Weekly Brief 25-31.01.2020

Obrazek posta

(Fot. eng.belta.by)

 

KORONAWIRUS

Podczas czwartkowej konferencji prasowej WHO oznajmiła, że wybuch epidemii koronawirusa 2019-nCoV został uznany za kryzys o zasięgu międzynarodowym. Przypomnijmy, że w zeszłym tygodniu WHO powstrzymała się od takiego sklasyfikowania wirusa.

W sobotę liczba osób, u których potwierdzono zarażenie wirusem, wyniosła 12027, z czego 11860 zarażeń miało miejsce w Chinach kontynentalnych (wirus jest już obecny we wszystkich prowincjach), specjalnych regionach administracyjnych (Makao i Hongkongu) oraz na Tajwanie. Potwierdzone zgony – w sumie 259 osób – spowodowane zarażeniem jak do tej pory również miały miejsce wyłącznie w Chinach (chociaż w czwartek wieczorem pojawiły się niepotwierdzone jak dotąd informacje, że jedna osoba zmarła też w Indiach). Zarażenia nowym koronawirusem potwierdzono także w Tajlandii, Kanadzie, Japonii, Singapurze, Malezji, Australii, Francji, Niemczech, USA, Korei Południowej, ZEA, Wietnamie, Nepalu, Kambodży, Sri Lance, na Filipinach, w Indiach, Rosji, Szwecji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i we Włoszech (stan na sobotę).

Wiele informacji dotyczących zagrożeń związanych z wirusem pozostaje niejasnych nawet dla WHO, a co dopiero dla skromnych analityków przygotowujących „Weekly Brief” – w związku z tym nie będziemy na ich temat spekulować. Stwierdzimy jedynie, że wirus charakteryzuje się prawdopodobnie stosunkowo długim czasem inkubacji (jest to czas od zarażenia do wystąpienia pierwszych symptomów, który w tym wypadku ma wynosić, w zależności od źródła, od pięciu do 14 dni. W tym czasie występuje ryzyko dalszego zarażania), spowodował w ujęciu procentowym znacznie mniej zgonów niż podobne koronawirusy, takie jak SARS (niemal 9,5%) czy MERS (34,5%, przy czym większość zarażeń następowała w wyniku kontaktu z wielbłądami, a nie na skutek zarażenia przez człowieka), rozprzestrzenia się znacznie szybciej niż jego dwóch wspomnianych wyżej „kuzynów” (liczba zarażonych na SARS podczas całego okresu trwania pandemii pomiędzy listopadem 2002 a lipcem 2003 wynosiła 8098, o tysiąc mniej niż przez nieco ponad miesiąc zanotowano zarażeń 2019-nCoV – i to pomimo znacznie szybszych i bardziej zdecydowanych działań chińskiej administracji w obecnej chwili).

Lufthansa, British Airways, United Airlines, American Airlines, Air Asia, Cathay Pacific, Air India, Air Canada, Delta, KLM, IndiGo, Lufthansa, LOT oraz Finnair zawiesiły lub znacząco ograniczyły liczbę lotów do Chin. Włochy zawiesiły wszystkie loty do i z Chin. Rosja, Korea Północna (i ty, Brutusie!), Makao, Tajwan, Mongolia, Nepal, Kazachstan, Filipiny, Wietnam oraz Hongkong zamknęły granice z Chinami albo wstrzymały lub znacząco ograniczyły wydawanie wiz obywatelom tego kraju. Dziesiątki firm i sieci handlowych, od McDonald’s przez Renault po Levi’s, zdecydowały się na zamknięcie oddziałów w całym Państwie Środka. W wielu miastach zawieszono lub ograniczono transport publiczny (a nawet prywatny).

Fakt, że również Hongkong zamknął swe „granice” z Chinami, naprowadza nas na kolejny temat, mianowicie skutki ekonomiczne wybuchu nowej pandemii. Te z pewnością dotkną Hongkong, który i tak doświadcza znaczącego spowolnienia gospodarczego. Nastąpiło ono na skutek protestów spowodowanych uchwaleniem prawa ekstradycyjnego, ich podłożem było jednak, jak to zwykle bywa, niezadowolenie między innymi z rosnących kosztów życia, szczególnie wśród młodszej części społeczeństwa Specjalnego Regionu Administracyjnego. Protesty z kolei przełożyły się na znaczny spadek dochodów z turystyki – wybuch epidemii będzie więc kolejnym bolesnym ciosem spadającym na Hongkong w ostatnich miesiącach. Nawiasem mówiąc protesty nie ustają, i ciekawe, jaki wpływ będzie miała epidemia na stosowanie ustanowionego w odpowiedzi na protesty prawa zakazującego używania masek w miejscach publicznych. Dla przykładu: według komunikatu hongkońskiego ministerstwa pracy stopa bezrobocia ma wynieść w tym roku pięć procent, czyli tyle, ile podczas epidemii SARS w 2003 roku. Epidemia SARS może również posłużyć za punkt odniesienia przy przewidywaniu spowolnienia ekonomicznego; jej wybuch spowodował – chwilową, co prawda – stratę 2,65% PKB Hongkongu, i 1,05% w Chinach kontynentalnych.

Epidemia odbije się więc na ekonomii Chin, a jeżeli WHO miałaby rekomendować szerzej zakrojone działania, mające ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, takie jak zakaz podróży czy ograniczenia ekspertowe, gospodarka Państwa Środka ucierpi jeszcze bardziej. Co równie ważne, epidemia ma miejsce w momencie spowolnienia chińskiej gospodarki – część prognoz przewiduje, że w 2020 roku wzrost gospodarczy spadnie poniżej psychologicznej granicy 6%. I o ile wiele wskazuje na to, że Pekin akceptuje owo spowolnienie jako nieuniknione, nie starając się stymulować gospodarki poprzez wzrost wydatków publicznych czy dodruk pieniądza (nawiasem mówiąc w przeciwieństwie do właściwie wszystkich innych krajów świata), o tyle unikanie „szoków” i nagłych zaburzeń ekonomicznych, mogących doprowadzić do wybuchów niezadowolenia społecznego, stało się dla KPCh priorytetem. Takim właśnie szokiem – i ekonomicznym, i społecznym (bo istnieją – bardzo prawdopodobne, że uzasadnione – podejrzenia, iż Chiny zaniżają liczbę zarażonych) – jest epidemia 2019-nCoV.

 

BREXIT

W środowym głosowaniu europarlamentarzyści wyrazili zgodę na przeprowadzenie Brexitu (stosunkiem głosów 621 do 49), ostatecznie zatwierdzając wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

O północy z piątku na sobotę czasu środkowoeuropejskiego (a więc o 23.00 w Londynie) Wielka Brytania przestanie być członkiem Unii Europejskiej. Jednak co najmniej do 31 grudnia 2020 roku zmiany będą symboliczne –ściągnięcie flagi Wielkiej Brytanii sprzed siedziby Parlamentu Europejskiego w Brukseli oraz nieobecność Brytyjczyków w Parlamencie Europejskim i innych instytucjach UE. Jednak Brytyjczycy dalej będą płatnikami do budżetu EU (11,28% całego budżetu; UK była czwartym największym płatnikiem), będzie również nadal częścią jednolitego rynku, utrzymany zostanie swobodny przepływ osób, a prawa i regulacje unijne wciąż będą obowiązywać na terenie Zjednoczonego Królestwa. Do 31 grudnia, bo wtedy upływa narzucony przez rząd Borisa Johnsona termin zakończenia negocjacji dotyczących przyszłych relacji handlowych, bezpieczeństwa i innych wymiarów współpracy pomiędzy UE a Wielką Brytanią. Trzeba jednak dodać, że termin ten może jednak zostać przesunięty o dwa lata, jeżeli obie strony wyrażą takie życzenie.

Oprócz tych negocjacji toczyć się będą kolejne, tym razem już w łonie samej Unii. Będzie o czym dyskutować, bo wyjście Zjednoczonego Królestwa z UE to nie tylko utrata drugiej największej gospodarki, ale także największego płatnika budżetu obronnego UE oraz jednej z dwóch potęg nuklearnych Unii. Pozostaje też pytanie, jaki kształt przybiorą relacje pomiędzy Berlinem a Paryżem, których interesy zdają się coraz bardziej „rozjeżdżać”.

 

5G

Układanie rzeczywistości postbrexitowej odbywać się będzie także na linii Waszyngton – Londyn. Podczas czwartkowej wspólnej konferencji z Dominkiem Raabem, ministrem spraw zagranicznych Królestwa, sekretarz stanu Mike Pompeo stwierdził, że Wielka Brytania znajdzie się „na przedzie kolejki”, jeżeli chodzi o układanie relacji ekonomicznych ze Stanami, i uzyska „ogromne korzyści” z wyjścia ze Wspólnoty. Co szczególnie ciekawe, ani Pompeo, ani Donald Trump nie skrytykowali decyzji Wielkiej Brytanii o dopuszczeniu Huawei do współtworzenia infrastruktury sieci 5G w tym kraju; Pompeo wspomniał jedynie, że chociaż dopuszczenie firmy zobowiązanej prawnie do dzielenia się informacjami z Komunistyczną Partią Chin „stwarza ryzyko”, to obydwa państwa znajdą sposób na poradzenie sobie z tym problemem.

W mijającym tygodniu mieliśmy do czynienia z klęską urodzaju w kwestii 5G; decyzję o dopuszczeniu Huawei do przetargów na tworzenie fragmentów sieci 5G rząd Jej Królewskiej Mości podjął we wtorek. Przypomnijmy, że w zeszłym tygodniu Stany Zjednoczone podjęły ostatnią, dość rozpaczliwą próbę przekonania Wielkiej Brytanii do wykluczenia firmy z Shenzhen, wysyłając do Londynu specjalną delegację, która przedstawić miała argumenty przeciw Huawei. Jak informowaliśmy , Brytyjczycy mieli zareagować dość chłodno na dossier przygotowane przez Amerykanów, a komisarz UE ds. handlu Phil Hogan stwierdził, że USA blefują, grożąc Downing Street ograniczeniem współpracy wywiadowczej – i jak widać, miał rację. Wracając do decyzji – minister ds. cyfryzacji Nicola Morgan (a konkretniej cyfryzacji, kultury, sportu i mediów, bo tymi obszarami zajmuje się baronessa Morgan) stwierdziła, że jeśli „dostawcy podwyższonego ryzyka” (bo tak sklasyfikowano Huawei) nie będą dopuszczeni do tworzenia najbardziej wrażliwych części infrastruktury komunikacyjnej nowej generacji, to ich produkty znajdą mimo wszystko miejsce w innych częściach sieci 5G. Brytyjskie Narodowe Centrum Cyberbezpieczeństwa dodało, że dostawcy podwyższonego ryzyka będą mogli dostarczyć jedynie 35% ogólnej liczby komponentów.

Podobne rozwiązania zaproponowała w swoich rekomendacjach także Komisja Europejska, która opublikowała własne zalecenia w czwartek. Warto zwrócić uwagę, że w dokumencie tym KE w specyficzny, niebezpośredni sposób odniosła się do kontrowersji związanych z Huawei, które siłą rzeczy muszą być postrzegane przez pryzmat rywalizacji pomiędzy Chinami i USA. I oto Komisja stwierdziła między innymi, że sklasyfikowanie konkretnych dostawców jako ryzykownych odbywać się może jedynie na podstawie „obiektywnych kryteriów” i przesłanek dotyczących bezpieczeństwa sieci – co można postrzegać jako półformalne stanowisko dotyczące części zarzutów wysuwanych wobec Huawei przez USA, zawierających sugestię, że jest to narzędzie chińskiej ekspansji ekonomicznej.

Jednocześnie Komisja zaleca dywersyfikację dostawców sprzętu 5G, zróżnicowanie łańcuchów dostaw oraz monitorowanie bezpośrednich inwestycji zagranicznych w infrastrukturę 5G, co ma na celu zapobieganie potencjalnym zaburzeniom mechanizmu rynkowego, wynikającym z subsydiów i dumpingu cenowego – co z dużą dozą prawdopodobieństwa odnosi się do praktyk stosowanych przez Chiny, które zapewniały Huawei (i innym firmom, takim jak np. ZTE) stałą linię kredytową, umożliwiającą gigantyczne inwestycje w prace badawczo-rozwojowe.

Również rodzime Ministerstwo Cyfryzacji opublikowało rozporządzenie odnoszące się do wymagań stawianych operatorom sieci tworzącym infrastrukturę 5G, opatrzone zwięzłym tytułem „…w sprawie minimalnych środków technicznych i organizacyjnych oraz metod, jakie przedsiębiorcy telekomunikacyjni są obowiązani stosować w celu zapewnienia bezpieczeństwa lub integralności sieci lub usług”.

Zacznijmy od odpowiedzi na najoczywistsze pytanie: w dokumencie nie rekomenduje się wykluczenia jakiegokolwiek dostawcy sprzętu. Jednocześnie w rozporządzeniu, powołującym się na ustawę o krajowym systemie bezpieczeństwa z 2018 roku, stwierdza się, że zawarte w niej rekomendacje odnoszą się do wykorzystywania danych urządzeń (i oprogramowania) „w szczególności w zakresie wpływu na bezpieczeństwo publiczne lub istotny interes bezpieczeństwa państwa”, nie wymuszając jednocześnie wymiany komponentów danej firmy – a jedynie wskazując na możliwe zagrożenia płynące z ich wykorzystania. Co ciekawe owe rekomendacje mogą również mieć charakter „pozytywny” – to jest sugerować pożądanego dostawcę sprzętu czy usług.

Wzorem KE i Wielkiej Brytanii również polskie rozporządzenie wskazuje na potrzebę dywersyfikacji dostarczycieli sprzętu – ale w przeciwieństwie do swego brytyjskiego odpowiednika nie proponuje procentowego ograniczenia udziału danego producenta w tworzeniu infrastruktury.

Tymczasem w czwartek należąca do France Telecom firma Orange (a konkretnie Orange France) poinformowała, że w tworzeniu infrastruktury sieci 5G wezmą udział Nokia i Ericsson – ale nie Huawei. W ramach ciekawostki dodajmy, że przedstawiciele polskiej filii Orange stwierdzili, że „nie ma potrzeby spieszyć się” z wprowadzaniem 5G.

 

BOLTON, TRUMP, POMPEO I UKRAINA

John Bolton, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta USA, nigdy nie cieszył się za Wielką Wodą opinią człowieka wielkomyślnego i łatwo zapominającego stare zatargi – i wygląda na to, że w tej powszechnej opinii było co najmniej ziarno prawdy. Oto w ubiegłą niedzielę „The New York Times” poinformował, że w manuskrypcie jego nowej książki pojawiła się informacja, jakoby Donald Trump miał na początku maja polecić Boltonowi wywarcie presji na nowo wybranego prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, a następnie w sierpniu miał mu powiedzieć, że wstrzymanie 400 milionów dolarów w formie pomocy wojskowej ma wymusić na Ukrainie współpracę w śledztwie dotyczącym interesów prowadzonych w tym kraju przez syna potencjalnego rywala Trumpa w wyborach prezydenckich Joe Bidena. Trump, co oczywiste, zaprzeczył twierdzeniom Boltona, dodając również, że jest on człowiekiem, który nie mógł dostać posady ambasadora przy ONZ „ani jakiejkolwiek innej” i błagał go o mianowanie go na funkcję nie wymagającą aprobaty senatu USA. Trump dodał także, że zwolnił go, bo gdyby miał słuchać się jego rad, to USA toczyłaby właśnie „szóstą wojnę światową”.

Skoro już jesteśmy przy Ukrainie – w piątek ten właśnie kraj odwiedził Mike Pompeo, rozpoczynając swoje – zaplanowane początkowo na styczeń – tournée po krajach byłego ZSRS. Dodajmy, że z wizytą tą łączy się – pomijając oczywisty wątek domniemanego quid pro quo w wykonaniu prezydenta USA – także inny, znacznie świeższy skandal; w przededniu wylotu na Ukrainę w rozmowie z reporterką NPR (National Public Radio) po jej pytaniu o odwołanie ambasador USA Marie Yovanovitch Pompeo miał wpaść w furię i pytać się owej reporterki, czy wie, gdzie na mapie znajduje się Ukraina, i czy wydaje jej się, że Amerykanie interesują się tym krajem (konkretnie pytanie miało brzmieć tak: „Do you think Americans fucking care about Ukraine?”). Trudno oczywiście mieć o to pretensję i do Amerykanów, i nawet do samego Pompeo – warto natomiast pamiętać, że oczekiwanie, iż państwa trzecie, choćby mocarstwa, będą dbać o interesy swych sojuszników tak, jak o własne, jest receptą na poważne problemy.

Podczas spotkania z Zełenskim Pompeo zapewnił go o nieustannym wsparciu USA dla Ukrainy, podkreślając, że kraj ten jest nie tylko sercem Europy w ujęciu geograficznym, ale także buforem, osłaniającym resztę Europy przed autorytaryzmem. Jednocześnie nie był skory do składania wiążących deklaracji zaproszenia Zełenskiego do Białego Domu. Kolejnym państwem, które odwiedzi Pompeo, będzie…

 

…BIAŁORUŚ

I timing tej wizyty wydaje się nie najgorszy, szczególnie biorąc pod uwagę trwający w najlepsze spór tego państwa z Rosją o ceny ropy (i zażegnany tylko czasowo spór o ceny gazu). Jak wspominaliśmy, podczas wizyty (pierwsza od 1994 wizyta tak wysokiego rangą urzędnika Białego Domu w tym kraju) Pompeo ma wyrazić poparcie USA dla niezależności, stabilności i suwerenności Białorusi. Pojawiają się również sugestie, że Stany Zjednoczone z powrotem wyślą na Białoruś ambasadora (11 lat po tym, jak ostatni został przez Mińsk wydalony w wyniku nałożenia przez USA sankcji na ten kraj).

Nie można również wykluczyć, że tematem rozmów będą potencjalne dostawy amerykańskiej ropy i gazu (rzecz jasna, transporty te musiałyby się odbywać drogą morską – a do tego prędzej czy później niezbędna byłaby współpraca z Polską) bo Białoruś zdaje się wciąż nie zrezygnować z prób dywersyfikacji swych źródeł węglowodorów. Przykładowo w środę Łukaszenko wydał dekret zezwalający na prowadzenie negocjacji z Kazachstanem w zakresie kupna ropy naftowej z tego kraju; w przyszłym tygodniu w tym właśnie celu do stolicy Kazachstanu udać się ma delegacja koncernu naftowego Biełneftchim.

Tego samego dnia w Mińsku odbyło się spotkanie przedstawicieli Rady Bezpieczeństwa Białorusi i chargé d’affaires USA w tym kraju, Jennifer Moore, oraz attaché wojskowych USA, Polski i Niemiec. Spotkanie dotyczyć miało nadchodzących ćwiczeń NATO Defender 20. Ponieważ jednak Białorusini są ostrożni i dbają o symetrię, również 29 stycznia przedstawiciele wspomnianej wyżej Rady Bezpieczeństwa rozmawiali także z ambasadorem Federacji Rosyjskiej.

Tymczasem w czwartek białoruski MON przeprowadził niezapowiedziane ćwiczenia i sprawdzian gotowości bojowej, których celem ma być przetestowanie zdolności dowództwa i ciał decyzyjnych oraz podległych im jednostek wojskowych do wykonywania powierzonych im zadań w „szybko zmieniających się okolicznościach”. Również w czwartek Łukaszenko mianował szereg nowych urzędników, w tym w administracji prezydenckiej czy ministerstwie przemysłu.

Dodajmy, że w ubiegłym tygodniu zaszły spore zmiany w najwyższym dowództwie białoruskich sił zbrojnych; wyłoniono nowego ministra obrony (został nim generał Wiktor Chrenin) oraz szefa Sztabu Generalnego (Aleksandr Wolfowicz).

Na tym jednak aktywność białoruskiej administracji się nie kończy; wraz ze wspomnianymi powyżej urzędnikami Łukaszenko mianował także nowego ambasadora Białorusi w Chinach, którym został Mikołaj Snopkow. Nowo mianowany ambasador zapowiedział, że Białoruś będzie dążyć do zintensyfikowania wymiany handlowej pomiędzy oboma krajami, a sam Łukaszenko zamierza oprzeć relacje między Mińskiem a Pekinem „na solidnym fundamencie współpracy handlowej i ekonomicznej”. Łukaszenko liczy na przełom w relacjach z Chinami, które mają się dla Białorusi stać „priorytetem”.

 

DONALDA TRUMPA WIZJA ZAKOŃCZENIA KONFLIKTU IZRAELSKO-PALESTYŃSKIEGO

We wtorkowy wieczór prezydent Donald Trump przedstawił treść planu pokojowego dla Izraela i Palestyny. Dokument, zatytułowany „Vision for Peace, Prosperity, and a Brighter Future” zawiera między innymi następujące założenia:

  1. Izrael uzna państwo Palestynę.
  2. Izrael będzie posiadał wyłączność w kwestiach wojskowych w przestrzeni powietrznej i elektromagnetycznej na terytorium na zachód od Jordanu, a także będzie mógł zablokować dostawy zakazanej broni i materiałów do ich produkcji na terytorium Palestyny.
  3. Państwo Palestyna ma być w pełni zdemilitaryzowane i nie może tworzyć jednostek wojskowych na swoim terenie oraz poza nim. Oznaczałoby to rozbrojenie na przykład Hamasu.
  4. Palestyna nie może zawierać umów z innymi państwami dotyczących kwestii wojskowych i bezpieczeństwa, które Izrael może uznać za zagrażające jego bezpieczeństwu.
  5. Dolina Jordanu będzie włączona do Izraela, Izrael będzie miał pełne prawo do rozmieszczania tam swoich wojsk.
  6. Stolica Palestyny teoretycznie będzie położona na terytorium Jerozolimy, ale tak naprawdę znajdować ma się w wiosce Abu Dis, położonej na jej obrzeżach, i poza wybudowanym przez Izrael murem bezpieczeństwa.

 

Ponadto 30% terenów na Zachodnim Brzegu wraz z doliną Jordanu ma przypaść Izraelowi, a 70% ma należeć do Palestyny. Dodatkowo na terenach, które zgodnie z projektem mają przypaść Palestynie, na cztery lata zostanie wstrzymane osadnictwo izraelskie. W zamian za utraconą ziemię Palestyńczycy mieliby otrzymać enklawy (przez międzynarodową opinię publiczną natychmiast obdarzone wdzięczną nazwą „bantustanów”) zlokalizowane przy zachodniej granicy Izraela. Również zakładane przez Izrael na Zachodnim Brzegu osiedla mają zostać uznane za legalne, pod kontrolą Izraela miałoby pozostać także Wzgórze Świątynne, a wraz z nim meczet Al-Aksa – trzecie najświętsze miejsce Islamu.

Plan Trumpa jak wiele poprzednich (sam plan zresztą nie jest całkiem nowy, wykorzystuje między innymi elementy porozumienia z Oslo) nie ma, rzecz jasna, szans powodzenia, dlatego że w nader oczywisty sposób faworyzuje Izrael; zresztą natychmiast po jego zaprezentowaniu został on odrzucony przez władze palestyńskie (wkrótce po jego ogłoszeniu prezydent Autonomii Palestyńskiej nazwał Donalda Trumpa „psem i psim synem”).

Co jednak znacznie ciekawsze, plan ten poparły zarówno Arabia Saudyjska, jak i Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Maroko, Egipt czy Bahrajn. Jest to tym bardziej uderzające, że państwa arabskie (z Egiptem, a więc państwem, które przewodziło ruchowi panarabskiemu, na czele) ostatnie kilkadziesiąt lat poświęciły na wspieranie Palestyńczyków w ich konflikcie z Izraelem. Wydaje się, że owa drastyczna zmiana kursu (zauważalna już przecież i wcześniej pod postacią normalizujących się stosunków tych państw z Izraelem) spowodowana jest obawą przed wzrastającą projekcją siły w regionie dwóch historycznych imperiów – Turcji i Iranu. To z kolei zwiastować może, że – jak wspominaliśmy w tekście „Wojna trzydziestoletnia na Bliskim Wschodzie” – rozpad porządku ustanowionego na Bliskim Wschodzie jeszcze w trakcie I wojny światowej spowoduje, że w regionie tym zaczną się tworzyć zupełnie nowe konfiguracje i koalicje balansujące, będące odpowiedzią na zmieniające się środowisko bezpieczeństwa, a nie ugruntowane jeszcze w wieku XX historyczne animozje.

 

Autor

Albert Świdziński

Dyrektor analiz w Strategy&Future.

 

Albert Świdziński Weekly Brief

Zobacz również

Louis-Vincent Gave o rywalizacji chińsko-amerykańskiej i o decyzji geostrategicznej, którą...
O co chodzi z systemami antydostępowymi A2AD?
S&F Hero: Ameryka w Eurazji. Część 2

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...