Po rozmowie z inspektor Anną nie mogłem znaleźć spokoju. Jej pytanie ciągle odbijało się echem w mojej głowie: "Kim Ty jesteś, Józefie?". To pytanie wydawało się proste, a jednak z każdą chwilą nabierało większej mocy, jakby kryło w sobie tajemnicę, którą nie byłem w stanie pojąć. Kim jestem? Zacząłem przeszukiwać stare kartony, pełne papierów, notatek i dokumentów mojego ojca, które znalazły się w moim mieszkaniu po jego śmierci. Szukałem odpowiedzi, chociaż sam nie wiedziałem, czego dokładnie chciałem się dowiedzieć. Papiery wydawały się chaotyczne, jakby ktoś celowo starał się ukryć jakąś prawdę, ale było coś, co przykuło moją uwagę.
W jednym z kartonów, między zakurzonymi zeszytami a starymi listami, natrafiłem na coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zwykła dziecięca laurka. Prosty rysunek wykonany niewprawną ręką, na którym był tylko dorosły i chyba chłopiec, obaj trzymali się za ręce. Obok duży wiatrak ze skrzydłami i napis…Dla Taty. Czy ja ją narysowałem? Nie pamiętam. Nagle wypadła z niej złożona kartka.
To nie był list mojego ojca do mnie – to był list od doktora Chrzanowskiego.
Szanowni Państwo.
Z wielkim żalem musimy poinformować, że Wasz syn wykazuje poważne zaburzenia osobowości. Po próbie zamordowania jednej z koleżanek podczas zabawy szkolnej 13 marca 1963 roku, konieczne było natychmiastowe umieszczenie go w ośrodku zamkniętym. Wkrótce podejmiemy decyzje o dalszym leczeniu i poinformujemy o jego postępach.
Z poważaniem, Dr. Jan Chrzanowski.
Dyrektor Ośrodka Badań i Leczenia Zaburzeń Osobowości”.
Z trudem odłożyłem list na bok. Data 13 marca 1963 roku… co mogła oznaczać? W mojej głowie zaczęły pojawiać się różne obrazy, wspomnienia, które wydawały się rozmyte, niewyraźne, jakby przysłonięte mgłą. Czułem, że coś ważnego próbowało się wydostać na powierzchnię mojego umysłu, ale nie mogłem tego uchwycić.
Nagle z mojego rozmyślania wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz – numer był dziwny, nienaturalny, jakby nie pasował do żadnego systemu. +0013 031 963. Moje serce przyspieszyło, gdy połączyłem ten numer z datą wspomnianą w liście. Przez chwilę patrzyłem na migający ekran, nie wiedząc, co zrobić, a potem odebrałem połączenie.
W słuchawce rozległ się mechaniczny, bezosobowy głos.
– Józefie – powiedział głos, – musisz podążać za swoimi domysłami. 13031963 cały czas Cię prowadzi. Musisz sam sprawdzić, gdzie Cię to zaprowadzi.
I to wszystko. Połączenie zakończyło się, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Przez chwilę siedziałem w ciszy, z telefonem w ręku, próbując zrozumieć, co to wszystko miało znaczyć. Decyzja, którą musiałem podjąć, nie była łatwa, ale wiedziałem, że nie mogłem już tego zostawić. Coś mnie wciągało, jakby ukryta siła popychała mnie w stronę, której nie mogłem uniknąć. Muszę zacząć od zlokalizowania ośrodka, o ile jeszcze takowy istnieje.
***
Droga do ośrodka była wąska, kręta, otoczona wysokimi drzewami. Miałem wrażenie, że każdy zakręt, każdy podjazd stawał się coraz bardziej klaustrofobiczny, jakby świat dookoła mnie się zaciskał. Im bliżej byłem celu, tym bardziej coś we mnie rosło – uczucie, że to miejsce nie było mi obce i przypadkowe. W końcu koszmarne obrazy zaczęły pojawiać się w mojej głowie. Pamiętałem ten wypadek, choć nie wiedziałem, czy to była prawda, czy tylko wizja, która nawiedzała mnie od lat.
Zobaczyłem samochód – dymiący, gdzieniegdzie przebijały się płomienie. Wokół było cicho, tak nienaturalnie cicho, jakby świat przestał istnieć. A potem zobaczyłem to – kobietę uwięzioną w rozżarzonym pręcie zbrojeniowym. Wisiała bezwładnie, jak lalka, której ktoś odebrał życie. Jej ciało było martwe, a głowa zwisała. Dalej, w pojeździe, siedział mężczyzna – martwy, jego szyja złamana, głowa opadnięta na ramię. Ale najgorsze było dziecko.
Patrzyłem na to dziecko o błękitnych oczach, które płakało coraz ciszej, jego spojrzenie przerażone, jakby wołało o pomoc, której nie mogłem mu udzielić. To wszystko wydawało się zbyt realne, a jednocześnie niemożliwe. Płomienie powoli ogarniały samochód, a ja stałem tam, niezdolny do ruchu, niezdolny do reakcji.
Z tego koszmaru wyrwało mnie pukanie do szyby. Otworzyłem oczy i zobaczyłem starszego mężczyznę stojącego obok mojego auta. Miał łagodny wyraz twarzy, a jego oczy były pełne troski.
– Wszystko w porządku, synu? – zapytał.
Zebrałem się na odpowiedź, choć czułem, jakby całe moje ciało wciąż tkwiło w tamtym koszmarze.
– Tak… Zamyśliłem się – powiedziałem, próbując się uśmiechnąć.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i pokiwał głową.
– Uważaj na tej drodze. Można się łatwo zgubić, nie tylko fizycznie.
Podziękowałem mu, a on odszedł, zostawiając mnie z moimi myślami. Odpaliłem samochód i ruszyłem w stronę ośrodka, choć każdy kilometr wydawał się trwać wieczność.
***
W końcu dotarłem do miejsca, które wyglądało jak dawno opuszczony ośrodek. Brama była otwarta, a za nią rozciągała się dzika, zarośnięta przestrzeń. Czułem, jakby coś mnie tam ciągnęło, jakbym był na krawędzi odkrycia czegoś, co zmieni wszystko, co do tej pory wiedziałem.
Szedłem powoli przez chaszcze, mijając zniszczone budynki, które kiedyś mogły być częścią ośrodka. W końcu natknąłem się na starą tablicę, która leżała w zaroślach jakby ktoś ją tu przed chwilą upuścił. Podniosłem ją i otarłem z kurzu. Była zardzewiała, a litery ledwie widoczne. Odczytałem z niej nazwę miejsca, którego szukałem , ale kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
Na osmalonej, zakopconej ścianie widniał napis: „Pawilon - CHORWACJA.”
Stałem tam, patrząc na to słowo, a moje serce przyspieszyło. Co to miało znaczyć? Dlaczego właśnie tutaj? I wtedy usłyszałem szelest kroków w oddali, dochodzący z ruin.
Rozejrzałem się, ale nikogo nie zobaczyłem
Trwa ładowanie...