S&F Hero: Imperium europejskie na kolanach

Obrazek posta

Praga (fot. Pixabay)

 

Oba te obszary rozwijały się (niezależnie od siebie) w oparciu o ambicje imperialno-konsolidacyjne. Nie lubimy tego współcześnie przyznawać, ale w historii świata „ustawienie imperialne” jest czymś niejako naturalnym. Przejawiało się w ciągłych próbach jednoczenia Europy (i Chin) w ramach kolejnych projektów imperialnych od starożytności i wczesnego średniowiecza przez czasy nowożytne po wiek XX, powtarzając się cyklicznie.

Historia budowy imperiów to historia budowy infrastruktury i dróg, którymi dostarcza się do rdzenia systemu towary pierwszej potrzeby i surowce, w zamian eksportując wysoko przetworzone produkty oraz bezpieczeństwo i instytucje polityczne. Tak się buduje imperia – zgodnie ze znanym powiedzeniem, że „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”.

 

Drogi są kluczowe, bo umożliwiają przepływy strategiczne, na których oparty jest handel i penetracja kapitałowo-inwestycyjna. Handel i inwestycje najsilniej generują wzrost. Zwłaszcza handel jest sercem ekspansji ekonomicznej. Choć nie jestem pewien, czy my, Polacy, o tym wiemy, bo zanadto oddaleni od wspaniałych szlaków kupieckich Atlantyku nie staliśmy się nigdy „trading nation”.

 

Wzrost imperium pochodzi z dwóch źródeł:
a) racjonalizacji przestrzeni i jej zasobów poprzez jej poszerzanie lub poszerzanie kapitałowo-organizacyjnego oddziaływania na nią oraz b) wprowadzania nowych wynalazków (technologii), które zmieniają układ gospodarczy, monopolizując na jakiś czas korzyści dla imperium.

Pierwszy sposób jest łatwiejszy: wystarczy poszerzyć terytoria poddane odziaływaniu kapitałowo-organizacyjnemu, znieść bariery dla wolnego handlu i inwestycji, zwiększyć wraz z terytoriami rynek i liczbę rąk do pracy oraz zapewnić wolność przepływów strategicznych kapitału do obsługi nowych przestrzeni. Tak dokonywało się rozszerzanie Unii Europejskie o kolejne państwa.

Drugi sposób jest trudniejszy. Potrzeba do niego inwestycji, ducha innowacyjności i szczęścia, choć szczęście akurat chyba sprzyjało w tej sprawie Europie w ostatnich 200 latach. Przecież rewolucja przemysłowa dokonała się na Starym Kontynencie, a jej owoce w ciągu następnych kilku dekad doprowadziły do dominacji europejskiej nad światem. Wcześniej różnie z tym bywało.

 

Od 1980 roku do około roku 2010 w Europie obowiązywał jednak zdecydowanie pierwszy model – „ekspansyjny”. Dokonywała się konsolidacja kolejnych peryferii. W imperium europejskim obejmującym już z czasem kraje Europy Środkowo-Wschodniej, Południowej oraz peryferie iberyjskie (Hiszpania i Portugalia) wprowadzano kolejne regulacje wspólnotowe w zakresie telekomunikacji, finansów czy wreszcie rolnictwa oraz rybołówstwa. Wszystko w myśl ruchu konsolidacyjnego zmierzającego w jednym kierunku: „ever closer union”.

 

Żadne imperium nie powstało za cudze pieniądze, więc Europa musiała mieć pieniądz. Tym pieniądzem była marka niemiecka. Przy czym stało się to niejako automatycznie, bo Niemcy byli bezkonkurencyjni w produkowaniu, a obligacje niemieckie były najatrakcyjniejsze. Niemcy po prostu stały się najsilniejsze. Po wprowadzeniu waluty euro Niemcy zebrały tego żniwo przy niskim koszcie pieniądza. Trzeba przyznać, że gospodarki związane z gospodarką niemiecką również korzystały z niskich kosztów finansowania. Imperium europejskie wspaniale rosło oparte na niemieckiej marce. Wtedy, jak pięknie pisze Louis Gave, do akcji weszli Francuzi, którzy tracili strukturalnie władzę w systemie politycznym wspólnot europejskich i z tego powodu wymyślili euro, aby kontrolować siłę gospodarczą i wpływy Niemiec w Europie.

 

Po 20 latach widać tego skutki. Nie widać ich było na początku, bo imperium europejskie rozszerzało przestrzenie wspólnot i mnożyły się potrzeby z tym związane. Skutkowało to ekspansją gospodarczą na nowe tereny, co zwiększało zapotrzebowanie na kapitał. Więcej ludzi oszczędzało w euro i lokalne banki coraz więcej pożyczały w euro.

 

Po 30 latach wzrost ekspansywny imperium europejskiego został zastopowany na skutek zmian geopolitycznych, co spowodowało zahamowanie procesu rozszerzania wspólnot. W wyniku oporu Rosji nie została przyjęta Gruzja, Ukraina, na Bałkanach coraz sprawniej poczynały sobie Chiny. Imperium europejskie zahamowało niczym wielka lokomotywa. Uderzone obuchem wydarzeń stopujących jego ekstensywny rozwój upadło na kolana.

W rezultacie oglądany chłodnym okiem projekt europejski przeżywa kryzys równowagi wynikający z trzech występujących jednocześnie zjawisk.

Pierwsze dotyczy utraty znaczenia przez Europę w świecie. Europa stała się miejscem drugorzędnym z punktu widzenia dynamiki procesów globalnych i układu sił. W momencie rewizji ładu światowego okazało się, że „gramatyka handlu i dyplomacji”, czyli europejska soft power, to za mało.

Drugie zjawisko destabilizujące równowagę w Europie to próba odzyskania przez Rosję wpływów w jej obszarach buforowych.

Trzecie zjawisko o charakterze strukturalnym to wzrost polityczny, dyplomatyczny i gospodarczy potęgi Niemiec w Europie. Poprzednia równowaga oparta była na niemieckim związku z Atlantykiem i potęgą oceanu światowego (Westbindung) kanclerza Konrada Adenauera i wynikających z tej geostrategicznej decyzji więziach transatlantyckich. Niemcy w wyniku tej decyzji i zawiązania gospodarczych wspólnot europejskich straciły kontrolę nad Zagłębiem Ruhry, a instytucje europejskie mitygowały niemiecką potęgę gospodarczą.

Nowa sytuacja zaczęła się rysować po zjednoczeniu kraju w latach 90. XX wieku i po zakończeniu zimnej wojny. Poszerzenie UE i NATO o państwa na wschód od Odry dodatkowo wzmocniło Niemcy, dając im bufor dodatkowej przestrzeni, co umożliwiło redukcję wojska, reorientację wydatków i zebranie „dywidendy pokojowej”. Powstały także warunki dla wschodniej ekspansji gospodarczej i politycznej Niemiec. Ponadto na skutek zjednoczenia UE i poszerzenia NATO nie tylko wzrosło bezpieczeństwo Niemiec, lecz także zmalała zależność strategiczna od Stanów Zjednoczonych oraz zwiększyło się ich pole manewru politycznego i gospodarczego.

Polska w nowym układzie stała się dla Berlina buforem bezpieczeństwa od wschodu i obszarem korzystnej dla Niemiec ekspansji gospodarczej i kapitałowej. Osiągnięta z czasem dominacja gospodarcza w eurozonie, kluczowa rola w europejskiej polityce wobec Rosji (kwestia Krymu, Ukrainy, sankcji) oraz europejski kryzys finansowy po 2008 roku doprowadziły do zdjęcia „gorsetu” z polityki niemieckiej na kontynencie.

 

Nową architekturę unijną ustala się obecnie pasem transmisyjnym wpływu geopolitycznego Niemiec, potwierdzając ostrzeżenie premier Margaret Thatcher, że wspólnoty europejskie raczej konsolidują i wzmacniają potęgę Niemiec, niż ją powstrzymują.

 

Wystarczy przeanalizować na przykład postępowanie Berlina w ostatnich 10 latach wobec Grecji, Irlandii, Włoch, Portugalii i Hiszpanii. Testamentem są tu słowa niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schäublego: „W Europie mamy dobry powód, by nie dostarczać pomocy finansowej bez żądania czegoś w zamian i nie pomagamy, jeśli dany kraj nie używa tego, by sobie pomóc”.

 

Nic dziwnego, że Niemcy spotykają się z krytyką, iż stały się „Chinami Europy”, a ich cel nadrzędny to maksymalizacja eksportu i utrzymanie kosztów pracy na poziomie niższym, niż być powinny.

 

Waluta euro i jej reżim są zaś regulacyjnym „gorsetem” dla mniejszych, lecz nie dla Niemiec. Jeszcze dalej w krytyce posunął się w 2015 roku premier Węgier Wiktor Orbán, oskarżając Niemcy o „moralny imperializm”. Wzrost potęgi niemieckiej został zauważony przez Waszyngton, co tradycyjnie może się skończyć działaniami równoważącymi potęgę Niemiec na kontynencie przez USA.

Ewentualna decyzja o znaczącym przesunięciu wojsk amerykańskich z Niemiec do Polski i państw bałtyckich, a w szczególności o ustanowieniu ich stałej obecności na wschód od Odry oraz o ogólnej redukcji wojsk USA w Niemczech, będzie takim sygnałem na pewno (bardziej niż wzmacniającym potencjał ogólny do wojny z Rosją na wschodniej flance) i na pewno jako mająca na celu zrównoważenie wpływów niemieckich zostanie ta decyzja odczytana przez Berlin, Moskwę i Pekin.

 

Pogrążone w stagnacji politycznej centrum decyzyjne „starej Unii”, nie mogąc dalej rosnąć, kuszone jest czarem „dekolonizacji”.

 

Miałaby ona polegać na pozbyciu się imperialnych peryferyjnych posiadłości generujących problemy. Do tego dochodzi geopolityczna penetracja przez zewnętrze siły wszystkich perymetrów imperium europejskiego: Rosji na wschodnich jej rubieżach, od strony Atlantyku przez Stany Zjednoczone, oraz Turcji od strony Azji, kontrolującej strategiczne przepływy mas ludzkich z Afryki i Bliskiego Wschodu na Stary Kontynent, który przecież nie jest wyspą, a Morze Śródziemne oddzielające go od południa jest zaledwie fosą.

Swoją drogą widać, że Europa nie dysponuje już wysuniętym perymetrem (jak kiedyś) z własną obecnością wojskową w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, by kontrolować, co się tam dzieje, i blokować niekorzystne dla siebie zjawiska.

Na domiar złego imperium europejskie straciło nawet czar soft power. Brexit, kryzys migracyjny, ewentualny koniec strefy Schengen, protekcjonizm nie dodają mu tego czaru, z którego imperium europejskie było tak dumne w latach 90. XX wieku.

A lada moment pojawić się może kolejny problem. By waluta euro była wiarygodna dla inwestorów, muszą oni mieć poczucie, że będą spłaceni, czyli że władza zbierze podatki, a inwestorom zwróci pieniądze. By tak się stało i by wszystko to było wiarygodne, władza w systemach zachodnich musi mieć legitymację społeczeństwa uzyskaną w demokratycznych wyborach. Tymczasem w centrum politycznym Unii Europejskiej w Brukseli rządzą technokraci, którzy próbują osiągać efekt własnej legitymizacji przez traktaty, a nie przez głosy wyborców. W realnej polityce traktaty są, jak się okazuje, niewiele warte, bo przestają obowiązywać, jak tylko zmienia się układ sił lub okoliczności. Stąd taka inflacja traktatów unijnych w ostatnich latach. Wynika ona z nieustannej próby „złapania” legitymacji. O ile w Chinach dokonuje się to domniemaną lub jawną przemocą, o tyle w Unii Europejskiej perswazją (jeszcze), ale w dużym stopniu niedemokratyczną. W związku z tym w razie konfliktu żywotnych interesów rządy narodowe mogą jednak zapytać, kto jest realnym suwerenem: one czy Bruksela.

Nietrudno zatem dostrzec, że euro uniemożliwiło dostosowania pod względem różnej wydajności pracy ludzi w Europie przy jednoczesnym braku woli politycznej na transfery finansowe do niedostających wydajnością pracy peryferii. Tu deklarowana europejska solidarność się załamuje, bo nie ma jednak jednego narodu europejskiego. W latach 1975–2000 europejski przemysł kompensował niemiecką wydajność dewaluacjami walut południa, lecz obecnie gorset euro powoduje, że dostosowanie może się odbywać tylko przez deflacje i recesje i to się dzieje. Stąd bierze się kryzys południa kontynentu i popularność partii populistycznych. System waluty euro stworzył maszynkę kredytową dla przemysłu niemieckiego. Jeśli ktokolwiek opuściłby strefę euro, Niemcy ponieśliby ogromną stratę i staliby się ofiarą takiego rozwodu.

Do tego wzrost potęgi Chin, ich gospodarcza penetracja Europy oraz rywalizacja chińsko-amerykańska tym bardziej dały w ostatnim czasie do myślenia elitom europejskim. I powinny. To ostatni dzwonek na pobudkę.

 

W kontekście oddziaływania projektu imperium europejskiego Rzeczpospolita ma trzy drogi.

 

Pierwsza z nich wiąże się z dużo bliższą współpracą z USA przy amerykańskim istotnym wsparciu geoekonomicznym w oparciu o konstrukt Międzymorza, który będzie osłabiał Rosję. Przy czym konstrukt ten nie może być oparty tylko na sprawach wojskowo-obronnych, musi bowiem zmieniać strukturę ekonomiczną, tak by Rzeczpospolita stała się odrębnym biegunem siły (gospodarczo i wojskowo) dla regionu. W przeciwnym razie wciąż będzie jedynie „strefą zgniotu”, przedmiotem i narzędziem rywalizacji mocarstw w tym regionie świata, rozgrywających własne interesy i zabiegających o korzystną dla siebie równowagę.

Na dodatek procesy podziału Zachodu mogą doprowadzić do rzeczywistego rozpadu wspólnoty atlantyckiej istniejącej od 1945 roku i pojawienia się wzmożonej rywalizacji o to, kto ustala reguły gry międzynarodowej. Mogą też doprowadzić do wzrostu konkurencji ze strony zachodnich potęg Europy kontynentalnej o nowe rynki Eurazji i o nowe wpływy polityczne w Europie Środkowo-Wschodniej. Wtedy morska potęga Stanów Zjednoczonych będzie potrzebowały „klina” między obszarem konsolidacji przestrzeni w Europie kontynentalnej, Rosją a rosnącą rolą Chin w regionie. Unia w dotychczasowym kształcie przestanie istnieć, a Polska wybierze grę „na siebie” we współpracy z USA. Taka gra i tak będzie arcytrudna oraz będzie wymagała dużo większego zaangażowania kapitałowo-technologicznego Stanów Zjednoczonych, na co Amerykanie nie mają chyba na razie apetytu.

Druga droga to europejski projekt kontynentalny i „przylgnięcie” do gospodarki Europy kontynentalnej, w tym przede wszystkim do Niemiec, i próba nadrobienia w ten sposób czasu zabranego przez historię, dualizm na Łabie i PRL. Może to być również trudne, zwłaszcza jeśli obecny system światowy dalej będzie się załamywać, a Amerykanie będą się konfliktowali z państwami „eksportowymi”, czyli Chinami i Niemcami, na co się zanosi. Kłopot będzie wówczas wynikał przede wszystkim z bliskości geograficznej Niemiec, które jako silniejsze będą obsługiwały swój interes kosztem naszego, a na pewno będą mu dawały pierwszeństwo przed naszym. Należy jednak przyznać, że ta opcja leży na stole i pozostaje w dobrze pojętym interesie Niemiec, dlatego Berlin będzie nasłuchiwał głosów z Warszawy i jednocześnie obawiał się polityki amerykańskiej wspierającej peryferie europejskie, takie jak projekt Trójmorza czy Międzymorza. Tu pojawia się pole manewru dla Warszawy, jak uzyskiwać koncesje jednocześnie od Berlina i Waszyngtonu i rozgrywać je względem siebie.

 

Trzecia droga jest najbardziej teoretyczna, nigdy bowiem jeszcze nie mierzyliśmy się z podobną. Zresztą w obecnym stanie spraw światowych późną jesienią 2019 roku jest ona raczej nieaktualna.

 

Chodzi mianowicie o tzw. „strategiczną elastyczność” równoważącą wpływy amerykańskie, niemieckie, unijne, rosyjskie i chińskie, przy niezmiennej współpracy unijnej, przy otwarciu na współpracę przy chińskim Nowym Jedwabnym Szlaku oraz najlepiej bez rezygnowania z sojuszu wojskowego z USA. Tak zresztą czynią obecnie sojusznicy USA na Pacyfiku i w Azji. Położenie ma tutaj kluczowe znaczenie i dobrze byłoby nie być pominiętym w tym projekcie na zasadzie wspomnianego wcześniej „ronda”, dodatkowo bez prawa głosu przy ustalaniu reguł projektu pozostającego przecież w obszarze strategicznych interesów Rzeczypospolitej.

W przeciwnym razie na osłabiającej naszą przestrzeń naszej politycznej bierności z pewnością skorzystaliby Rosjanie i Niemcy. Przy podejmowaniu decyzji w tej sprawie kluczowe znaczenie będzie miała mapa mentalna przywódców, ponieważ jest to sytuacja nowa, do której nie ma żadnych odniesień historycznych. Wspomniany rachunek geostrategiczny w Eurazji przy rosnącej dominacji Chin nad Rosją jest inny niż podczas zimnej wojny. To zupełnie nowe realia, nieznane od ponad 300 lat, czyli od czasów, gdy Rosja weszła na drogę imperialną, zagrażając interesom, a potem również istnieniu Rzeczypospolitej.

Z tego wszystkiego, co się dzieje z projektem europejskim oraz z wyzwaniami, jakie stoją przed USA, może dojrzeć poważny kryzys z Rosją. Niewykluczona jest również dezintegracja Rosji i zupełny chaos na podobieństwo sytuacji po pokoju brzeskim w 1918 roku, w tym destabilizacja w obszarach buforowych między Polską a Rosją – w państwach bałtyckich, na Ukrainie i Białorusi. Polska ze względu na swoje żywotne interesy musi mieć plany działania również na wypadek takiego scenariusza.

Europa na kolanach może oznaczać długi okres utraty znaczenia geopolitycznego. Stary Kontynent może stać się też trofeum w starciu Chin z USA. Kto wygra starcie gigantów – USA z systemem atlantyckim czy Chiny z nową Eurazją – ten stanie się rdzeniem nowego systemu, dla którego Europa stać się może peryferiami, a po projekcie imperium europejskiego pozostaną tylko wspomnienia – jak zresztą przez ostatnie 2000 lat często bywało.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak

Zobacz również

„Droga donikąd” – Józef Mackiewicz w terrorze bezruchu
Weekly Brief 16–22.11.2019
„A potem były zabory” – Jacek Bartosiak o dziele Andrzeja Maksymiliana Fredry (Podcast)

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...