezydenta Putina okazał się negatywnym zaskoczeniem dla części ekonomistów. W tym samym czasie kiedy programy mające na celu ratowanie gospodarki w krajach europejskich opiewają na sumy w wysokości około 10% PKB, rosyjski program wsparcia przedsiębiorców to niecałe 2% PKB Federacji.
Również rosyjski bank centralny nie podejmuje znacznych działań mających przeciwdziałać coraz lepiej widocznej na horyzoncie recesji. Szefowa banku zapowiedziała obniżenie stóp procentowych zaledwie o 0,5 punktu procentowego. Rosja ma aktualnie znacznie wyższe stopy procentowe niż USA czy większość krajów Europy, są one na poziomie 6 punktów procentowych. Wynika to jednak z faktu, że po załamaniu się rosyjskiej gospodarki na skutek sankcji finansowych i ekonomicznych z 2014 roku bank centralny podniósł stopy procentowe do poziomu 17 punktów procentowych i od tamtego czasu systematycznie je obniżał. Rosja ma się jednakże czego obawiać. Najnowsze prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego wskazują, że rosyjska gospodarka zakończy rok 2020 z recesją na poziomie 5,5%.
TESTY JĄDROWE, US NAVY, KORSARZE I CHIŃSKIE LOTNISKOWCE
W środę światło dzienne ujrzał raport amerykańskiego Departamentu Stanu, dotyczący stosowania się do rozbrojeniowych traktatów i umów międzynarodowych. W sekcji dotyczącej prób nuklearnych raport stwierdza, że „wysoki stopień aktywności ChRL, czasowe wstrzymywanie przepływu danych ze stacji monitorujących (IMS, International Monitoring System, przesyłający dane dotyczące radiacji, dane sejsmologiczne, hydroakustyczne oraz ultradźwiękowe) i stałe użycie komór do testowego przeprowadzania eksplozji” w obrębie poligonu Lob Nur wskazywać mogą na to, że Chiny nie stosują się do moratorium na przeprowadzania testów jądrowych. Nawiasem mówiąc, o podobną aktywność dokument oskarża również Rosję – i są to oskarżenia sformułowane w bardziej bezpośredni sposób. Wspomniany raport oskarża również Chiny o udzielanie wsparcia innym państwom w tworzeniu pocisków balistycznych o zasięgu co najmniej 300 kilometrów, zdolnych do przenoszenia głowic jądrowych.
Kończąc akcentem „na czasie”, raport Departamentu Stanu stwierdza także, iż USA nie są w stanie zweryfikować, czy Chiny zakończyły swój program broni biologicznej. Rzecznik prasowy chińskiego MSZ-u powiedział, że „oskarżenia USA są bezpodstawne i niewarte polemiki”.
Iście zaskakujący wymiar przybierać zaczyna hegemoniczna rywalizacja Chiny – USA; do jej wymiaru technologicznego, handlowego czy propagandowego dojdzie w przyszłości być może kolejny: korsarstwo. Oto w ostatnich tygodniach na łamach USNI (United States Naval Institue, amerykańska organizacja pozarządowa zajmująca się problematyką obronną, a w szczególności rolą odgrywaną w niej przez marynarkę wojenną oraz straż przybrzeżną USA) opublikowano nie jeden, ale dwa artykuły (jeden z nich był dla niepoznaki ozdobiony zdjęciem należącego do COSCO kontenerowca), w których autorzy dowodzą, że korsarstwo jest nie tylko dobrym sposobem na przeciwstawienie się chińskiej agresji, ale także jest zgodne z obowiązującym w USA prawem (Stany Zjednoczone konsekwentnie odmawiały podpisania traktatów delegalizujących korsarstwo).
Podkreślając różnicę prawną pomiędzy piractwem a usankcjonowanym prawnie (poprzez listy kaperskie) korsarstwem, autorzy tekstów dowodzą, że byłby to skuteczny sposób na przełamanie asymetrycznej przewagi Chin oraz na ekonomiczne osłabienie Państwa Środka – jak bowiem zauważają, korsarze mogliby napadać na chińskie statki pływające na oceanicznych szlakach komunikacyjnych. Zdaniem autorów artykułu propozycja ta ma właściwie same plusy; odciążając US Navy, której siły mogłyby się skoncentrować na rywalizacji z marynarką wojenną ChALW, pozwoliłaby jednocześnie na podcięcie skrzydeł chińskiej gospodarce, stając się przy tym źródłem dochodu dla firm takich jak Blackwater. Być może byłby to też sposób na chińską flotę kutrów rybackich, które są nie tylko nieformalnym narzędziem wywierania nacisku politycznego przez Pekin, ale mogą również służyć do budowania świadomości sytuacyjnej na wodach Morza Południowochińskiego. Z wrodzoną skromnością dodamy, że nawiązując do wypowiedzi Donalda Trumpa, w których narzekał on, że to USA ponoszą koszty zabezpieczenia szlaków komunikacyjnych, zauważyliśmy, że być może w tle jego wypowiedzi była niewypowiedziana groźba, czy inne państwa byłyby w stanie strzec owych szlaków przed US Navy. Co ciekawe, podobne propozycje wysuwał kilkanaście lat temu republikański (choć o bardzo mocnym – co widać – zacięciu libertariańskim) senator Ron Paul, chociaż jego wizja dotyczyła zwalczania somalijskich piratów, a nie okrętów należących do innego państwa. Dodajmy, że trudno jest zaszufladkować USNI jako fantastów; w radzie tej organizacji zasiadają emerytowani admirałowie US Navy oraz byli członkowie administracji USA, w tym przede wszystkim Pentagonu.
Tymczasem próżnię spowodowaną wykryciem przypadków COVID-19 na trzech lotniskowcach US Navy (z czego dwa, „Reagan” i „Roosevelt”, znajdują się na wodach zachodniego Pacyfiku) wypełniać zaczynają Chiny.
Najpierw we wtorek grupa lotniskowcowa skoncentrowana wokół okrętu „Lianiong” (jedynego lotniskowca pełniącego obecnie służbę na południowym Pacyfiku) przepłynęła na północny wschód od Tajwanu (w cieśninie Miyako, najszerszej z cieśnin archipelagu Riukiu. Miyako ma istotne znaczenie geopolityczne, stanowiąc dla Chin „wyjście” na Pacyfik z wód Morza Wschodniochińskiego), stawiając w stan pogotowia marynarkę wojenną Formozy.
Z kolei w środę dowódca marynarki wojennej Indii skrytykował działania marynarki wojennej ChALW, która miała w ostatnim czasie wysłać osiem okrętów bojowych na wody Oceanu Indyjskiego. Dodajmy, że pod koniec marca ujawniono, iż pomiędzy grudniem a lutym na Oceanie Indyjskim przebywać miało 12 bezzałogowych okrętów podwodnych należących do Chin.
Jednak nie można powiedzieć, aby ostatnie dni były dla chińskiej marynarki wojennej jedynie pasmem sukcesów; mianowicie w niedzielę wybuchł pożar na budowanym obecnie w zlokalizowanej w Szanghaju stoczni Hudong-Zhonghua helikopterowcu typu 075; ogień strawił część rufy pierwszej w swojej klasie jednostki.
Dwa tygodnie temu dowódca INDOPACOM admirał Philip Davidson przedstawił plan odzyskania przewagi przez USA na wodach Pacyfiku. Plan ów zakładał przeznaczenie 20 miliardów dolarów pomiędzy 2021 a 2026 rokiem na odbudowę zdolności do prowadzenia konfliktu z równorzędnym przeciwnikiem, m.in. poprzez zintegrowanie systemów obrony powietrznej, C4ISR, radarów oraz efektorów dalekiego zasięgu, a także pozyskanie rakiet przeciwokrętowych dalekiego zasięgu, które mogłyby razić cele w obrębie pierwszego łańcucha wysp. W miniony czwartek republikański kongresmen Mac Thornberry, stwierdzając w swym przemówieniu, że podczas następnych 60 lat „sytuacja na Indo-Pacyfiku w znacznym stopniu zdeterminuje losy Ameryki”, zaproponował utworzenie inicjatywy wzorującej się na zapoczątkowanej w 2014 roku European Deterrence Initiative. Plan ów, nazwany IDPI – Indo-Pacific Deterrence Initiative, zakłada przeznaczenie niemal 6,1 miliarda dolarów (w samym tylko 2021 roku) na wzmocnienie i poprawę zdolności sił USA i sojuszniczych w regionie. Podobnie jak EDI, inicjatywa Thornberry’ego zakłada umieszczenie magazynów sprzętu wojskowego i amunicji (na podobieństwo APS, Army Prepositioned Stock) oraz rozbudowę infrastruktury transportowej czy mieszkaniowej na potrzeby tzw. surge capability. Trzeba również dodać, że istotnym elementem IPDI jest wzmocnienie systemów obrony przeciwrakietowej, przeciwlotniczej i świadomości sytuacyjnej na Guam oraz na Hawajach, rozmieszczenie większej ilości broni precyzyjnego rażenia oraz zwiększenie obecności okrętów podwodnych na Pacyfiku. Warto zauważyć, że o ile w ujęciu komparatywnym przewagi militarne USA nad Chinami topnieją w zastraszająco szybkim tempie, to flota okrętów podwodnych pozostaje dla USA źródłem siły vis-à-vis Chin w scenariuszu potencjalnego konfliktu kinetycznego.
W kontekście inicjatywy Thornberry’ego warto również odnotować, że zdaniem japońskich mediów mają trwać rozmowy pomiędzy Waszyngtonem a Tokio, dotyczące możliwego rozmieszczenia na terytorium tego kraju pocisków balistycznych średniego zasięgu.
17 kwietnia 2020 roku odbyła się rozmowa telefoniczna pomiędzy sekretarzem stanu USA Mikiem Pompeo a ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem. Podczas rozmowy poruszona została kwestia przedłużenia porozumienia New START, czyli dwustronnego traktatu o redukcji i ograniczeniu zbrojeń strategicznych, który wygasa w lutym 2021 roku. O możliwości i chęci porozumienia w tej sprawie mówił na początku tego tygodnia minister Ławrow, wspominając o potencjalnym włączeniu do umowy broni hipersonicznej. Jest to pewne zaskoczenie i zmiana kursu – chociażby wobec wycofania się w 2019 roku z traktatu INF czy rozwoju broni hipersonicznej, w której to dziedzinie Rosjanie mieli (według deklaracji) znaczną przewagę nad Amerykanami.
Z drugiej strony generał Neil Thurgood, który jest w US Army odpowiedzialny m.in. za wdrożenie broni hipersonicznej, zadeklarował, że prace zostaną przyśpieszone, a do roku 2023 zostanie przeprowadzonych pięć kolejnych testów pocisków hipersonicznych. Ukoronowaniem pracy będzie gotowa broń, która ma powstać w czwartym kwartale 2023 roku. Dotychczas przeprowadzono cztery testy broni hipersonicznej (w tym jeden zakończony niepowodzeniem) w ciągu dziewięciu lat. Porównanie tych dwóch okresów unaocznia zmianę amerykańskiego podejścia w tej kwestii i podkreśla wagę, jaką zaczęli oni do niej przywiązywać – według słów generała Thurgooda – po 27 grudnia 2019 roku, czyli po publicznym ogłoszeniu przez Rosjan posiadania hipersonicznych zdolności uderzeniowych.
Według doniesień amerykańskich mediów Pentagon poprosił Kongres USA o zwiększenie wydatków na broń hipersoniczną z 2,5 miliarda dolarów w 2020 roku do 2,86 miliarda dolarów w roku 2021. Co równie istotne – mają nastąpić również zmiany w wielkości budżetów hipersonicznych w poszczególnych podmiotach podległych DoD. I tak budżet US Air Force i agencji podległych DoD (np. DARPA) zostanie zmniejszony o ok. 600 milionów dolarów, ale jednocześnie budżety US Army i US Navy zwiększą się niemal dwukrotnie. Ma to niebagatelny wpływ na postęp prac, gdyż, jak pisaliśmy już w „Weekly Brief”, US Army i US Navy prowadzą wspólne prace rozwojowe (obecnie na bardzo zaawansowanym poziomie), którym towarzyszy transfer wiedzy do prywatnych przedsiębiorstw w celu stworzenia możliwości produkcyjnych (a docelowo całej nowej gałęzi przemysłu).
KOMISJA KOLEJOWA STANU TEKSAS ROZWAŻA NAKAZANIE ZMNIEJSZENIA WYDOBYCIA ROPY NAFTOWEJ
Zeszłotygodniowy „Weekly Brief” zostawił Państwa w momencie, gdy kraje grupy OPEC+ zgodziły się – prawie – na ograniczenie wydobycia ropy naftowej. Nie było wówczas do końca jasne, czy inne państwa, taki jak Kanada, Norwegia czy wreszcie USA, także zdecydują się na ograniczenie wydobycia. Wydaje się, że przynajmniej część firm w USA, szczególnie tych mniejszych, postara się doprowadzić do takiego właśnie rezultatu.
Polecenia ograniczenia wydobycia nie może wydać prywatnym firmom ani rząd federalny, ani administracje stanowe; natomiast w Teksasie decyzję taką może podjąć właśnie Texas Railroad Commission. RRC mogłaby podjąć ewentualną decyzję już 21 kwietnia, jej skutkiem mogłoby być zmniejszenie wydobycia o 20% już od początku następnego miesiąca. Największe amerykańskie przedsiębiorstwa sektora naftowego – w tym Chevron czy ExxonMobil, są przeciwne odgórnym regulacjom. Dodajmy, że RRC nie zdecydowała się na taki krok od wczesnych lat 70.
Autor
Albert Świdziński
Dyrektor analiz w Strategy&Future.
Trwa ładowanie...