"Plot Holes"

Obrazek posta

Nawet najlepsze teksty najznamienitszych autorów miewają dziury i niedociągnięcia fabularne. Reymont w „Chłopach” zgubił jedno dziecko. Sapkowskiemu w sadze o Wiedźminie zdarzało się zapominać, że pisze sagę o Wiedźminie. Mario Puzo w „Ojcu chrzestnym” nie opisał prawdziwych realiów życia mafijnego, co mu jednak gangsterzy jowialnie wybaczyli, ba, pokochali zarówno powieść jak i film i zaczęli zmieniać swoje zachowania, by upodobnić się do Vita czy Michaela Corleone’ów.

Czasami, aby uchronić autorów przed nimi samymi, potrzebni są redaktorzy. Tacy, którzy powiedzą: „Nie skręcaj w tę stronę!”, „Stać cię na więcej!”, „Tu widać inspirację tym, a tym! Bądź oryginalny!”, i tak dalej. Zdarza się, że redaktor zasugeruje wycięcie jakiegoś fragmentu, ba, często go wycina, a potem autor / autorka albo cięcie zaakceptuje, albo nie. Bywa, że dochodzi do konfliktów, kłótni o frazę, sformułowanie, autorski nawyk „niezgodny z obowiązującymi językowymi kanonami”, odmianę jakiegoś słowa (tu kłaniają się „dwarves” Tolkiena, podczas gdy poprawnie powinno być „dwarfs”).

Poprawianie tekstu, szlifowanie go, usuwanie niekonsekwencji i sprzeczności to ciekawy temat i zapewne można by przedstawić go w interesującej formie komiksowej.

Czy trio Sean Murphy, Dave Stewart oraz Matt Hollingsworth udźwignęli ten temat w “Plot Holes”? Moim zdaniem nie.

Ale po kolei.

Narysowane to jest sympatycznie, chociaż nie do końca w moim guście. Trochę za dużo umowności, nadmiar prostych kresek, niby jest detal, ale nie zawsze dopracowany, jakaś taka nonszalancja. Szkoda, bo kadry dzieli niewielki krok od dbałości o szczegół znanej z „Top 10” czy serii o Funkym Kovalu. Żałuję też, że nie wykorzystano należycie (w moim tego słowa rozumieniu) języka komiksu. Mamy na przykład kadry przedstawiające mieszkanie Cliffa, głównego bohatera. Jest tam sporo książek, plakatów, figurek i można rozpoznać, co jest czym. Parę stron dalej Ed, główna bohaterka (jej nick to skrót od „edytorki”) wspomina, że dostrzegła na jednej ze ścian jego siedziby plakat serialu „Cowboy Bebop”. „O! Ciekawe!”, myślę sobie i cofam się, by go wypatrzeć. Jest „Blade Runner”, jest coś innego, ale „Cowboya” nie ma. „Może źle szukam?”, konstatuję i jeszcze raz przeglądam każdy rysunek. Nie ma. Szkoda, bo gdyby był, czytelnik po takim wydarzeniu zacząłby przyglądać się wszystkiemu, co w tle, wiedziałby bowiem, że nie są to rzeczy przypadkowe (vide wspomniany już „Top 10”), niestety, tak się nie dzieje, co potwierdza kolejna scena, w której Cliff dopytuje o „wskaźnik mocy na ścianie” w pewnym pomieszczeniu. „Jaki wskaźnik?”, zadaję sobie pytanie i znowu wertuję wstecz kartki. Szukam. Ale nie widzę niczego takiego. Rzeczony wskaźnik pojawia się, we w miarę komunikatywnej formie, dopiero w następnych kadrach. I znowu – szkoda.

W sumie jednak strona graficzna to najmocniejsza strona albumu.

Gorzej jest z treścią.

Plot Holes to nazwa drużyny, której zadaniem jest łatanie dziur fabularnych i błędów w książkach i komiksach, które mają zostać opublikowane przez… wydawnictwo? Grupę wydawnictw? Nie wiadomo w sumie kogo, bo nie jest to wyjaśnione. I jest to jedna z paru wad światotwórczych albumu. Ale o tym za chwilę.

Zatem mamy grupę bohaterów. Każde z nich pochodzi z innego dzieła komiksowego lub książkowego, na tyle złego, że nie dało się go uratować, jednak protagoniści zostali z nich „wyciągnięci”… w jakim mechanizmie? Znowu tego nie wyjaśniono. Wiadomo jednak, że tak się stało i stanowią teraz członków Plot Holes. Mamy tam zmiennokształtnego człeko-tygrysa – geja, postać z pasków komiksowych lat trzydziestych (pokryta jest rastrem), wampirzycę – asasynkę, superbohatera, postać z mangi, szefową i Cliffa – rysownika komiksów, który dowiaduje się, że także jest bohaterem marnej opowieści graficznej, ale z pewnością nada się do Plot Holes.

Brzmi to całkiem sympatycznie, prawda? Zwłaszcza, że autorzy postarali się wrzucić w treść sporo nawiązań popkulturowych, drwiących z najbardziej kliszowych rozwiązań fabularnych w różnych gatunkach literackich czy komiksowych. Dla przykładu Johny Manga pochodzi ze świata (już nieistniejącego, bo był za słaby, by go wydać), w którym wielkie mechy napędzane są driftem odbywającym się w ich… głowach. Johny wjeżdżał samochodem sportowym do wnętrza czerepu olbrzyma i tam, jadąc i driftując, wprawiał go w ruch. To podobno jest zabawne, bo zbiera typowe dla mang zagrania. Mnie nie bawiło, chociaż gdy o tym piszę, wydaje się śmieszne. Czy nie bawiło mnie dlatego, że nie znam mangi (chociaż w miarę dobrze orientuję się w Anime)? Czy z tego powodu, że nawiązanie popkulturowe powinno być zabawne nawet dla kogoś nie rozumiejącego mrugnięcia okiem?

Gdyby „Plot Holes” skupiło się na analizie płytkich rozwiązań fabularnych w opowieściach historycznych, superbohaterskich, mangowych czy innych, być może byłby udanym komiksem, tymczasem moim zdaniem nie jest, bo brakuje mu najważniejszego.

Dobrej opowieści.

I jest to zdumiewające: historia o „redaktorach” naprawiających marne treści nie trzyma się kupy i ma, nomen omen, dziury fabularne. Dla przykładu (spoiler alert) na samym początku jeden z bohaterów ginie. Czytelnik widzi, jak to się dzieje, zachodzi to w sposób mało zrozumiały, lecz jasnym jest, że nie zabija go żaden członek Plot Holes. Mniej więcej w połowie komiksu ze zdziwieniem dowiadujemy się jednak, że „zabiła go” Ed (koniec spoilera). Cofam się, wertuję, jeszcze raz przeglądam sceny śmierci… Nie. Nic na to nie wskazuje. Dlaczego jeden z bohaterów tak twierdzi? Nie wiadomo i się nie dowiemy. Przykładów niespójności jest więcej i marnie to wygląda w opowieści, gdzie bohaterowie nie szczędzą kwaśnych uwag w odniesieniu do „poprawianych” przez siebie innych nieudanych historii.

Przejdźmy do wspomnianego już dwa razy światotwórstwa.

Pomysł „Plot Holes” jest oryginalny. Jednak gdy ktoś bierze coś takiego na warsztat, powinien nie tylko mierzyć siły na zamiary, czyli skoro śmieje się z marnych opowieści, stworzyć historię dobrą, ale także zadbać o to, żeby przedstawiony świat był przekonujący, czyli posiadał przejrzyste mechanizmy działania. Skoro autorzy nawiązują do mang, powinni widzieć, że tam często przykłada się olbrzymią wagę do konstrukcji świata i jego wyjaśniania. Przykładem niech będzie „Attack on Titan”, gdzie widz / czytelnik z odcinka na odcinek coraz lepiej rozumie przedstawioną rzeczywistość, przykładem niech będzie „Death Note”, gdzie reguły gry są coraz precyzyjniej wyjaśniane, przykładem niech będzie „My Hero Academy”.

Zatem gdzie przebywają członkowie Plot Holes? W „Programie”. Czyli są bytami cyfrowymi. Świetnie. Kupuję to. Są jednak bytami cyfrowymi posiadającymi świadomość. Z tym jest już trudniej, ale niech będzie, magia miesza się z science fiction, mamy poetykę postaci fabularnych, które żyją własnym życiem, a ich rzeczywistości są prawdziwe, ożywione wyobraźnią. Coś w tym stylu wyłuszcza Johny Manga i jest to, moim zdaniem, najlepszy fragment „Plot Holes”. Do czego służy „Program”? Do edycji książek i komiksów. Tu zaczyna mi zgrzytać, bo redakcja komiksu i powieści to zupełnie inna para kaloszy. Ja bym tego nie mieszał. Ale licentia poetica, niech autorom będzie. Na czym polega ta edycja? Czy na skreślaniu konkretnych fragmentów tekstu? Czy na nanoszeniu adnotacji na marginesach? Czy na wnoszeniu sugestii, co jest, a co być powinno? Nie, bohaterowie „wchodzą” do powieści czy komiksu za pomocą urządzenia nakładanego na książkę (nieopublikowane teksty wyglądają jak gotowe tomy), a już w świecie opowieści… z reguły zabijają jakieś postacie („wycinają” je), podmieniają samochody (w biografii Paula Newmana ktoś napisał, że ten jeździł Alfą Romeo, a naprawdę posiadał Datsuna), czasami psują treść, dając się zobaczyć. Dlaczego nie są niewidzialni, dlaczego ich działalność tak łatwo wypatrzeć? Trudno odgadnąć. (Spoiler alert) bohaterowie stają się niewidzialni na końcu opowieści. Czemu nie od razu? Ach, wtedy nie byłoby tej historii (koniec spoilerów).

Gdyby to „poprawianie” było ciekawsze, subtelniejsze, gdyby ktoś zapłakał nad ścinanymi postaciami (w końcu są tak samo prawdziwe jak nasi bohaterowie, zgodnie z wykładem Johny’ego Mangi), chętnie kupiłbym taki pomysł. Zawsze uważałem, że światy powieści i komiksów są prawdziwe, bo żyją w wyobraźni odbiorców. Jednak działania Plot Holes nie są ani ciekawe, ani subtelne, wszystko potraktowane jest skrótowo i umownie. A szkoda.

Na tym jednak nie koniec. Tak, jak pisałem na początku, redaktor, odwaliwszy swoją część pracy, jedynie sugeruje autorowi / autorce, co zmienić. Autor / autorka może przyjąć poprawki, może je odrzucić i prawie zawsze ma ostatnie słowo. W opowieści „Plot Holes” autorów… nie ma. Nie istnieją. Drużyna „poprawia” (albo psuje) komiksy tudzież powieści autorów, których nazwiska prawie nigdy nie padają i jeśli edycja się „uda”, natychmiast rzecz „publikują”! Gdzie? „W sieci” mógłby ktoś powiedzieć, ale nakładem jakiego wydawnictwa? Gdzie jest dyskusja z autorem / autorką? Gdzie w ogóle są autorzy?!

W opowieści istnieje coś takiego jak „półka”, na której stoją przygotowane do edycji książki / komiksy. Kolejność, w jakiej spoczywają tam tomy, ma znaczenie, jak się dowiadujemy z treści opowieści. Jednak dlaczego? Jakie są cyfrowe powiązania między nimi? Tego nikt nie wyjaśnia, więc znowu magia wkrada się do specyficznego cyberpunka.

W siedzibie Plot Holes jest wyżej wspomniany wskaźnik, określający skuteczność działań „Programu” czyli w sumie drużyny. Zależy od wydań książek. I znowu – jak to konkretnie działa? Trudno dociec, dlaczego „Program” zależy od tej skuteczności.

Takich niedociągnięć i braków wyjaśnień jest więcej.

Szkoda, bo „Plot Holes” ma potencjał i gdyby lepiej ugrać pomysł i fabułę, mielibyśmy coś zgoła wyjątkowego. A tak mamy sporo nawiązań popkulturowych, mnóstwo różnorodnych lokacji (drużyna co chwila przeskakuje między książkami i komiksami), wiele barw, wiele postaci i przebłyski ciekawszej treści pośród przeważających, mniej interesujących przebiegów.

Czy warto? Na pewno, jeśli ktoś lubi dyskutować o nieudanych projektach, co w przypadku „Plot Holes” stworzyłoby przedziwną niemożliwą wstęgę Moebiusa. A może nie mam racji będąc tak surowym dla albumu? Najlepiej przekonać się samemu.

Plot Holes komiks recenzja Marcin Przybyłek

Zobacz również

Urlop
Jeszcze dwa tygodnie
Będę na Skierconie

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...