Staliśmy naprzeciw siebie, a cisza między nami stawała się coraz bardziej niezręczna. Wilczur, który chwilę temu powalił mnie na ziemię, teraz stał spokojnie przy nodze starca, wciąż w kagańcu. Mężczyzna, choć stary, miał w sobie coś znajomego. Jego oczy, o przenikliwym spojrzeniu, wydawały się znać moje sekrety, a twarz, choć wyraźnie poorana zmarszczkami, przywoływała niejasne wspomnienia.
– Może napijemy się herbaty? – zapytał nagle, wyrywając mnie z myśli. – Mieszkam niedaleko, w małym domku. Mogę ci opowiedzieć więcej o tym, co cię interesuje... O pacjencie 13031963 – jego głos był niski, niemal szeptem wypowiadał te liczby, jakby znał ich wagę.
– Pacjent 13031963... – powtórzyłam, próbując zrozumieć, co mógł oznaczać ten ciąg cyfr. Przypuszczałam, że to data – 13 marca 1963 roku. Ale co to miało wspólnego ze mną?
– Tak – odpowiedział, odwracając się i dając mi znak, bym podążyła za nim. – Wszystko, czego szukasz, znajdziesz w jego historii.
Z trudem podniosłam się z ziemi, otrzepując ubranie. Ruszyłam za starcem i jego psem, próbując ogarnąć myśli. Szliśmy w stronę małego, ledwo widocznego w zaroślach domku, który stał w pobliżu ruin ośrodka. Ścieżka była wąska i kręta, a otaczające nas drzewa sprawiały, że powietrze było wilgotne i chłodne. Czułam, jak ziemia pod nogami staje się coraz bardziej nierówna, jakby przesiąknięta nieopowiedzianymi historiami.
Kiedy dotarliśmy do jego domku, Chrzanowski otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Małe wnętrze przypominało jedno wielkie archiwum. Książki, teczki, stare fotografie – wszystko w nieładzie, jakby nikt tego nie dotykał od lat. Pachniało kurzem i starością, ale był też zapach miodu i ziół, który wydobywał się z głębi kuchni.
– Siadaj – wskazał na zniszczoną sofę pod oknem. – Przyniosę herbatę.
Usiadłam, niepewna, co powinnam zrobić. Czułam, że jestem blisko czegoś ważnego, jakby cały mój dotychczasowy los prowadził mnie właśnie do tego miejsca. Kiedy Chrzanowski zniknął za drzwiami kuchni, moje oczy zaczęły błądzić po pokoju. Zdjęcia na ścianach, stosy dokumentów – wszystko to było jak echo przeszłości, o której jeszcze nie wiedziałam.
Wtem mój wzrok padł na jedno z wiszących zdjęć, wyraźnie różniące się od reszty. Poczułam, jak żołądek zaciska mi się w supeł. To zdjęcie... już je kiedyś widziałam. Trójka ludzi – kobieta, mężczyzna i mała dziewczynka, może cztero- lub pięcioletnia, stojąca między nimi. Ta twarz... to była twarz dziecka. Może mojej twarzy? Nie mogłam tego jednoznacznie stwierdzić, ale coś wewnątrz mnie podpowiadało, że to nie przypadek. Ta dziewczynka... czy to ja?
W mojej głowie pojawiły się mgliste wspomnienia – śmiech kobiety, ręce, które mnie podnoszą, twarz mężczyzny, pełna miłości. Ale były to tylko urywki, fragmenty czegoś, co kiedyś mogło być moim życiem, zanim... zanim co?
W tej chwili usłyszałam samochód. Podeszłam do okna i zobaczyłam, jak przed starą bramą ośrodka zatrzymuje szary samochód. Kierowca, w czapce, rozejrzał się, jakby czegoś lub kogoś szukał, ale po chwili ruszył w głąb chaszczy. Znałam ten model samochodu. To wszystko wydawało mi się tak znajome, a jednocześnie tak odległe.
Wracając do rzeczywistości, usłyszałam kroki doktora, który wszedł do pokoju, niosąc na tacy dwa kubki herbaty i ptasie mleczko. Postawił ją na małym, drewnianym stoliku obok mnie.
– Znalazłaś coś ciekawego? – zapytał, zauważając, że stoję przed fotografią.
– To zdjęcie... – zaczęłam niepewnie, pokazując na portret. – Już je kiedyś widziałam. Czy ta dziewczynka... to ja?
Chrzanowski spojrzał na mnie uważnie, jakby oceniając, ile już wiem i ile jeszcze mogę się dowiedzieć. Nie odpowiedział od razu. Podszedł do stolika, usiadł powoli i wziął łyk herbaty. Pies ułożył się przy jego stopach, a ja czekałam na wyjaśnienia.
W pokoju zapadła cisza. Oparłam się o parapet, próbując skupić myśli, podczas gdy on patrzył na mnie z pewnym rodzajem współczucia. W tej chwili poczułam, że każde słowo, każdy gest doktora może mieć znaczenie.
Ale to zdjęcie... ta mała dziewczynka o niebieskich oczach... Czy to ja?
Trwa ładowanie...