Tydzień subiektywny - odc. 12

Obrazek posta

Co tydzień. Subiektywny przegląd tygodnia. Wydarzenia, które zwróciły moją uwagę. Oto odcinek 12.

 

- Odszedł Franciszek Smuda, bez wątpienia znacząca postać polskiej piłki. Wystarczy napisać, że był trenerem reprezentacji Polski i klubu, który grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów – Widzewa Łódź. No tak, z reprezentacją nie wyszedł z grupy na Euro 2012, ale gdyby tak przyjrzeć się grze tamtego zespołu i tego, na przykład z turnieju MŚ w Katarze to bralibyśmy drużynę Smudy. Niezwykle barwna to była postać, z jego przekonaniami, wypowiedziami na konferencjach prasowych i byciem antynowoczesnym w trenerce. Mówił, że nie potrzebuje żadnego laptopa, (może służyć mu za podstawkę pod kawę), wystarczy mu jego nos, a nie statystyka poszczególnych piłkarzy. I trzeba przyznać, że często ów nos mu pomagał. Podśmiewywali się z niego zarówno piłkarze jak i czasem dziennikarze, bo mówił w specyficzny sposób, robiąc przy tym zabawne błędy językowe. Ale wyniki go bronią. Selekcjonerem reprezentacji został zresztą po naciskach społeczeństwa, kibiców. Ludzie go lubili, bo mieli przekonanie, że chwyci piłkarzy za „pysk”. Robert Lewandowski w mojej książce „Pogromca Realu” mówił w 2013 roku:

„Miałem wrażenie, że to właśnie jest trener, który sobie poradzi, że pasuje do reprezentacji. Trenowałem z nim w klubie i mimo, że to zupełnie inna praca, byłem nastawiony pozytywnie. Miał ogromne poparcie kibiców, co też nie jest bez znaczenia. Potem zresztą to poparcie stracił. To też jest takie polskie. Najpierw kogoś chcemy, a potem nie chcemy.”    

Nigdy nie miałem okazji porozmawiać z nim w cztery oczy.

P. S. Nie przekonuje mnie nigdy – mówiąc delikatnie – sformułowanie „przegrał najważniejszy mecz/zawody życia”, w kontekście śmierci sportowca. Zestawienie śmierci człowieka z meczem piłkarskim bądź jakimkolwiek innym wydarzeniem sportowym nijak mi nie leży.

***

- Wiadomość o śmierci Smudy pojawiła się krótko po informacji o odejściu Alaina Delona. Kiedy byłem dzieckiem/nastolatkiem, nazwisko Delon oznaczało coś nieuchwytnego, nieosiągalnego, świat, który był poza naszym światem. Mówiło się Alain Delon, wielu miało na myśli mężczyznę idealnego, charyzmatycznego – pewien wzorzec. Tak to zapamiętałem. I do tego jego imię i nazwisko brzmiało tak pięknie i melodyjnie, jak Jean Paul Belmondo, jak niemal każde francuskie nazwisko.  

Los sprawił, że prowadziłem tego niedzielnego poranka program w  telewizji. Miałem więc szansę kilka minut porozmawiać z Dawidem Muszyńskim, krytykiem filmowym, nie tylko o zmarłym, ale nawet o kinie francuskim w ogóle. Duża przyjemność dla kogoś, kto raz po raz trafia na znakomity film rodem z tego kraju.

A potem przeczytałem w social mediach wpis Karoliny Korwin – Piotrowskiej, która nie oszczędza mediów od wielu lat (i ma w tym dużo racji). Napisała o braku umiejętności wymawiania nazwisk filmowców pracujących z Delonem (na szczęście nie o mnie chodziło😊) u dziennikarzy mainstreamowych. Przypomniała też, że kiedyś w znanej stacji telewizyjnej, ktoś – prezenter/prezenterka – powiedział o filmie Kieślowskiego „Dekalog IKS”. Chodziło najpewniej o „Dekalog X(dziesięć)”… Jeśli tak było…ręce opadają. To ignorancja zbyt daleko posunięta.

***

- A skoro o filmach (do sportu wrócę niżej), i to francuskich…to polecić mogę film przyjemny i mądry pt.: „Z pasją”. Poniekąd o rasizmie, poniekąd też o zaufaniu i wierze w siebie. Być może scenariusz niezbyt oryginalny, ale całość umiejętnie wkomponowana we francuską rzeczywistość. Podobno film ma także wersję niemiecką, ale nie wiem która była pierwsza. To dość niecodzienne, bo często kino francuskie jest bazą dla kina amerykańskiego. „Nikita”, „Dla niej wszystko” – francuskie oryginały tych amerykańskich hitów, są majstersztykiem. Obejrzyjcie jeszcze „Nie mów nikomu” na podstawie powieści Harlana Cobena.

I obejrzyjcie też „Długi wrześniowy weekend”. Świetna Kate Winslet w roli kobiety po przejściach i zmagającej się z depresją, znakomity Josh Brolin w roli uciekiniera, który na kilka godzin chce się ukryć w domu Winslet. Świetne kino. Obejrzałem już dwa razy.

***

- Święto Wojska Polskiego było w tym roku (a może w poprzednich latach też – nie pamiętam) okazją do dyskusji czy defilada wojskowa ma sens. I jak przy każdym temacie, zwłaszcza takim, który choć „liźnie” polityki, naród jest podzielony. Takiego podziału nauczono nas przez ostatnie lata i długo z tego będziemy wychodzić. Ważne byśmy umieli dyskutować bez wylewania pomyj na drugą stronę. Jeszcze nie umiemy.

Ja nie wiem czy defilada ma sens. Na pewno nie jest tak, że jest bez sensu😊 A na narzekania na utrudnienia drogowe mogę tylko napisać, że utrudnienia dały mi się we znaki dość mocno, a jednak nie narzekam. Warszawa to miasto, które bardzo często jest z jakiegoś powodu zakorkowane. A to defilada, a to jakiś bieg, a to mecz czy koncert. Powodów nigdy nie brakuje. Trzeba to wziąć na klatę.

Ale przy okazji tego święta zawsze myślę o czasie Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Zwłaszcza o Janie Kowalewskim. Nie jest to chyba powszechna wiedza, ale to właśnie ten człowiek złamał 12 sierpnia „Rewolucję” – szyfr Armii Czerwonej. Z depeszy wyczytał, że Rosjanie planują uderzyć bezpośrednio na Warszawę. Informację szybko przekazał Józefowi Piłsudskiemu. Co było dalej – wszyscy wiemy. Trzy dni później doszło do Bitwy Warszawskiej, którą polskie wojsko wygrało.  

Świetna historia jednego z bohaterów wojny polsko – bolszewickiej.

Takich bohaterów było wielu. Między innymi amerykański pilot Merian C. Cooper, który po powrocie do Stanów wyreżyserował w 1933 roku „King Konga”, a potem dostał za ten film Oscara. Jest jedynym człowiekiem na świecie, który może się poszczycić zarówno Oscarem jak i orderem Virtuti Militari. A jego synem był Joe Alex, tłumacz literatury, między innymi „Alicji w krainie czarów”.

Fantastyczne historie są wokół nas.

***

- Podobno chcemy Igrzysk Olimpijskich. Wszyscy, gremialnie. Komentarzy słuchałem wybiórczo, bo nie fascynuje mnie ten temat, ale mam wrażenie, że pomysł spotkał się raczej z entuzjazmem. Może dlatego, że pytano sportowców, dziennikarzy sportowych i ludzi ze środowiska sportowego. Trudno by zareagowali inaczej. A ja mam bardzo duże wątpliwości. Właśnie dostaliśmy lanie olimpijskie w Paryżu i wygrzebujemy się z zapaści finansowej spowodowanej poprzednimi rządami. Oczywiście nie mamy pojęcia w jakiej sytuacji będzie Polska za 10 czy 15 lat, ale coś mi mówi, że nie będzie krajem mlekiem i miodem płynącym.

Zabawne natomiast, że najpierw pojawiła się informacja, że o igrzyskach w Polsce jeszcze w Paryżu rozmawiało trio: Piesiewicz (PKOl), Duda (Prezydent) i Bach (szef MKOl). Jak znam życie pierwsza dwójka rzuciła pomysłem, na co trzeci się po prostu uśmiechnął. Data: 2036. A po igrzyskach w Paryżu Tusk i Nitras poinformowali, ze od dawna pracują nad tym, by igrzyska w Polsce były możliwe w 2040 lub 2044 roku. I kto jest debeściakiem? 😊😊 Ścigajcie się.

A tak serio: polski sport potrzebuje czyściciela (z syfu, który się gromadził równolegle do syfu w polityce) i pomysłu jak to wszystko na nowo poukładać. A nie igrzysk olimpijskich.

***

- O odpadnięciu Jagiellonii Białystok z eliminacji piłkarskiej Ligi Mistrzów tylko jedno zdanie. Jaga grała z norweskim Bodo/Glimt, o którym słyszeli tylko zaangażowani kibice piłkarscy. Nikt poza nimi. I po tej, przegranej z kretesem rywalizacji, trener Adrian Siemieniec, którego bardzo cenię, powiedział tłumacząc błędy drużyny: „Takich rzeczy nie wolno robić z takim rywalem jak Bodo/Glimt.” TAKIM. To znaczy jakim?

W takim miejscu właśnie jesteśmy…że Bodo/Glimt to TAKI rywal jest.  

***

- Czasem śledzę co powiedział Trump, Donald Trump – kandydat na prezydenta USA. Tym razem:

Jestem przystojniejszy od Kamali Harris.

Zostawię to tak 😊

 

cdn. za tydzień

 

 

 

#tydzieńsubiektywny #tydzień #subiektywny #polityka #sport #film

Zobacz również

Tydzień subiektywny - odc. 9
Tydzień subiektywny - odc. 13
Tydzień subiektywny - odc. 14

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...