Tydzień subiektywny - odc. 23

Obrazek posta

Co tydzień. Subiektywny przegląd tygodnia. Wydarzenia, które zwróciły moją uwagę. Oto odcinek 23.

 

- To jest jedna z tych sytuacji, w których mimo, że wszyscy wiedzieli, to jednak zaskoczenie ogromem „zniszczeń” jest duże. Wypadają kolejne trupy z szafy mimo, że wypadło ich już sporo. Czasem ma się wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Antoni Macierewicz robił co chciał i jak chciał. Tak jak mu się podobało. On taki po prostu jest. „Mnie wszystko wolno”. Nawet ostatnia jego jazda samochodem po Warszawie, podczas której złamał co najmniej kilka przepisów ruchu drogowego, pokazuje jego charakter i poczucie bycia monarchą, który może wszystko.

Wymienianie wszystkich przewin Macierewicza ujawnionych w dwóch raportach zwyczajnie już boli. Zresztą nie tylko to boli. Boli całość składająca się z polityków wykorzystujących władzę, boli każdy ich przekręt, który pokazuje jak bardzo mieli to państwo gdzieś. Boli też to jak bardzo idą w zaparte i tak zaciekle bronią siebie nawzajem. Boli, bo my na to pozwoliliśmy, my wszyscy. Robili to na naszych oczach. Będziemy się z tego wygrzebywać latami. Z tego co zrobił Macierewicz, z tego co robili Kaczyński, Ziobro i Morawiecki.     

I można się oczywiście śmiać z Kaczyńskiego, który mówi „Nie wiem czy mamy czarnego konia, czy białego. Badania trwają”…można się też naigrywać z bzdur Błaszczaka, który mówi, że po zwycięstwie Trumpa, rząd Tuska powinien się podać do dymisji. Ale prawda jest taka, że to część tragiczna historii Polski. Jesteśmy znani z tej naszej martyrologii i czasem słychać, że powinniśmy z nią skończyć. Ale dokładamy sobie takie rzeczy jak rządy PiS i poszczególnych indywiduów.  

Niech to szlag!

Przerażająco smutne, że my zawsze coś musimy spieprzyć.  

***

- Wierzę głęboko w to, że dla każdego z Was/nas, pobyt na cmentarzach w ostatnich dniach był przeżyciem duchowym. Że wspomnieliście bliskich z sentymentem, może ze łzą w oku; że przy grobach takich jak „nieznanego żołnierza” pomyśleliście o tych, którzy zginęli w naszej obronie, z poświęceniem. Że udało Wam się skupić, zebrać myśli wśród tych tłumów odwiedzających groby i w tych korkach prowadzących do licznych miejsc parkingowych. Mnie się nie udaje od dawna. Już nawet przestałem na to liczyć. Z 1 listopada dzieje się powoli to, co z Bożym Narodzeniem czyli komercjalizacja posunięta do granic możliwości. Przy okazji zderzamy się też z okropnością tego świata. Policja jest zmuszona do prowadzenia akcji Znicz, między innymi sprawdzającej trzeźwość kierowców i akcji Hiena, która ma łapać zwykłych złodziei cmentarnych. Ludzkość jest pojebana.  Jeśli ktoś zaprzeczy, to użyję argumentu cukierkowego z Halloween. Żyletki, części z temperówki i gwoździe w cukierkach dla tych co to chodzą po domach i mówią: „cukierek albo psikus”. No to niezły psikus…w cukierku.  Motywy na razie nieznane ale tak łatwo przecież domyślić się o co w tym psikusie chodziło…

***

- 1 listopada 2024 roku kojarzyć mi się będzie jednak nie z cmentarzami czy cukierkami z psikusami w środku, a z płytą, na którą czekałem wiele lat - „Songs Of a Lost World”. Daje do myślenia ten tytuł? Daje. Piosenki utraconego świata. Bo ten świat przepadł, albo przepadnie niedługo. Mam wrażenie że ta płyta jest pożegnaniem, nie tylko z powodu ostatniego na albumie utworu „Endsong”. Ona tak cała brzmi. Do tego słowa Roberta Smitha zapowiadającego przejście na emeryturę. „Endsong” najpewniej będzie ostatnim utworem albumowym zespołu The Cure. Choć mam przeczucie, że podczas sesji nagraniowych zarejestrowali materiału na co najmniej dwie takie płyty.

Wszystko, co tworzyli The Cure po 1989 roku porównywałem do „Disintegration”. Może to błąd ale inaczej nie potrafię, ciągle chcę by grali tak jak na tamtej płycie, bo to arcydzieło bez słabych punktów, perfekcyjnie dopracowane. I oczywiście z tym albumem „Songs of…” przegrywa. Ale nie o zwycięstwo tu chodziło. Najnowsza płyta jest w moim odczuciu znakomita. Wprowadza w taki nastrój jakiego pragnąłem, powala każdym dźwiękiem, aranżacją i świeżością wokalu Roberta Smitha. Ma jedną wadę – jest za krótka. To tylko osiem utworów, mimo, że długich, to jednak w sumie trwających niespełna 50 minut. To za mało jak na tak długie czekanie.

Pierwszy raz całości wysłuchałem o 4 nad ranem w drodze do pracy. A potem w pracy brzmiał mi ten album kilka godzin w głowie. Nikt tak już nie gra. Istnieją znakomite zespoły tworzące i grające czystą muzykę, niezanieczyszczoną trendami ale mówimy tu o zespole, który na scenie muzycznej trwa od ponad 50 lat. I od zawsze gra to, co chce. Tak, U2 też gra to, co chce, Depeche Mode gra to, co chce. Tym drugim zmiany w brzmieniu wychodzą znakomicie, tym pierwszym dużo gorzej. Ale mam na myśli tutaj umiejętność pozostania w swoim stylu i zachowania poziomu, na który weszło się przed laty. Myślę, że to cholernie trudne. Wielu się nie udaje.

Przeczytałem ostatnio recenzje tego albumu dwóch dziennikarzy muzycznych. Obydwaj niezwykle doświadczeni, z ogromną wiedzą muzyczną. I były to dwie różne opinie. Jeden z nich głosił peany na cześć The Cure, drugi zarzucał Smithowi odporność na muzyczne trendy (tak zrozumiałem). I to jest znowu kwestia oczekiwań (piszę o tym zjawisku głównie a’propos piłkarskiej reprezentacji Polski). Ja na przykład od The Cure nie oczekuję pójścia za trendami, wręcz oczekuję ZAMYKANIA się na trendy, grania takiego jakie prezentują od wielu lat. I to właśnie na tej nowej płycie dostałem.   

***

- Trochę współczuję Idze Świątek, że nie może sobie w spokoju grać w tenisa 😊Przecież sport ma być relaksem. Nie, no żartuję oczywiście. Ale serio współczuję jej tego pierwszego po powrocie meczu. Nie grała w turniejach od prawie dwóch miesięcy, w tym czasie pojawiały się plotki co do powodów tej absencji, a potem rozpętała się trenerska burza. Nie wierzę, że to nie odbiło się na psychice Igi. Sama zapewne nie była pewna swojej formy turniejowej (bo forma z treningów to nie to samo), a do tego cała Polska czekała na jej pierwsze zagrania. To z pewnością jest ogromne napięcie. I nie wiem czy przy takim napięciu pomóc może Daria Abramowicz.

Współczuję Idze także dlatego, że po pierwszym przegranym secie już pojawiły się komentarze, że to koniec – mówiąc w skrócie, że Iga się skończyła. Bo kibice myśleli, że skoro Iga taka wypoczęta to zmiecie Barborę Krejcikovą z kortu. A to akurat najgorsza rywalka jaka mogła jej się przytrafić w tym momencie, nigdy z nią nie miała łatwo.

Ale też Idze zazdroszczę. Tak jak wchodząc na murawę stadionu Legii na mecze TVN vs WOŚP zazdrościłem piłkarzom – tego, że mogą grać przy 30 tysiącach widzów. Iga na trybunach tylu widzów nie miewa ale przed telewizorami ma ich miliony. To są emocje niepowtarzalne, zwłaszcza kiedy się wygrywa.   

No dobra, to miała być informacja o powrocie Igi na kort a nie roztkliwianie się nad emocjami. Subiektywnie – duże wydarzenie dla polskiego sportu.

***

- Jestem fanem Mateusza Damięckiego. I dlatego nacisnąłem „play” przy serialu „Prosta sprawa”. Bijatyki, strzelanki, krew, łzawa historia, czarne charaktery bardzo czarne i czarne charaktery nieco mniej czarne. Ale i dobrzy ludzie po drugiej stronie barykady, skrzywdzeni przez te czarne charaktery. Niby nic nowego, wiele momentów do przewidzenia, kilka zaskakujących. A już na pewno zaskakujące było napięcie jakie nagle zaczęło mi towarzyszyć, myślałem, że takie rzeczy mnie już nie „biorą”. Świetna obsada, bo poza Damięckim (epizod zaliczył też nieżyjący już Maciej Damięcki) Iza Kuna i Piotr Adamczyk. Ale taka obsada nie gwarantuje niestety całościowo dobrze zagranego filmu. Cała reszta co najwyżej średnia, zresztą nawet Adamczyk wybrany akurat do tej roli również nie przekonuje.

Ciekawy motyw z językiem czeskim (nie odsłonię kontekstu). Kino rozrywkowe z przesłaniem, że należy szanować przyjaciół i oddawać długi.

Przemoc gra tu główną rolę. Zupełnie inaczej niż w filmie o masakrze w Australii, na który trafiłem przypadkiem kilka dni temu. NITRAM. W tym filmie nie pada ani jeden trup, nie widać do kogo padają strzały, nie ma krwi. Mimo, że mowa o wydarzeniu z 1996 roku, w którym Martin Bryant zabił z zimną krwią 35 osób i wiele ranił. Strzelał do nich bez skrupułów. Ale film owej masakry nie pokazuje. Pokazuje za to co Martina do tej zbrodni doprowadziło, jak kształtował się przez lata charakter mordercy. I jak wiele jego zachowań zostało zbagatelizowanych. Świetne, mocne kino.

 

 

cdn. za tydzień  

#tydzieńsubiektywny #tydzień #film #muzyka #thecure #sport #polityka

Zobacz również

Tydzień subiektywny - odc. 21
Tydzień subiektywny - odc. 20
Tydzień subiektywny - odc. 24

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...