Kroniki COVID. Część 6

Obrazek posta

(Fot. pexels.com)

 

W piątkowe popołudnie 10 kwietnia liczba zachorowań na COVID-19 przekroczyła 1 600 000; odnotowano niemal 100 tysięcy zgonów.

Zdecydowanie najwięcej, bo niemal pół miliona, zachorowań miało miejsce w Stanach Zjednoczonych; ponad 160 tysięcy w Hiszpanii, ponad 145 tysięcy we Włoszech, ponad 120 tysięcy w Niemczech i Francji. Warto odnotować, że we Włoszech i Hiszpanii, a więc europejskich państwach najbardziej dotkniętych przez pandemię, można zauważyć znaczący spadek nowych zachorowań; w ostatnich pięciu dniach liczba nowych przypadków na Półwyspie Apenińskim wynosiła pomiędzy 3500 a 4500 dziennie (w porównaniu z wartościami wahającymi się pomiędzy 5500 a 6500 w szczycie pandemii). W Hiszpanii wykrywa się obecnie od 5500 do 6500 nowych infekcji dziennie (w porównaniu do 7000–8200 w szczytowym momencie). Ów moment przesilenia nie nadszedł jeszcze w Stanach Zjednoczonych; tam każdego dnia wykrywa się od 30 do 35 tysięcy nowych przypadków. Epicentrum pandemii pozostaje miasto Nowy Jork, gdzie wykryto do tej pory ponad 170 tysięcy zarażeń wirusem SARS-CoV-2.

W przełożeniu na milion mieszkańców w Stanach Zjednoczonych nowy koronawirus wykryto u 1436 ludzi; w Hiszpanii u 3358; we Włoszech u 2375; we Francji u 1804; w Niemczech u 1425. Warto dodać, że w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono do tej pory niemal dwa i pół miliona testów na obecność nowego koronawirusa, co przekłada się na niemal 7300 testów na milion mieszkańców. Podobnie przedstawia się sytuacja w Hiszpanii (7600 na milion mieszkańców). Zarówno we Włoszech, jak i w Niemczech natomiast testów na obecność przeprowadzono około dwa razy więcej w stosunku do całkowitej populacji – odpowiednio nieco ponad 14 i niemal 16 tysięcy.

Również w piątkowy wieczór Stany Zjednoczone niemal zrównały się z Włochami w liczbie zgonów spowodowanych przez COVID-19; tych odnotowano w USA 18761; we Włoszech 18849, w Hiszpanii 16353, we Francji 13197. I tu jednak przytoczyć należy liczbę zgonów na milion mieszkańców; w USA na milion mieszkańców zmarły 52 osoby; w Hiszpanii 339; we Włoszech 302, a we Francji – 187. Dodajmy, że w czwartek media poinformowały, iż choroba COVID-19 stała się główną przyczyną śmierci w USA – przy czym trzeba zauważyć, że wiele ofiar śmiertelnych cierpiało na choroby współtowarzyszące – tak więc jest to statystka niekoniecznie dobrze obrazująca rzeczywistość.

Pojawiają się jednak i nieco bardziej optymistyczne znaki; w czwartek doktor Anthony Fauci, członek zespołu doradczego Donalda Trumpa ds. pandemii koronawirusa, oznajmił, że ubiegłotygodniowe szacunki dotyczące możliwej liczby zgonów na COVID-19 mogą ostatecznie zostać zrewidowane w dół, i ostateczna liczba śmierci spowodowanych przez pandemię może wynieść 60 tysięcy, a nie ponad 200 tysięcy, jak przewidywano wcześniej.

Tymczasem Stany Zjednoczone starają się minimalizować katastrofę ekonomiczną wywołaną przez pandemię; w czwartek szef Rezerwy Federalnej Jerome Powell zapowiedział, że FED przeznaczy kolejne 2,3 biliona dolarów na wsparcie dla amerykańskiej gospodarki. Tym razem beneficjentami programów pomocowych mają być między innymi średnie przedsiębiorstwa (a więc zatrudniające mniej niż 10 tysięcy pracowników i posiadające przychód mniejszy niż 2,5 miliarda dolarów). Jest to owa Main Street America, tak brutalnie doświadczona poprzednim kryzysem ekonomicznym oraz pokrzywdzona przez zglobalizowanie łańcuchów dostaw, skutkujące przeniesieniem ich między innymi do Azji. Main Street business lending program ma opiewać na ponad 600 miliardów dolarów; 500 miliardów ma trafić do „gmin” (municipalities). Komentując plany FED-u, sekretarz skarbu USA Steven Mnuchin stwierdził, że „ma nadzieję”, iż gospodarka Stanów będzie mogła wznowić normalne funkcjonowanie w maju. Ów restart i owa pomoc będą z pewnością niezwykle potrzebne (pytanie, na ile skuteczne i jakie będą ich konsekwencje – ale to temat na osobną dyskusję), ponieważ w ubiegłym tygodniu USA znowu zanotowały abstrakcyjnie wręcz wysoki przyrost wniosków o przyznanie zapomogi dla bezrobotnych – po raz kolejny złożono ponad 6,6 miliona takich wniosków. Znaczy to, że w ostatnich trzech tygodniach na rynku pracy w USA pojawiło się w sumie niemal 17 milionów bezrobotnych. Była szefowa FED-u Jannet Yellen twierdzi, że spadek amerykańskiego PKB w drugim kwartale może wynieść nawet 30%, a bezrobocie już teraz przekracza 12%; jednak, zdaniem Yellen, obecny kryzys nie nosi znamion tak poważnego jak Wielka Depresja z lat 30. ubiegłego stulecia. Niestety – jakkolwiek abstrakcyjnie by to zabrzmiało – część analityków uważa szacunki byłej szefowej FED-u za zbyt optymistyczne; według raportu JP Morgan spadek PKB w USA w drugim kwartale bieżącego roku może wynieść nawet 40%, bezrobocie natomiast sięgnąć 20%, i to już w kwietniu; WTO prognozuje, że wolumen globalnego handlu zmniejszy się o ponad 30%, natomiast szefowa IMF Kristalina Georgiewa przewiduje, że pandemia SARS-CoV-2 wywoła skutki ekonomiczne porównywalne z wielką depresją. IMF prognozuje, że ponad 170 krajów zanotuje w tym roku ujemny wzrost gospodarczy.

Jednym z takich krajów może być na przykład Hiszpania, której ekonomia, według opublikowanych w środę danych, może się skurczyć w tym roku aż o 9%; w marcu w kraju tym przybyło ponad 300 tysięcy bezrobotnych (a przypomnijmy, że jeszcze przed początkiem obecnego kryzysu bezrobocie w Hiszpanii oscylowało koło 14%). W środę rząd w Madrycie poinformował o planach wprowadzenia UBI (universal basic income) przynajmniej dla części hiszpańskiego społeczeństwa. Hiszpański UBI ma wynieść około 440 euro miesięcznie (płaca minimalna w tym kraju wynosi 950 euro miesięcznie).

Również gospodarka Francji notuje największy kryzys od końca II wojny światowej, kurcząc się w pierwszym kwartale 2020 roku o 6%, a pamiętajmy, że lockdown nad Sekwaną rozpoczął się dopiero 17 marca. Dodajmy jeszcze, że aktywa grupy Renault i PSA (producenta Peugeota i Citroëna) zostały w czwartek sklasyfikowane przez Standard and Poor’s jako „śmieciowe”, dołączając tym samym do Forda. Można się więc niestety spodziewać, że sytuacja gospodarcza najstarszej córy Kościoła w krótkim terminie jeszcze się pogorszy, szczególnie że o ile francuski lockdown miał się zakończyć 15 kwietnia, o tyle ostatnie wypowiedzi Pałacu Elizejskiego wskazują na to, że zostanie on przedłużony.

Tymczasem w czwartek ministrowie finansów strefy euro doszli do porozumienia w sprawie wartego 540 miliardów euro pakietu pomocowego. Z kwoty tej 240 miliardów euro ma zostać rozdysponowanych poprzez mechanizm ESM (European Stability Mechanism, mechanizm finansowy utworzony w 2012 roku w odpowiedzi na kryzys strefy euro) – środki te dostępne będą wyłącznie dla państw eurozony. Porozumienie jest wynikiem kompromisu dwóch imperatywów prezentowanych przez Rzym i Hagę. Włochy (a wraz z nimi państwa południa kontynentu oraz pozycjonująca się już od jakiegoś czasu – w opozycji do Niemiec – na sojusznika owych słabszych ekonomicznie państw Francja) domagały się bezwarunkowego wsparcia oraz emisji obligacji wspólnych dla całej strefy euro – słynnych już koronaobligacji. Holandia natomiast (a wraz z nią Austria, Niemcy i Finlandia) nie tylko stanowczo sprzeciwiała się emisji koronaobligacji (a więc „umiędzynarodowieniu” długu), ale także domagała się zawarcia w porozumieniu zapisów „warunkowości”. Owa warunkowość miałaby polegać na zagwarantowaniu, że pieniądze posłużą jedynie przeciwdziałaniu skutkom pandemii oraz że państwa objęte pomocą podejmą kroki zmierzające ku poprawieniu stanu swych finansów publicznych.

Ostatecznie w porozumieniu zostały uwzględnione postulaty Holendrów (zawarto klauzule warunkowości, choć bardzo rozmyte); nie ma również mowy o koronaobligacjach.

Poza 240 miliardami udostępnionymi w ramach ESM 100 miliardów euro zostanie przeznaczone na wsparcie rynku pracy UE poprzez utworzony przez Komisję Europejską mechanizm SURE, a kolejne 200 miliardów pójdzie wsparcie unijnych przedsiębiorstw – pieniądze te zostaną rozdysponowane przez EIB (European Investment Bank). Z funduszy tych będą mogły skorzystać wszystkie państwa Unii. Jednocześnie szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde stwierdziła, że „nie wyobraża sobie” anulowania długów zaciągniętych na potrzeby walki z kryzysem gospodarczym wywołanym przez pandemię nowego koronawirusa, odrzucając tym samym sugestię jej poprzednika Mario Draghiego. Kwota 540 miliardów euro robi wrażenie, ale pamiętać trzeba, że Włochy tylko w ubiegłym tygodniu ogłosiły kolejny pakiet pomocowy, określany na 400 miliardów euro; w sumie Rzym przeznaczył 750 miliardów euro na ratowanie gospodarki. Kończąc wątek ekonomii Unii Europejskiej, dodajmy, że zdaniem ECB gospodarka strefy euro może odnotować w tym roku spadek PKB o 10%.

Obserwując te iście apokaliptyczne wizje załamania gospodarczego, trudno się dziwić, że część krajów rozważa już, w jaki sposób i kiedy przywrócić gospodarkę do normalnego – czy choćby quasi-normalnego – funkcjonowania. I chociaż wspomniana już wyżej Francja zadecyduje najprawdopodobniej o przedłużeniu obostrzeń aż do maja, podobnie zresztą jak USA, to inne kraje zdają się liczyć na częściowy powrót do normalności już po świętach Wielkiej Nocy. Plany takie snują między innymi Austria, Czechy czy Dania. Austriacy planują powtórne otwarcie małych sklepów w najbliższy wtorek; hotele i restauracje mają zostać na powrót otwarte w połowie maja; Duńczycy planują wznowienie zajęć w szkołach podstawowych już od połowy kwietnia. Czesi natomiast już we wtorek zezwolili na korzystanie z obiektów sportowych (znajdujących się pod gołym niebem); w czwartek otwarto na powrót sklepy ze sprzętem budowlanym, sklepy rowerowe itp. W nadchodzącym tygodniu mają również zostać złagodzone ograniczenia podróży; ma być dozwolone przekraczanie granic, chociaż powracający do kraju zostaną poddani dwutygodniowej kwarantannie.

Trwają przepychanki i wojna informacyjna – którą można być może nazwać rywalizacją o to, kto stworzy dominującą narrację – szczególnie pomiędzy USA i Chinami. W środę Donald Trump oznajmił, że Stany Zjednoczone zamrożą finansowanie Światowej Organizacji Zdrowia. Zdaniem amerykańskiego prezydenta WHO „wielokrotnie źle doradzała Stanom Zjednoczonym”, a w całym kryzysie wykazała się „sinocentryzmem”. W czwartek pojawiły się informacje, jakoby szef WHO miał paść ofiarą „rasistowskich pomówień”, których autorzy pochodzą z Tajwanu. Władze Formozy z kolei (Tajwan nie jest członkiem WHO, co jest spowodowane sprzeciwem Pekinu, uznającego Tajwan za zbuntowaną prowincję) oskarżają WHO, że ta nie przekazała im informacji dotyczących rozwoju pandemii; Światowa Organizacja Zdrowia miała również ignorować pytania i prośby Tajwanu w zakresie walki z rozprzestrzenianiem się nowego koronawirusa. Chiny tymczasem kontynuują swoją dyplomację maseczkową – więcej: znajdują przy tym partnerów do tańca. Oto w czwartek „The Wall Street Journal” poinformował, że w następstwie rozmowy telefonicznej pomiędzy Angelą Merkel a Xi Jinpingiem Niemcy uzyskały bezpośredni i gwarantowany dostęp do wysokiej jakości PPE (personal protective equipment, sprzętu ochronnego) wyprodukowanego przez chińskie przedsiębiorstwa państwowe. Zdaniem niemieckiej administracji „ten łańcuch dostaw nie zostanie przerwany”. Dodajmy jeszcze, że pomiędzy marcem a kwietniem Chiny sprzedały sprzęt medyczny i ochronny wart 15 miliardów dolarów. Chwaląc zaradność naszych strategicznych partnerów, trzeba jednocześnie zauważyć, że zarówno na przykładzie PPE, jak i koronaobligacji dobrze widać, że jakkolwiek ważną i szczytną ideą jest solidarność europejska, to jednak najbliższa ciału pozostaje koszula.

À propos łańcuchów dostaw – coraz wyraźniej zarysowuje się trend (zauważalny zresztą od początku pandemii) ich skracania; oto rząd Japonii przeznaczył dwa miliardy dolarów (dokładnie 2,2 miliarda) na pomoc w relokowaniu łańcuchów dostaw z Chin do Japonii. Dodajmy przy tym, że pieniądze te są jedynie niewielką częścią wartego 993 miliardy dolarów programu łagodzącego skutki pandemii. Wspomniana wyżej kwota stanowi niemal 20% japońskiego PKB. Japonia, nawiasem mówiąc, pomimo iż nie ucierpiała na skutek pandemii równie boleśnie co Chiny, USA czy część państw europejskich, zdecydowała się na wprowadzenie stanu wyjątkowego w Tokio i sześciu innych prefekturach. Obostrzenia mają potrwać do 6 maja, jest nimi objęte 44% ludności kraju.

Warto również wspomnieć o domniemanym raporcie NCMI (National Center for Medical Intelligence, organizacja podlegająca DIA – Defense Intelligence Agency – a więc wywiadowi wojskowemu USA), w którym jeszcze pod koniec listopada miano ostrzegać przed możliwym wybuchem epidemii w Chinach. Wnioski z raportu (który oparty miał być na rozpoznaniu elektronicznym – SIGINT – oraz na zdjęciach satelitarnych) wskazywały, że ewentualny wybuch pandemii byłby kataklizmem. Istnienie raportu w takim kształcie byłoby niezwykle zaskakujące, nawet bowiem przy założeniu, że Chiny starały się ukrywać fakt pojawienia się nowego koronawirusa, najwcześniejsze dotychczas znane informacje sugerują, że pierwsze zarażenie koronawirusem miało w miejsce pod koniec listopada (oficjalnie pierwszy pacjent miał zostać zdiagnozowany 8 grudnia). Nawet jeżeli przyjąć, że do pierwszych zarażeń doszło wcześniej, to pomiędzy stwierdzeniem, że w Wuhan ktoś zachorował na zapalenie płuc wywołane przez nieznany patogen, a wychwyceniem tego faktu przez wywiad USA przy pomocy zdjęć satelitarnych i nasłuchu elektronicznego (i konstatacji, że zachodzi w związku z tym możliwość wybuchu katastrofalnej epidemii) jest jeszcze bardzo daleka droga. Warto dodać, że wkrótce po podaniu tych informacji przez ABC News dyrektor DCMI pułkownik Shane Day wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że o ile „z zasady nie udziela komentarzy na temat konkretnych działań prowadzonych przez DCMI”, o tyle z uwagi na potrzebę transparentności w kontekście trwającej pandemii oznajmia, że „informacje medialne dotyczące istnienia raportu DCMI z listopada nie są prawdziwe (…) dokument taki nie istnieje”. Co ciekawe, o sprawę tę zapytano także sekretarza obrony USA Marka Espera – ten w odpowiedzi stwierdził, że „nie przypomina sobie”, czy Pentagon i on osobiście otrzymali wspomniany wyżej raport jeszcze w listopadzie.

Swój dalszy ciąg znalazła również zeszłotygodniowa decyzja o odwołaniu dowódcy lotniskowca USS Theodore Roosevelt. Przypomnijmy: kapitan marynarki wojennej Brett Crozier został odwołany ze swego stanowiska po tym, jak w wiadomości zaadresowanej do sekretarza marynarki wojennej USA (oraz podobno do 40 innych osób) zaapelował o możliwość poddania załogi okrętu kwarantannie „w warunkach rekomendowanych przez CDC” (Centre for Disease Control). Apel Croziera siłą rzeczy trafił do mediów. W poniedziałek ujawnione zostało przemówienie pełniącego obowiązki sekretarza Marynarki Wojennej USA Thomasa Modly’ego, wygłoszone do załogi „Roosevelta”. Modly zauważył, że kapitan Crozier zdecydował się wysłać swój apel nie tylko do swoich przełożonych, ale również do dziesiątek innych osób, co doprowadziło do „ujawnienia wrażliwych danych na temat sytuacji na pokładzie okrętu wojennego należącego do US Navy”. Modly stwierdził również, że nie jest sobie w stanie wyobrazić, aby Crozier nie przewidział, że jego apel trafi do mediów, tak więc „są jedynie dwie możliwości: a) albo Crozier jest zbyt głupi, aby dowodzić jednostką taką jak „Roosevelt”, albo b) zrobił to, co zrobił, celowo”. Modly zdawał się uważać, że zachowanie Croziera było „działaniem pod publiczkę”, mającym na celu przedstawienie siebie jako bohaterskiego dowódcy, który nie mogąc uzyskać odpowiedniej pomocy, postanawia w akcie desperacji upublicznić problemy, używając do tego mediów.

Zdaniem p.o. sekretarza w czasach polaryzacji w USA zostało to wykorzystane do realizacji celów politycznych i ośmieszenia US Navy. „Rozumiem, że kochacie tego człowieka – to dobrze. Ale waszym obowiązkiem nie jest go kochać (…) waszym obowiązkiem jest wykonywać waszą pracę, nie dawać dupy i nie narzekać (…) Amerykanie powierzają wam swoje bezpieczeństwo; nie oczekujcie, że będziecie za to kochani – nie starajcie się być kochani. Starajcie się kochać kraj i konstytucję, na której straży stoicie”.

Abstrahując od faktycznej sytuacji na pokładzie „Roosevelta”, reakcji US Navy i tego, co rzeczywiście chciał osiągnąć za pomocą swego listu Crozier, należy zauważyć, że w „court of public opinion” Modly stał na straconej pozycji; został siłą rzeczy zredukowany do roli schwarzcharakteru, antagonisty dla prawego i troszczącego się o dobro swych żołnierzy Croziera. W tych realiach jak z filmu Disneya Modly musiał przegrać – i tak się oczywiście stało. Modly został najpierw potępiony przez należących do Partii Demokratycznej przedstawicieli Kongresu i Senatu USA oraz demokratycznego kandydata na prezydenta Joe Bidena; następnie najpierw sam stwierdził, że nie zmieniłby nic w swoim przemówieniu, aby klika godzin później przeprosić za nazwanie Croziera głupim (dodajmy, że przepraszając, Modly tak naprawdę przyznał, że prawdziwa jest wspomniana wyżej „opcja b” i Crozier celowo dopuścił do upublicznienia swego apelu przez media). Ostatecznie we wtorek Modly złożył rezygnację; została ona przyjęta, a na jego następcę wyznaczono Jamesa McPhersona. Co ciekawe, niecałe dwa tygodnie wcześniej McPherson – emerytowany kontradmirał – został mianowany na zupełnie inne stanowisko, a mianowicie podsekretarza armii (od lipca ubiegłego roku piastował to stanowisko jako p.o.).

Do czwartku na „Roosevelcie” stwierdzono 416 przypadków zachorowania na COVID-19. Również w czwartek wiceprzewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów generał John Hyten poinformował, że „niewielkie ogniska” COVID-19 pojawiły się również na lotniskowcu USS Nimitz; wraz z „Rooseveltem” i „Reaganem” daje to w sumie aż trzy amerykańskie lotniskowce, wśród których załóg potwierdzono obecność patogenu.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Kroniki COVID Albert Świdziński

Zobacz również

Europa – nasz pępek świata. Epidemie, wojny i wieczne pragnienie niespełnionej konsolidacj...
Europa – nasz pępek świata. Epidemie, wojny i wieczne pragnienie niespełnionej konsolidacj...
Weekly Brief 4–10.04.2020

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...