CHODŹ DO MAMUSI

Obrazek posta


Ta sama kuratorka, która przed laty chciała kupić moje nienarodzone jeszcze wtedy dziecko, dzisiaj wciąż niszczy moją rodzinę.


31 lipca Sąd Rejonowy w Zgierzu na posiedzeniu NIEJAWNYM, czyli bez udziału rodziców i ich pełnomocnika, opierając się tylko na opinii kuratorki (która zresztą nie nadzorowała dziecka) nakazał w trybie natychmiastowym odebranie go Annie Połeć i jej partnerowi, Dawidowi Kuberskiemu i umieszczenie w pieczy zastępczej.

Kuratorka nie wzięła pod uwagę najbliższej rodziny malucha, chociażby babci. System pomocy społecznej odebrał więc rodzicom szansę na wychowywanie swojego dziecka. Zamiast ich wesprzeć i objąć pomocą - przemielił i wypluł.

Koniec sierpnia. Dwumiesięczne wtedy niemowlę trafia na oddział pediatrycznyszpitala w Zgierzu z objawami zapalenia płuc. Chłopiec zdrowieje, ale nie może opuścić placówki, bo nie zezwala na to sąd, który… szuka w tym czasie dla dziecka rodziny zastępczej.

Anna: - Przenoszą nas z miejsca na miejsce. Mały nawet na dwór nie może wyjść i siedzi jak zwierzę zamknięte w klatce. W tym czasie sąd rozpatruje moją prośbę o wyjście ze szpitala do domu, chociaż do mojej teściowej. Ale bez odzewu. I tak mój syn przebywa z chorymi dziećmi, narażony na kolejne infekcje. A do tego zajmuje miejsce innemu choremu dziecku.

Rozmawiam z teściową Anny, Urszulą Gabryniak. Mieszka w Aleksandrowie Łódzkim:

- Ta sama kuratorka, nazywa się Katarzyna Sip, dwa lata temu umieściła w rodzinie zastępczej moją wnuczkę, Gabrysię, a w 1999 roku chciała kupić ode mnie syna.

Miałam już wtedy czwórkę dzieci, z piątym byłam w ciąży. Jego ojciec przebywał wówczas w zakładzie karnym. I gdy poszłam do opieki społecznej po jakąkolwiek pomoc, pani kurator wraz inną pracownicą socjalną (tu pada nazwisko), zaproponowały mi kupno dziecka. Położyły na biurku sporą ilość pieniędzy. Powiedziałam, że mnie nie kupią. Wychowam dziecko i im nie oddam. Byłam przerażona do tego stopnia, że dostałam rozwarcia i musiałam wcześniej rodzić. Na sucho. Trzeba było spuścić wody płodowe.

Pomógł mi pan (tu pada kolejne nazwisko), który powiedział, żebym spakowała siebie i dzieci, przyjedzie po mnie straż miejska i zabiorą mnie do Domu Samotnej Matki w Łodzi. Tak też się stało.

Postanowiłam sprawdzić, ile prawdy jest w tym, co mówi babcia uwięzionego w szpitalu niemowlęcia.

Zajęło mi to ponad miesiąc.

***

Chodź do mamusi

W głosie Urszuli czuję desperację i rozpacz. Skupiamy się najpierw na czasie teraźniejszym. Do przeszłego jeszcze wrócimy:

- Kuratorka Katarzyna Sip w tej chwili niszczy życie mojego syna i jego partnerki. Ania miała problemy psychiczne, potrzebowała pomocy. To nie jest jej pierwsze dziecko. Najstarszy, sześcioletni syn Michał, (ze związku z innym mężczyzną, nie z moim synem Dawidem) jest u jej mamy. Córka (Gabrysia), którą urodziła mojemu synowi - w zawodowej rodzinie zastępczej, choć walczyłam, żeby była u mnie. Młodzi nie mają odebranych praw rodzicielskich, ale pani kurator zrobiła wszystko, żeby poszła do obcych ludzi.

Ojciec dzieci, Dawid mówi, że coś tu jest nie tak, bo matka zastępcza, choć starają się widywać z córką możliwie najczęściej, mówi do ich Gabrysi: „chodź do mamusi”.

A przecież ona ma matkę, która ją kocha.

Anna, choć ma za sobą urodzenie trojga dzieci, skończyła dopiero 26 lat. Jest elementem sztafety, nazywanej potocznie rodzinną dysfunkcją, nadużywaniem przemocy i wykluczeniem. A to rodzi cierpienie, z którym próbowała sobie radzić jako dziecko, a które wróciło do niej ze zdwojoną siłą, kiedy dopiero z tego złamanego dzieciństwa zaczęła wychodzić.

A wychowała się w rodzinie zastępczej. Odebrano ją od matki, kiedy miała dziewięć lat.

- Bardzo to przeżyłam, ale w końcu pogodziłam się. Była nas w domu dziewiątka, ojciec alkoholik znęcał się nad mamą i moim rodzeństwem. Dwoje z nich powędrowało na wychowanie do cioci, a z pozostałymi mama uciekła do Domu Samotnej Matki. I miała wybór: dom dziecka dla mnie, albo rodzina zastępcza. No i dobrze wybrała. Po latach, ponieważ nie mogła mnie wychowywać, postanowiła mi pomóc i wzięła pod opiekę mojego syna.

Błędy

Bo najpierw był Michał. Anna urodziła go mając 20 lat. Ojciec nie uznał chłopca i chwilę potem ich zostawił. Próbując poradzić sobie z kolejnym wewnętrznym bólem kobieta wpadła w uzależnienie. Nikt nie pokazał jej, jak oswajać cierpienie w zdrowy sposób. Tymczasem, jak powtarza dr Gabor Maté, wybitny kanadyjski lekarz, specjalizujący się w badaniu i leczeniu uzależnień - „każdy przypadek uzależnienia ma swój początek w traumie”.

Jej traumą była niemiłość.

Anna: - Popełniłam wielki błąd: alkohol, marihuana, amfetamina, kryształ. Ale wyszłam z tego. I nie mogę bez końca płacić za błędy z przeszłości.

Do syna jeżdżę i spędzam z nim tyle czasu, ile chcę. Bardzo go kocham.

Niestety kuratorka wykorzystała to, że znalazłam się w szpitalu w ciężkiej sytuacji psychicznej. I powiedziała w sądzie, że Gabrysię oddałam dobrowolnie, a mój partner mnie bije i się nade mną znęca. To wszystko jest nieprawdą. Chciała, żebym po prostu zostawiła ojca naszych dzieci.

Żłóbek i stajenka

Bo potem była Gabrysia. Urszula pokazuje mi zdjęcia mieszkania, jakie młodzi dostali z zasobów lokalowych Aleksandrowa Łódzkiego w lutym 2022. Na kilka miesięcy przed tym, kiedy na świat miała przyjść ich córka.

Chwytam się za głowę.

Środek zimy, młoda matka w zaawansowanej ciąży. W takich warunkach spali w zimnym pokoju na materacu, na podłodze.

Brakowało jeszcze tylko żłóbka i stajenki.

Dawid: - Nie korzystaliśmy nigdy z pomocy socjalnej, mam 400 złotych dniówki i mogę utrzymać rodzinę. Wtedy nie dali nam też nic, oprócz lodówki, którą zresztą mieliśmy lada dzień kupić. Zostały nam zaledwie cztery miesiące, żeby nasze dziecko miało wszystko, co będzie potrzebne do codziennego funkcjonowania. Pracowałem po piętnaście godzin dziennie, z pracy do pracy szedłem, spać brudny chodziłem, tylko po to, żeby nasze dziecko miało, co potrzeba.

W pracy opinię ma nieposzlakowaną:

„Jest osobą bardzo dobrze zorganizowaną, potrafi szybko i sprawnie wykonywać swoją pracę” – pisze jego szef, Mariusz Matusiak. Poza tym punktualny, słowny i godny zaufania, „wartościowy pracownik, który zasługuje na pochwałę i szacunek”.

W mieszkaniu, choć nie było światła, ogrzewania, łazienki ani ciepłej wody, Dawid robił, co mógł. Niemniej Ośrodek Pomocy Społecznej w Aleksandrowie Łódzkim szybko odnotował, że robił za mało i nie mają z Anną warunków do tego, by mieć przy sobie córkę.

Dysfunkcje

Anna pisze więc do Rzecznika Praw Obywatelskich, że realia, na jakie skazało ją miasto Aleksandrów Łódzki nie pozwalają jej godnie żyć i wychowywać dzieci. Rzecznik zasięga informacji u burmistrza miasta Jacka Lipińskiego i odpowiada, że według włodarza miasta „mimo obniżonego standardu przedmiotowy lokal spełnia wymogi przewidziane dla najmu socjalnego dla trzyosobowego gospodarstwa domowego”, a warunki mieszkaniowe nie były powodem odebrania Annie dzieci i ograniczenia władzy rodzicielskiej.

„Powodem były natomiast różne dysfunkcję i nieodpowiednie zachowania zarówno pani jaki pani partnera”. Podpisała się ekspert prawny Jolanta Staniak.

Dawid ma za sobą trudne dojrzewanie. Poprawczak, krótko zakład karny za pobicie cudzoziemca, bo pustkę po poprzedniej dziewczynie zalewał alkoholem. Bardzo tego żałuje. Przeprosił na sali sądowej człowieka, któremu na szczęście nie uszkodził trwale zdrowia. Przeprosił też siebie, zaczął pracować, bo zależy mu na życiu w spokoju. Annę poznał tak jak spotykają się dwa nieszczęścia: ona ledwo co porzucona z małym dzieckiem, nie chciała żyć.

On został ratownikiem, chociaż potem sam poszedł na terapię. 

Anna: - Miałam straszne warunki mieszkaniowe, myślałam, że jestem złą matką, tęskniłam za synem. Straszliwie za nim płakałam, nie podobałam się sobie, kłóciłam się z Dawidem. Chciałam być lepsza, ale mi się nie udawało. Nigdzie mi się nie chciało wychodzić. Jak urodziła się Gabrysia, zajmowanie się nią sprawiało mi trudności. Pani kurator dzień po wywiadzie, po tym, jak jej powiedziałam, że mam kryzys psychiczny i muszę się położyć do szpitala, znalazła rodzinę dla Gabrysi, chociaż błagałam, żeby dziecko mogło zostać na czas mojego leczenia u swojej babci.

Tam są warunki. Urszula chodzi z katelefonem po mieszkaniu i nagrywa mi to, co ma i czym mogłaby się podzielić. Skromne, czyste ale bezpieczne. Nic z tego.

SUV cztery na cztery

07 lipca 2023 roku Anna zgłasza się do szpitala psychiatrycznego z prośbą o pomoc. Ma myśli samobójcze i w parku próbuje się okaleczać. Szuka więc ratunku, co w tym wypadku okazuje się dla niej ratunkiem. Szpital w Aleksandrowie Łódzkim przyjmuje ją na ponad miesiąc i obejmując opieką psychologiczną z zastosowaniem leków wyciąga z apatii, bezsenności i głęboko obniżonego nastroju. Lekarze dostrzegają, że jest bezkonfliktowa i ma dobre relacje z innymi pacjentami. Wychodzi ze szpitala podbudowana psychicznie, pod opieką rodziny.

I wtedy pod jej sercem pojawia się Tymek.

Anna ze strachu, że odbiorą jej kolejne dziecko początkowo zataja przed kuratorką, że jest w ciąży.  

Urszula: - Mimo tego, że bardzo się starała, to pani kurator i tak ciągle rzucała jej kłody pod nogi. Nie wiem, dlaczego. Gabrysia przebywa dzisiaj w zawodowej rodzinie zastępczej, która dostaje na nią dużo pieniędzy. Zajmuje się nią pani, mieszkająca w domu na wsi pod Łodzią z rodzicami i siostrą (tu pada nazwisko). Oni pomagają jej w opiece nad dziećmi.

Z kuratorką są przyjaciółkami od dwudziestu lat.

Dawid: - Jeździ wypasionym SUV-em cztery na cztery, ma pod opieką w sumie troje (naszą Gabrysię i dwóch innych chłopców). Wszystkie dzieci przyszły do tej rodziny na mocy działania kurator Katarzyny Sip.

Szybko liczę: rodzina zastępcza dostaje miesięcznie minimum 4,1 tysiąca złotych za opiekę nad dziećmi, plus 1517 złotych od dziecka, plus świadczenie wychowawcze 800 złotych na każde z dzieci. Wychodzi ponad 11 tysięcy.

A teraz jeszcze kuratorka, stymulując III Wydział Rodzinny i Nieletnich Sądu Rejonowego w Zgierzu, chce odebrać Annie najmłodszego Tymka.  

Urodzenie go obróciło jej życie o 180 stopni.

- Zrobię wszystko, ale nie dam go sobie wydrzeć – mówi Anna, patrząc na mnie swoimi wielkimi niczym ocean oczami.

Zażalenie

16 października Tymek skończy cztery miesiące. Po kilku tygodniach kobietę wraz z niemowlęciem ze szpitala w Zgierzu przewożą karetką do Łodzi. Jest koniec września.

Tymczasem prawnik reprezentujący rodziców, Przemysław Wojtczak:

- Z końcem sierpnia złożyłem zażalenie na postanowienie zgierskiego Sądu Rejonowego w przedmiocie opieki nad małym Tymoteuszem. Powinno ono być rozpatrzone przez Sąd Okręgowy w Łodzi. Dostałem jednak informację, że do tej pory Zgierz nawet nie wysłał do Łodzi akt sprawy. W międzyczasie prośbę o opiekę nad wnuczkiem złożyła babcia chłopca, Urszula. Sąd połączył obie sprawy, ale nadal zero odpowiedzi. Do czasu rozpoznania podjął decyzję o umieszczeniu dziecka w pieczy zastępczej.

- Ale dziecko nie jest workiem kartofli, panie mecenasie! – nie wytrzymuję.

- Jest maleńkie i potrzebuje opieki matki. Los niemowlęcia nie ma żadnego znaczenia dla instytucji?!

- Informacja na tak wczesnym etapie postępowania, że źle dzieje się w rodzinie, w tym wypadku pochodząca od kuratorki, powinna zostać zweryfikowana i zapaść po wyznaczeniu rozprawy i ustosunkowaniu się do zeznań rodziców i najbliższej rodziny. Z czysto ludzkiego punktu widzenia to nie jest normalne i te czynności procesowe powinny być przeprowadzane sprawniej i szybciej. Ci rodzice robią wszystko, co w ich mocy, żeby odzyskać dzieci.

Zdjęcia

Anna twierdzi, że kuratorka się zeźliła, bo chciała dostawać zdjęcia dziecka, a ona jej odmówiła.

– Po co jej ciągle zdjęcia mojego dziecka? Przecież go nawet nie nadzoruje!

Kobieta nie odstępuje syna na krok. Z Łodzi karetka bez żadnego zabezpieczenia (lekarz, fotelik), na kolanach matki przewozi niemowlę przypięte do niej pasami z powrotem do Zgierza. Jest początek października.

W karcie informacyjnej Tymka szpital pisze:

„W trakcie hospitalizacji niemowlę pozostawało pod stałą, troskliwą opieką mamy. Podczas pobytu w oddziale wielokrotnie kontaktowano się z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie celem ustalenia miejsca dalszego pobytu dziecka zgodnie z decyzją sądu Rejonowego w Zgierzu wydziału rodzinnego i nieletnich, jednakże nie udało się uzgodnić możliwości przekazania pacjenta (brak miejsc na terenie województwa)”.

Anna: - Nie zostawię synka samego. Potrzebuje mnie. Pięć tygodni spałam na fotelu, który się rozkłada do połowy, żeby móc z nim być. Ja bym tego nie zaczęła, gdyby mi kuratorka dziecka nie ruszyła. Ale za niego nie wybaczę.

Nowe Sady

Urszula mówi, że Katarzyna Sip wisi nad jej rodziną, jak sęp.

- Niech moja historia wyjdzie na światło dzienne jako przestroga dla innych matek, żeby nie dawały się zastraszyć tak, jak ja wiele lat temu.

Miałam swoje problemy. Mąż powiesił się w Wigilię, więc pierwsze, co zrobiłam, to złapałam za butelkę. Nie było nikogo, kto by mi pomógł, kto by mnie wspierał, czy kierował, do jakich drzwi zapukać. Sama więc stanęłam na wysokości zadania. Upadłam i podniosłam się, ale dzieci nie oddałam.

Pani kurator jednak widziała tylko nędzę i nieudolność matki. I chciała zapłacić mi za dziecko, które nosiłam w brzuchu mówiąc, że i tak mi je wszystkie odbiorą. Człowiek, który mi pomógł i mnie ukrył w Domu Samotnej Matki (mieścił się wtedy przy ulicy Nowe Sady w Łodzi – IM.) powiedział, że oni będą ukarani, tylko żebym zgodziła się na założenie sprawy.

Ale ja się bałam, a potem było za późno, bo już tam nie pracował.

Afera

Krętymi drogami, dzwoniąc od Annasza do Kajfasza docieram do tego człowieka.

Jest w tej chwili kierownikiem jednego z Ośrodków Pomocy Społecznej. Nie pamięta Urszuli, za to doskonale przypomina sobie cały kontekst sytuacji:  

- Był Dom Samotnej Matki przy Nowych Sadach, straż miejska i coś musiało być na rzeczy, bo kuratorka Katarzyna Sip wraz pracownicą socjalną (tu pada nazwisko) wezwały mnie do siebie. Pamiętam, że było około godziny 17.00 i zaczęły mnie straszyć różnymi rzeczami…

- Jak straszyć?

- To jest temat na inną rozmowę, nie przez telefon. To było chyba też pokłosiem innej afery, którą pani Sip zrobiła względem mojej osoby. Bo ta pani kurator robiła na terenie Aleksandrowa Łódzkiego różne wygibasy. Pamiętam aferę w związku z dziewczynką o imieniu Agnieszka, która w domu doznawała przemocy. I ja ją umieściłem w trybie pilnym w hostelu u doktora Jacka Kordackiego dla dzieci - ofiar przemocy. Sip była kuratorem tej rodziny i zrobiła mi piekło, że zamiast ją poinformować, to ja dałem znać bezpośrednio do kierownika wydziału Sądu Rodzinnego w Zgierzu.

Dziecko na tyle nie miało do niej zaufania, że przyszło ze wszystkim do mnie. Tam wszystko było: bicie, przemoc seksualna…

Może w Domu Samotnej Matki jest dokumentacja z tamtych lat i ktoś odnotował powód przyjęcia Urszuli, o którą pani pyta. Proszę sprawdzić.

Mama aaam!

Sprawdzam.

Dom zmienił miejsce i stoi już w nowej odsłonie przy ulicy Broniewskiego w Łodzi. Informuje mnie, że jest RODO, więc niczego się nie dowiem. Wysyłam tam Urszulę.

Pracownicy nie chcą dać jej kopii dokumentacji, raptem dwie kartki, ale widnieje na nich jako przyjęta. Niestety to były takie lata – tłumaczą kobiecie – że nie przeprowadzano przy przyjęciu szczegółowego wywiadu.  

Docieram więc do kobiety, która była tam w tym samym czasie, co Urszula.

Mieszka teraz w Koszalinie i nazywa się Magdalena Nowicka (nie boję się, moje dzieci są już dorosłe, nikogo mi już nie mogą zabrać):

- Trafiłam do Domu Samotnej Matki w Łodzi kilka tygodni przed Ulą. Ona przyjechała z czwórką dzieci i piątym w drodze. Uciekła z Aleksandrowa Łódzkiego na czas porodu, bo tamtejsza opieka społeczna chciała zabrać jej to jeszcze nienarodzone dziecko. A dokładnie to chcieli je od niej kupić. Wstrzymali wypłaty zasiłków niektórym ludziom, żeby zapłacić za tego dzieciaczka. Nie mam pojęcia, dla kogo chcieli to dziecko. Miałam wrażenie, że ktoś na nie czekał, że mieli jakąś rodzinę, która bardzo pragnęła dziecka. I mając na uwadze bardzo ciężką osobistą sytuację Uli byli pewni, że ona odda to dziecko. A ona nie chciała.

- Co pani jeszcze zapamiętała?

- Że panowała zasada opiekowania się dziećmi. Jak Ula poszła rodzić, to każda z nas, mieszkanek domu, nadzorowała czworo jej dzieci.

Potem chodziłyśmy z Ulą do (tu pada nazwisko pracownika, który jej pomógł) po obiady. Ona dla tych dzieci robiła wszystko. Sama nie miała co jeść, ale dla nich zawsze. Były syte i czyste. Nie dość, że wychowywała ich piątkę, to jeszcze mi pomogła. Moja córka była raptem rok starsza od jej najmłodszego (tego, którego chcieli kupić), a z opieki społecznej dostawałam na nią wtedy dwadzieścia złotych.

I nie miałyśmy co jeść.

- Co pani wtedy zrobiła?

- Ula mi pomogła. Któregoś dnia przyszła do mnie, moja córka się obudziła i powiedziała „mama, amm!”. A ja się złapałam za głowę: Boże, przecież ja nawet nie mam chleba. „Chodź do mnie” – Ula na to. „Zrobimy jej śniadanie”.

Nie raz dała jeść mojemu dziecku i mi.

Dzisiaj Magdalena ma 46 lat, troje dzieci i prowadzi bar w Kołobrzegu, gdzie serwuje kuchnię polską. Córka, której nie miała z czego wykarmić 26 (tyle, co Anna, synowa Urszuli) i obdarzyła ją piękną wnuczką.  

- Młodzi ludzie są dzisiaj mniej dojrzali i odpowiedzialni niż my byliśmy kiedyś. Ale jeżeli sąd nie bierze pod uwagę dziadków, którzy oddaliby tak jak Ula wszystko tym dzieciom, a potem wnukom, to ja powiem pani szczerze, że już nie wiem, w co mam wierzyć.

Śmiech

Wykonuję ostatni telefon.

- Dzień dobry, nazywam się Iza Michalewicz i jestem reporterką. Czy rozmawiam z panią kurator Katarzyną Sip?

(cisza)

- Halo? Halo?

- Słucham panią.

- Czy ja rozmawiam z panią kurator Katarzyną Sip?

- Mówię, że tak, przy telefonie.

- Pracuję nad sprawą rodziny, której pani jest kuratorem, czyli Anny Połeć i Dawida Kuberskiego i mam do pani kilka pytań.

- To ja od razu panią ubiegnę. Nam nie wolno się wypowiadać, jest rzecznik prasowy Sądu Okręgowego.

- No ja rozumiem, ale tu jest taki zarzut bezpośredni do pani, a mianowicie Urszula, mama Dawida uważa, że pani kiedyś proponowała jej pieniądze za dziecko, które miała urodzić, a nie mogła rzekomo wychować.

(tu kuratorka zaczyna się śmiać)

- Nie nie, przepraszam bardzo (śmiech).

- Ale za co mnie pani przeprasza, ja panią pytam, czy to jest prawda.

- Wie pani co, proszę pytać rzecznika.

- Ale rzecznik mi nie odpowie na pytania, które ja mam do pani.

- Na pewno zgłosi się do mnie, a ja odpowiem jemu, albo prezesowi sądu. Nie jestem upoważniona do tego, żeby w ogóle rozmawiać z dziennikarzami.

- Pani uważa, że ona to sobie wymyśliła.

- Nic takiego nie powiedziałam. Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, nic nie mogę zrobić.

- Znalazłam człowieka, który jej wtedy pomógł.

- Ja nie rozłączam się z szacunku do pani.

- Ale wie pani, że przez cały czas zdrowy dwumiesięczny chłopiec przebywa w szpitalu?

- Naprawdę nie dostanie pani ode mnie żadnej informacji na temat posiadanej przeze mnie wiedzy. Na temat kogokolwiek.

Życzę miłego popołudnia i wieczoru.

***

Nazwiska człowieka, który pomógł Urszuli Gabryniak nie podaję, żeby go chronić.

Nazwiska osoby, która towarzyszyła kuratorce – żeby chronić Urszulę, bo jest to dzisiaj osoba wpływowa.

Nazwiska matki zastępczej - by chronić Gabrysię i pozostałe dzieci.

Nikt z mediów mainstreamowych, do których zwróciła się Anna Połeć nie chciał zająć się jej sprawą.

 

 

 

Zobacz również

Cukierki dla Cyganki
Znieczulica
REPORTAŻ KONTRA PODCAST

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...