XIII. Agnieszka

Obrazek posta

Zdjęcie Zosi wypadło mi z rąk, a ja poczułam, jak świat wokół mnie zaczyna się trząść. Te oczy. Piwny kolor, ciemne, głębokie – patrzyły na mnie, ale nie tak, jak pamiętałam. Nie mogłam oderwać wzroku od zdjęcia. W mojej głowie krążyły wspomnienia: Pamiętam, moje dziecko, miała niebieskie oczy. Jasnoniebieskie, jak bezchmurne letnie niebo. Nagle coś we mnie pękło, serce zaczęło bić szybciej, jakby za chwilę miało eksplodować.

 

To, co przyszło jako pierwsze, było dźwiękiem – płacz dziecka. Jasne, wyraźne łkanie noworodka. Zatrzymała się, próbując skupić się na tym jednym dźwięku, ale wtedy pojawiły się obrazy. Mężczyzna, idący przed siebie z wiklinowym wózkiem. Niebieski daszek wózka, pod nim to samo dziecko – śmiejące się, rozkosznie machające rączkami. Twarzy mężczyzny jednak nie mogła dostrzec, była zamazana, jakby celowo wymazana z pamięci. Czy to był jej mąż? A może ktoś inny?

 

 

I kolejne wspomnienia. Tamte dni były rozmyte, fragmentaryczne, ale bolesne jak żywe rany. Pamiętam wypadek. Noc była ciemna, a my jechaliśmy przez las. Droga była śliska, deszcz bębnił w szybę, a wycieraczki ledwo nadążały z oczyszczaniem widoku. Ja i mój mąż siedzieliśmy w milczeniu. Zosia, malutka, siedziała na tylnym siedzeniu, spokojna jak nigdy. Jej cichy oddech był jedynym dźwiękiem, który przypominał mi, że życie miało jeszcze jakiś sens. Ale to było złudzenie.

 

Kiedy poczułam pierwszy zryw samochodu, zrozumiałam, że coś jest nie tak. Mój mąż zacisnął dłonie na kierownicy. Samochód wpadł w poślizg. Zakręt zbliżał się za szybko, a światła reflektorów oślepiły nas na moment. Pamiętam dźwięk kruszącego się metalu, krzyk i nagłe uderzenie. Wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy, a jednak wydawało się trwać wieczność.

 

Wypadliśmy z drogi, uderzając w drzewo. Ostry pręt wystrzelił jak pocisk przez tylną część samochodu, przebijając siedzenie i trafiając w moje plecy. Ból był natychmiastowy, rozdzierający. Poczułam, jak coś gorącego, jak rozżarzona stal, wbija się w moją skórę. Krzyknęłam, ale to nie był dźwięk, który usłyszałam.

 

Kiedy spojrzałam na mojego męża, widziałam tylko jego nienaturalnie przekrzywioną głowę, złamaną pod dziwnym kątem. Jego oczy były puste, martwe. W tym momencie świat wokół mnie zaczął się rozpadać. Samochód stawał się coraz cichszy, a jedynym dźwiękiem, który jeszcze docierał do moich uszu, był płacz dziecka. Niebieskookiego dziecka, które miało być bezpieczne. Zosia płakała, ale z każdą chwilą ten płacz stawał się coraz bardziej odległy, jakby światła gasły wokół mnie.

 

Kiedy wydawało się, że to koniec, nagle rozległo się miauczenie. Małe, ledwo słyszalne miauczenie kota, które wyrwało mnie z tego koszmaru.

 

Wspomnienie wypadku spowodowało, że trzymałam się za plecy, jakby ból miał wrócić. Ale to już nie była tylko fizyczna rana. To było coś więcej – coś głęboko w mojej psychice. Dlaczego te wspomnienia wracały teraz? Czym była ta prawda, przed którą chciałam uciec?

 

W głowie zaczęły pojawiać się inne obrazy, coś, czego nie mogłam zrozumieć ani wyjaśnić. Widoki ośrodka, miejsca, które znałam, choć nie potrafiłam sobie przypomnieć, dlaczego.

 

Korytarze ośrodka były zimne, ponure, a ja kroczyłam nimi, jakbym była częścią czegoś większego, nieuchronnego. Ludzie siedzieli na ławkach, wyglądając na otępiałych, jakby życie zostało z nich wyssane. Inni byli nadpobudliwi, poruszali się niespokojnie, jakby walczyli z demonami, których nie mogli opanować.

 

Przechodziłam obok nich, szukając odpowiedzi, ale żadna z twarzy nie była znajoma. Wszystkie wydawały się zlewać w jedno. Wiedziałam, że byłam tutaj wcześniej, choć nie potrafiłam powiedzieć kiedy. To miejsce było dla mnie jak koszmar, który co noc nawiedzał moją wyobraźnię.

 

Doszłam do sali z małymi okienkami, szkło było wzmacniane metalową siatką, jakby miało powstrzymać coś, co nie powinno się wydostać. Spojrzałam przez jedno z tych okien. W środku był noworodek, mały i delikatny, płaczący z cichym, przejmującym dźwiękiem. Pod ścianą spała, lub leżała nieprzytomna kobieta. Kroplówka podpięta do ręki. Rurki oplatały jej ciał. Aparatura cicho „pikała”. Przysięgłabym, że w pewnej chwili odwróciła swoją twarz okoloną czarnymi włosami w moją stronę i spojrzała na mnie z wyrzutem. Czy nie patrzyła na mnie brązowymi oczami? A może tylko to sobie wmówiłam?

 

Nie wiedziałam, co robić. Czy to były tylko moje sny? Czy to była rzeczywistość, którą próbowałam wymazać z pamięci? To dziecko... Dlaczego?

 

Nagle poczułam, podmuch powietrza muskający moją skórę. Ogień. Pożar. Pamiętam to – pamiętam wybuch, płomienie, które rozprzestrzeniały się po ścianach. Ludzie biegali w panice, krzycząc, a ja... ja wiedziałam, że musiałam coś zrobić. Czułam, że muszę uratować to dziecko, choć nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego.

 

Korytarze wypełniły się dymem, a ja zaczęłam biec. Płomienie były coraz bliżej, palące ciepło uderzało we mnie z każdej strony. Biegłam w kierunku sali, gdzie było dziecko, ale drzwi były zamknięte. Szarpałam za klamkę, ale nie mogłam ich otworzyć. Widziałam przez okienko, jak płomienie zbliżają się do dziecka, a jego płacz stawał się coraz cichszy. Znowu płacz dziecka niczym miauczenie kociaka.  

 

Czułam, że muszę coś zrobić, ale nie mogłam. Ogień pochłaniał wszystko wokół mnie. Dym dusił mnie, zamykając mi gardło. Wydawało się, że nie ma ucieczki, że to już koniec. Pamiętam, jak ogień dotknął mojej skóry, a świat wokół mnie zniknął w ciemności.

 

Obudziłam się nagle, zlana potem. Trzęsącymi się rękami chwyciłam zdjęcie Zosi. Patrzyłam na jej twarz, te piwne oczy, które teraz wydawały się tak obce. Czy to naprawdę to moja córka? Czy  kiedykolwiek miałam ją przy sobie, czy to wszystko było tylko sennym koszmarem?

 

Płomienie, płacz dziecka i miauczenie kota rozbrzmiewały w mojej głowie, jak echo przeszłości, której nie mogłam uciec.

Komórka zapiszczała. Sms lub coś z Messengera.

 

Zobacz również

X. Józef i inspektor Anna
XIV. Józef
XV. Kasia

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...