Było kilka lat po studiach, siedzieliśmy chyba u Krzywego w kawalerce na Łobzowskiej i snuliśmy jakąś nić naszych perypatetyckich filozofii o świecie i nauce. Jeszcze nas to obchodziło. Krzywy zaczynał doktorat, ja pomału układałem sobie życie, w którym miejsca na żaden doktorat z czegokolwiek, jak się miało okazać - miało nie być.
I w jakimś momencie zaczęliśmy sobie po kartezjańsku redukować psychologię, próbując udowodnić że jest zbędna. To dobra metoda, redukcja, test ściany, sprawdzenie czy coś jest pod ta papką. Bo obcowanie z psychologią na studiach i zaraz potem ze swoimi wyobrażeniami o niej, kiedy przyszło życie i rzuciło tobą o podłogę - to było poczucie, że coś tu się nie klei, gdzie powinno, albo na odwrót.
No bo przecież da się pomyśleć, wiele ścieżek myślenia o człowieku, o jego zachowaniu, mogłoby się swobodnie rozwijać bez etykiety "psychologia". Jest sędziwa matka psychologii - filozofia, ale obok niej - antropolgia, fizjologia, etologia, matematyka, statystyka, socjologia, medycyna. Mnóstwo badań, projektów można by umieścić w ramach tychże nauk, kto wie czy nie z lepszym skutkiem. I w tym rozpędzie redukowania psychologii jako zbędnej i upychania jej po - jak nam się wydawało - sensowniejszych naukach natrafiliśmy na kilka raf.
Nie było jak tych skał obejść, tkwił tam gdzie były i nie chciały się nigdzie ruszyć. Byli tam na pewno wśród innych głazów bodzących spienione morze - Solomon Asch, Stanley Milgram. Albert Bandura i Philipp Zimbardo.
(Tak nam się wówczas wydawało, mieliśmy prawo się mylić z perspektywy kawalerki na Łobzowskiej około roku 2001)
Tak, oczywiście wiem, że eksperyment stanfordzki nie był wolny od błędów. Wiedzieliśmy to i wtedy, mówiono nam o tym na studiach, a jednak - podobnie jak z wieloma innymi eksperymentami, które nie były wolne od błędów a jednak.
Po jednak jest kropka, to nie błąd. Tam ma być kropka.
I kiedy redukowałem swój księgozbiór po studiach, żegnając jakiekolwiek iluzje doktoratów, szkoleń, wiązania się w przyszłości z psychologią - wywaliłem, sprzedałem, oddałem mnóstwo książek. Po za tymi kilkoma, bez których nie umiałem o sobie myśleć. Wśród nich było polskie i angielskie wydanie "Psychologii i życie" Zimbardo, właśnie. Obok leżała dwutomówka "Psychopatologii" Rosenhana i Seligmana, kilka zbiorowych prac pod redakcją mojej promotorki mojego magisterium - profesor Gałdowej, książka mojej niedoszłej promotorki doktoratu i chyba tyle. Niewiele więcej.
A kiedy nieoczekiwanie na zaproszenie koleżanki miałem poprowadzić zajęcia z ... psychologii dla studentów architektury krajobrazu pewnej rolniczo-przyrodniczej uczelni przez jeden semestr i ludzie pytali się mnie z czego będziemy korzystali, powiedziałem im, że będę opowiadał im rożne rzeczy, ale pytania będą tylko z ... Zimbardo "Psychologia i życie".
W ostatnich latach, kiedy pracowałem nad książką, co do której nie wiedziałem czym ma być - czy esejem czy powieścią - wahając się między formułami i tytułami od "Eseju heroicznego" po "Transmigrację nową" - zainteresował mnie ponownie sędziwy profesor Zimbardo ze swoim Heroic Imagination Project. Wydawało mi się to coś bardzo bliskiego mojemu myśleniu o tym po co w ogóle nam taka nauka jak psychologia.
I jednym z nielicznych śladów w psychologii tego co mnie interesowało od studiów - archetypu wojownika. Nielicznych tak bardzo, że Zimbardo pojawiał się w wyszukiwaniach natychmiast.
Esej został w zasadzie nieskończony, niewydany. Może go wreszcie skończę w przyszłym roku, kto wie. Żeby nie było jak z tym doktoratem.
Natomiast dzisiaj rano, ledwo otworzyłem oczy, dowiedziałem się, że Profesor Philipp Zimbardo zmarł, cztery dni temu, w wieku 91 lat w San Fransisco. Media w Polsce widać miały ważniejsze sprawy, niż to, że zmarł jakiś tam profesor psychologii od jednego eksperymentu, który potem był kwestionowany.
No był, bo kwestionowania to postęp. Kto boi się błędów, ten ich pewnie nie popełni, ale też niewiele pozna i zrozumie, bo nasz rozwój, w tym także mój, to konieczność ryzykowania i rozpoznawania swoich błędów.
Ale też Zimbardo przeszedł piękną drogę - od badania źródeł zła po próbę budowania oparcia dla dobra, dla drobnej heroiczności. Bo tak się składa, że łatwiej jest badać coś, co nie mieści się w trzech linijkach rozwlekłego tytułu grantu, niż zapytać co sprawiło, że u Milgrama jednak średnio co trzecia osoba stawiała opór niemoralnemu naciskowi aby kopać człowieka prądem.
(Tutaj kłaniam się z szacunkiem nie pierwszy nie ostatni raz Panom Dariuszowi Dolińskiemu i Tomaszowi Grzybowi to też jedna z tych książek, które kupiłem i leży na wąskiej półce. Półce głazów, które bodzą w morze. )
I teraz powtórzę jeszcze raz - redukcja to dobra metoda. Pokazuje ci gdzie masz ścianę. Pokazuje ci co tak naprawdę gotowy jesteś oddać, a czego już nie, co jest konstytutywne, nieredukowalne właśnie.
Dzisiaj rano poczułem jakby odszedł ktoś mi bardzo bliski, chociaż nigdy z nim nie rozmawiałem bezpośrednio, a zarazem rozmawiałem z nim całe życie.
Ktoś kto był ze mną, kiedy rozgoryczony własnym życiem odmawiałem psychologii sensu i spójności, niesłusznie dokonując ekstrapolacji własnego losu na całokształt zjawiska. Ma mielizny, nawet rozległe, ale spokojnie - mówił mi wtedy Zimbardo w mojej głowie - jest młoda dziedziną, dopiero co otwartym polem dociekań na którym wbito kilka znaczących znaków i przesypuje się mnóstwo żwiru, ale tak jest zawsze, młody człowieku.
Nie wiem czy tak kiedykolwiek powiedział do kogokolwiek, może to była tylko wyobraźnia, ale chyba to zdanie nie byłoby wielkim nadużyciem.
Koniec końców odszedł ktoś bez kogo świat stał się mniejszy i głupszy.
Odszedł Philipp Zimbardo, człowiek, który popełniał w pracy błędy, jak każdy, ale uparcie szedł do końca swoją drogą. Dla mnie jeden z tych - by użyć biblijnej figury - symbolicznych dwunastu którzy samym swoim istnieniem ratują miasto od zagłady, w tym wypadku - usprawiedliwiają trwanie psychologii jako odrębnej nauki.
Kto wierzył, a może tylko czuł,
że psychologia to jest po coś.
(Philip Zimbardo 1933-2024)
*(I jeżeli kiedyś napiszę jakiś doktorat z czegokolwiek, to pewnie zadedykuję Jemu)
Trwa ładowanie...