Cecilia Bartoli wczoraj i dziś

Obrazek posta

Cecilia Bartoli wczoraj i dziś

 

Głos Cecilii Bartoli jest dla mnie wyjątkowo fascynujący. Rozległy mezzosopran, który zahacza o rejestr sopranu dramatycznego, ma w sobie mięsiste doły altowe, no i koloraturową gibkość. Genialny oddech pozwala śpiewaczce na perfekcyjne fioritury i długo wybrzmiewające dźwięki wieńczące frazy. Tak w każdym razie zapamiętałam jej recital w Dużym Studiu Polskiego Radia we Wrocławiu 12 maja 2001 roku, gdy zawitała z Vivaldim i Gluckiem wraz zespołem muzyki dawnej Le Musiche Nove. Zanim więc o jej występie w roli Kleopatry w „Giulio Cesare in Egitto” G.F. Händla w wiedeńskiej Staatsoper 6 lipca 2024, chwila wspomnień sprzed ponad dwudziestu lat.

Przyszło mi realizować reportaż telewizyjny "Urodzona, by śpiewać" z pobytu artystki we Wrocławiu (fragmentami zilustruję tekst). Nadarzyła się niepowtarzalna okazja, by towarzyszyć jej od pierwszego momentu – przyjazdu pociągiem, aż po ostatnie bisy i długo niemilknące oklaski wieńczące mistrzowski recital. Pamiętam te emocje na dworcu, oczekiwanie i rozmowy. Organizatorzy jeszcze upewniali się, czy obsługa hotelowa pamięta, by nastawić klimatyzację na lekkie grzanie, a nie chłodzenie, a my – dziennikarze – typowaliśmy miejsce zatrzymania się wagonu.

 

 

Podczas konferencji prasowej, która odbyła się zaraz po przyjeździe, trudno było się przebić z pytaniami – tylu było chętnych. Ponieważ artystka nie wyraziła zgody na indywidualne wywiady, jedynie te wypowiedzi mogły zilustrować reportaż.

 

 

W dniu koncertu zaprzyjaźniony fotografik Maciej Szwed zrobił kilka zdjęć, które są dla mnie wyjątkową pamiątką. Na jednym z nich (tytułowe) Cecilia – choć wygląda na lekko zamyśloną – jest mocno poirytowana obecnością ekipy telewizyjnej. Próbowałam wynegocjować ze śpiewaczką choćby jakiś krótki fragment do nagrania podczas próby, ale jednak trzeba było zawinąć się, bo – jak grzecznie, acz stanowczo stwierdziła ustami swojej tłumaczki Joanny Klisowskiej – bardzo to ją rozpraszało i przeszkadzało.

 

 

Przed koncertem, jak zwykle, było mnóstwo pracy reporterskiej – poszukiwanie rozmówców, przebitki z foyer, „łapanie atmosfery” i wreszcie próba wejścia za kulisy, która uwieńczona została sukcesem. Cecilia Bartoli życzliwie zezwoliła nam na dyskretne towarzystwo, a dzięki temu można było zmontować obrazki z chwili tuż przed wyjściem, wraz z ujęciem z drugiej kamery, która uchwyciła ją wchodzącą na scenę w akompaniamencie burzy oklasków.

 

 

Koncertu nie wolno było rejestrować w żadnym jego fragmencie. Dopiero bisy były dozwolone. Operator jednak w międzyczasie nie próżnował i jak zwykle robił przebitki słuchających. Po zakończeniu zdjęć, dumny z siebie, oznajmił, że upolował coś wyjątkowego – twarz osoby słuchającej, która w niemym zachwycie siedziała z półotwartymi ustami. Było to nasz wcześniejszy rozmówca, muzykolog Krzysztof Lipka, którego słowa o mistrzostwie Cecilii Bartoli tak wspaniale dopełniło to wyjątkowe ujęcie.

 

 

Ta wielka radość z osobistego poznania śpiewaczki, wysłuchania recitalu, no i przygoda dziennikarska przełożyły się na kolekcjonowanie jej płyt, słuchanie koncertów i spektakli z jej udziałem. W lipcu 2024 zrealizowałam marzenie, by posłuchać jej znów na żywo. Tym razem w Wiedniu.

„Giulio Cesare in Egitto” przywiozła do stolicy Austrii Opéra de Monte-Carlo, którą Bartoli prowadzi od 2012 roku. Tytuł miał swoją premierę w styczniu 2024, a wiedeńczycy obejrzeli ją po z pierwszy. Dlatego też wydarzenie miało bardzo uroczysty charakter i 6 lipca, w dniu pierwszej prezentacji „Juliusza Cezara”, na zakończenie przedstawienia wyszli do ukłonów także wszyscy realizatorzy.

 

 

Inscenizacja nawiązywała do powieści „Śmierć na Nilu” Agathy Christie, którą zainspirował się reżyser Davide Livermore. Konsekwencją tegoż były stosowne kostiumy i scenografia oddająca klimat podróży stateczkiem, trapy, pomosty i multimedialne tło z przesuwającymi się egipskimi krajobrazami, bądź samej wody. Krążyły walizki, przebiegała obsługa, bohaterowie przemieszczali się między przestrzenią lądową a wodną, górą i dołem sceny. Akcenty dramaturgiczne zostały położone na rozwój wewnętrzny i ewolucję przeżyć postaci, co widać było w każdej scenie i słychać w każdych ariach, duetach i ansamblach.

Mocną postać wykreowała Cecilia Bartoli jako Kleopatra. Bywała zabawna i uwodzicielska („V’adoro pupille” zaśpiewana w kabaretowej konwencji, ale też i niesłychanie wzruszająca). „Se pietà di me non senti” była dla mnie kwintesencją mistrzostwa interpretacji i niuansów emocjonalnych. Jej głos nabrał przez lata niezwykłej gęstości i dojrzałości. Bartoli ujmuje doświadczeniem wokalnym i rozumieniem postaci. Cyzeluje każde słowo, frazę i potrafi nadać im niesłychany wyraz poprzez cieniowanie dynamiczne.

Wspaniały był również Carlo Vistoli w roli Cezara – absolutna rewelacja wieczoru. Szlachetny kontratenor z paletą różnorodnej artykulacji, bogatej barwie i aktorskim wyrazie nadał kreowanej postaci zdecydowanego, ale bywało, że i nieco frywolnego wyrazu, gdy w konwencji idola estrady rozrywkowej zaśpiewał „Se in fiorito ameno prato”. To było pyszne!

Żywo oklaskiwałam też Sarę Mingardo (Kornelia), której kontralt uwielbiam. Była dla mnie niekwestionowaną bohaterką I aktu, gdy wraz z Sesto tworzyła dramaturgiczne podwaliny dla całości akcji. Jako Sesto śpiewał kontratenor Kangmin Justin Kim, który, niestety, miewał momenty niepewne. Zdecydowanie lepiej brzmiał w duetach niż ariach. Dużo emocji wniósł Max Emanuel Cencic (Tolomeo), który znakomicie odnalazł się w roli złowieszczego brata Kleopatry. Bas-baryton Peter Kálmán dodał barwom wokalnym obsady mięsiste brzmienie i nieco komizmu. Tego przykładem mogła być chociażby aria „Tu sei il cor di questo core” zainscenizowana przy płycie gramofonowej na starym patefonie i z humorem „ograna” przez śpiewaka, który w tej scenie nieudolnie próbował uwieść Kornelię.

 

 

Za kostiumy odpowiadała Mariana Fracasso, scenografię Giò Forma, a efekty wizualne D-Wok. Orkiestra Les Musiciens du Prince (dyrekcja: Gianluca Capuano), grająca na instrumentach z epoki, brzmiała bardzo spójnie, choć bywały momenty kiksów, które wprost wynikały ze specyfiki instrumentarium (rogi).

Po zakończonym spektaklu przygotowano też filmową niespodziankę, czarno-białą niemą sekwencję, która nieoczekiwanie postawiła przed publicznością pytanie o to, kto właściwie zabił Pompeo?

Izabella Starzec

 

 

Cecila Bartoli Staatsoper Wien Wrocław Izabella Starzec Giulio Cesare in Egitto kobieta Miłość

Zobacz również

Czas przed i po
Tysięczny absolwent
Władza i muzyka

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...