Zosia, wkraczając do ruin ośrodka, czuła, że stawia mały krok w nieznane, ale wieki dla ewentualnego rozwikłania zagadki. Dookoła niej piętrzyły się zniszczone budynki, dawne pawilony o nazwach, które chyba już wyjaśniły jedną z tajemnic. Przez chwile poczuła jakby czas zatrzymał się tutaj kilkadziesiąt lat temu, zostawiając po sobie jedynie wspomnienia w postaci zrujnowanych ścian i popękanych okien.
Szła ostrożnie, torując sobie drogę przez gęstwinę krzewów, pokrzyw i traw, aż w pewnym momencie usłyszała głośny szelest za sobą. Zanim zdążyła się odwrócić, poczuła potężny cios, który powalił ją na ziemię.
Leżała przez chwilę, przytłoczona ciężarem i słyszała nad sobą sapanie, a następnie stanowczy lecz niegroźny cios czymś metalowym. Nie był to jednak jakiś zboczeniec, lecz wielki pies, którego ciemne futro, które zasłoniło jej widok, gdy położył swe łapska na jej głowie. Był to wilczur, ale na szczęście miał na sobie kaganiec. Zosia z trudem łapała oddech, czując, jak serce bije jej w piersi. Próbowała się podnieść, gdy nagle spostrzegła, że ktoś zbliża się do niej.
Zza krzaków wyłonił się starszy mężczyzna, o wyrazistych, choć zmęczonych rysach. Był zgarbiony, a jego twarz zdawała się jej niepokojąco znajoma, choć nie wiedziała skąd. Mężczyzna spojrzał na Zosię uważnie, a potem skinął na psa, który natychmiast odsunął się od niej.
– Nie bój się – powiedział mężczyzna głosem, który drżał z powodu wieku, ale miał w sobie coś stanowczego, nie znoszącego sprzeciwu. – On nie zrobi ci krzywdy. Już nie ma takiej siły.
Zosia podniosła się na nogi, otrzepując spodnie z ziemi i trawy. Spojrzała na starca, próbując zrozumieć, kim był i co tutaj robił.
– Kim pan jest? – spytała, czując narastający niepokój.
Starzec zbliżył się do niej, podpierając się na lasce. Zatrzymał się w miejscu, gdzie światło przesiąkało przez gałęzie drzew.
– Byłem kiedyś dyrektorem tego ośrodka – zaczął opowiadać, z nostalgią w głosie. – Nazywam się doktor Chrzanowski. Dawno temu prowadziłem tu badania nad zaburzeniami osobowości. To było miejsce, gdzie miało dojść do przełomu, a zamiast tego… – przerwał na chwilę, jakby nie mógł znaleźć słów – doszło do tragedii. – Ale to stare dzieje i nie chcę cię zanudzać. A ty, panienko czego tu szukasz?
Zosia poczuła po jego słowach, że może zbiły się dzięki niemu do rozwiązania całej zagadki. przykuwa je.
– Bardzo chętnie posłucham. I przepraszam, że nie przedstawiłam się. Zosia i próbuję znaleźć … jakby to powiedzieć? Nowe plenery filmowe. Pracuję dla wytwórni filmowej. Jeśli pan doktor mi opowie, coś więcej, to może mi to dopasować plener do odpowiedniego filmu. A może stanie się to kanwą jakiegoś serialu? Już widzę blask Oskara.
– Bo to naprawdę na oskarowy scenariusz by się zdało.
Z każdym kolejnym słowem mężczyzny, tajemnice ośrodka zaczęły się odsłaniać przed nią niczym mroczne puzzle. W pewnej chwili się zatrząsnął, jakby zimny dreszcz przeszył jego ciało.
– Pamiętam dzień, kiedy to wszystko się skończyło. Jeden z pacjentów… Mieliśmy z nim problemy od dawna. Był niespokojny, agresywny, z trudną przeszłością. Tego dnia wywołał pożar. Spłonęło jedno z głównych skrzydeł ośrodka. – Chrzanowski westchnął ciężko. – Uciekł. Ale nie on jeden.
Zosia drgnęła, słuchając tych słów. To wszystko brzmiało jak historia wyciągnięta z koszmaru. Ale to, co usłyszała następne, sprawiło, że krew w jej żyłach zamarła.
– Kilkoro pacjentów również zniknęło – kontynuował Chrzanowski. – W tym dwie kobiety. Jedna z nich była w ciąży. Wszystko wskazuje na to, że ten uciekinier... – zawiesił głos – był ojcem tego dziecka.
Teraz Zosia poczuła dreszcz przebiegający po plecach. Jej oddech przyspieszył, a myśli wirujące w głowie nie dawały jej spokoju. Zaczęła zadawać sobie pytanie, co to wszystko może oznaczać dla niej.
– Kim była ta kobieta? – spytała niepewnie, a głos jej zadrżał.
– Nikt tego nie wiedział na pewno – odpowiedział Chrzanowski. – Akta z tamtych lat są zniknęły. Wszystko pogrzebał pożar i chaos. Ale wiele osób spekulowało, że to była pacjent o numerze 130363. Nikt nie znał jego prawdziwego imienia. To były czasy, kiedy numer zastępowały tożsamość. Rodziny nie chciały by ich nazwiska kiedykolwiek pojawiły się w jakichkolwiek rejestrach. – Jego wzrok spoczął na Zosi, jakby próbował sobie przypomnieć, czy jej wcześniej nie spotkał.
Ona na pozór spokojna, próbowała przełknąć gorzki smak żółci w ustach. Czuła, że zaraz może zwymiotować ze strachu. Właśnie usłyszała, coś, co w jakiś sposób ma związek z jej własnym życiem, ale nie wiedziała jeszcze, jak to wszystko połączyć. Była na skraju omdlenia. Czy to co powiedział stary mężczyzna, mogło zmienić jej życie na zawsze.
Trwa ładowanie...