XVII. Agnieszka

Obrazek posta

Próbowałam zebrać myśli, ale to było prawie niemożliwe. Wciąż siedziałam na krawędzi łóżka, a w mojej głowie kotłowały się obrazy – ten płonący samochód, niebieskie oczy dziecka i chaos tamtego dnia. Nie mogłam się uwolnić od tych wspomnień. Próbowałam przypomnieć sobie, kim byłam wtedy, i co naprawdę wydarzyło się tamtego dnia. A teraz jeszcze ten telefon. Te słowa wibrowały we mnie jak dzwon, który nie pozwalał mi myśleć jasno. „Jestem z twojej przeszłości.” Kto to był? I dlaczego wracał teraz?

 

Czułam, jak zimny pot spływa mi po karku. Spojrzałam na siebie w lustrze – moje oczy były zaczerwienione i podkrążone od braku snu, twarz blada, przeorana drobnymi zmarszczkami. Musiałam wyjść. Potrzebowałam dystansu, przestrzeni, żeby zebrać myśli.

 

Ale nie mogłam wyjść tak jak stałam – w szlafroku z plamą wina jakbym dostała postrzał w brzuch, z poplątanymi włosami. Przeszłam do łazienki i otworzyłam szufladę, w której miałam schowany kobiecy arsenał. Na co dzień rzadko go używałam, ale teraz chciałam wyglądać na opanowaną. Chciałam schować te wewnętrzne demony, które wyrywały się na powierzchnię.

 

Zaczęłam powoli, nakładając cienką warstwę podkładu, żeby wyrównać koloryt skóry. Potem sięgnęłam po tusz do rzęs, próbując skupić się na precyzyjnych ruchach szczoteczki. To zawsze mnie uspokajało – rytuał nakładania makijażu, krok po kroku. Jakbym miała kontrolę nad tworzeniem nowej siebie. Kiedy skończyłam, spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam normalnie, ale wewnętrznie nic nie było w porządku.

 

Wyszłam z łazienki i otworzyłam szafę. Wahałam się przez chwilę, zastanawiając się, co założyć. Lubiłam koronkową bieliznę, na którą wydawałam krocie. Do tego czarne spodnie i luźna koszula wydawały się bezpiecznym wyborem – nic, co zwracałoby na mnie uwagę. Nie chciałam, żeby ktokolwiek na mnie patrzył, kiedy wychodziłam. Chciałam po prostu zniknąć, wtopić się w tłum.

 

Zasunęłam zamek torebki, ciemne lustrzane okulary wsunęłam we włosy. Jeszcze jedno spojrzenie na telefon. Wibracje wiadomości, którą dostałam wcześniej, wciąż rezonowały w mojej głowie. Zablokowałam ekran, nie chcąc patrzeć na wiadomość. Nie teraz.

 

Gdy tylko wyszłam z domu, poczułam, jak zimne powietrze mnie uderza. Może to była panika, może strach, a może coś jeszcze gorszego. Wsiadłam do samochodu, odpalając silnik. Ruszyłam w stronę miasteczka, wpatrzona w drogę, ale z tyłu głowy wciąż czułam ten chaos. Ośrodek, dziecko, pożar – wszystko to kotłowało się, tworząc w mojej głowie jeden wielki zamęt.

 

Po kilku minutach jazdy poczułam, jak coś we mnie pęka. Zatrzymałam się gwałtownie na poboczu, wybiegłam z samochodu i nachyliłam się nad rowem. Moje ciało zareagowało instynktownie – wymioty wyrwały się ze mnie, jakby chciały wyrzucić ten cały ból i niepokój, który gromadził się we mnie od wielu dni. Oparłam się o samochód, czując, jak ziemia zaczyna wirować wokół mnie.

 

– Czy wszystko w porządku? – usłyszałam za sobą głos.

 

Obróciłam się powoli. Starszy mężczyzna stał na poboczu, trzymając w ręku butelkę wody. Miał zmarszczoną twarz i życzliwe oczy, ale czułam, że spotkałam go już na swojej drodze.

 

– Proszę, napije się pani wody. – Podał mi butelkę, a ja chwyciłam ją bez słowa, odkręcając korek. Upiłam kilka łyków, czując, jak zimna woda przepływa przez moje gardło, trochę mnie uspokajając.

 

– Czy coś się stało? – zapytał ponownie, patrząc na mnie z troską. – Pamiętam mdłości i niedyspozycję mojej żony, gdy była przy nadziei.

– Nie. To nie to, o czym pan myśli. Jestem tego akurat pewna. Pewnie wczorajsza zapiekanka.

 

Mężczyzna kiwnął głową, uśmiechnął się, jakby wiedział swoje.

– Niedawno też zatrzymał się tu pewien mężczyzna. Wyglądał na skołowanego. Pojechał, nie potrzebował pomocy, chociaż wyglądał na takiego co jej potrzebuje.

Zamrugałam, czując, jak te słowa ściskają ponownie mój żołądek. Skinęłam głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć, a on po prostu uśmiechnął się i ruszył dalej, zostawiając mnie z moimi myślami.

 

Wróciłam do samochodu, wsiadłam za kierownicę i przez chwilę siedziałam bez ruchu. Miał rację – musiałam wziąć oddech, uspokoić się, zanim cokolwiek zrobię. Wygrzebałam z torebki paczkę gum do żucia i wsunęłam do ust jedną drażetkę. Ruszyłam powoli, tym razem kierując się do miasteczka. Potrzebowałam kawy. Kawa i miejsce do zebrania myśli.

 

Zaparkowałam na małym placu w centrum miasteczka i weszłam do pierwszej kawiarni, którą zobaczyłam. Dzwonek nad drzwiami zadzwonił cicho, a ja poczułam, jak ciepło wnętrza otula mnie niczym kojący koc. Miałam wrażenie, że tu nic złego mnie nie spotka. Stojąc przy ladzie, spojrzałam na młodą kobietę za ladą. Jej włosy były związane w niedbały kok, a uśmiech wydawał się jakby trochę zbyt szczery, ale nic nie wskazywało na to, że czeka mnie coś niezwykłego.

 

– Dzień dobry, pani doktor – powiedziała nagle, a jej głos brzmiał tak naturalnie, jakby widziała mnie tu każdego dnia. – Dawno pani nie widziałam, cieszę się, że pani wróciła. – Podać to co zawsze?

 

Zamarłam. Moje myśli natychmiast zaczęły wirować. „Pani doktor”? Nie mogłam wydusić słowa, patrząc na nią z oszołomieniem.

 

 

Zobacz również

XIV. Józef
XVIII. Józef
XIX. Kasia

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...