- Minęło kilka dni, kurz opadł, emocje trochę też. Ale tego pierwszego dnia, może też drugiego, temperatura sięgała zenitu. Pytanie Moniki Olejnik oburzyło zwolenników Radosława Sikorskiego, nieco mniej jego przeciwników. I każdy niby rozumie niestosowność tego pytania. Bo ono było niestosowne, ale przede wszystkim źle zadane. Chciałbym być daleki od krytykowania tak doświadczonej dziennikarski jak Monika. Niech robią to inni, bo Pani Redaktor sama się wystawia od dłuższego czasu.
Przypomnę, że chodzi o pytanie o żydowskie pochodzenie żony Sikorskiego. Czy to aby nie przeszkodzi w kampanii prawyborczej. I wszystko to zostało już opisane, posypały się żądania wysłania dziennikarki na emeryturę i w ogóle wyciągnięcia konsekwencji. To się nie wydarzy. Oglądalność jest istotniejsza. Ilu widzów przybyło przed odbiorniki telewizyjne następnego dnia po słynnej już rozmowie z Radkiem Sikorskim? Gwarantuję, że wielu. Także ja, spodziewając się jakiegoś odniesienia na początku kolejnego programu. Ale nie było.
***
- Czuję jak Radosław Sikorski cierpi. Wyobrażam sobie, że to typ człowieka, który nie znosi wdzięczyć się do ludzi i zabiegać o to, by ktoś docenił jego doświadczenie i warsztat. Wydaje mi się, że irytuje go, że musi udowadniać swoją przydatność. Według niego widać ją jak na dłoni. Ma rację, widać. Ale w wyborach takich jak te – powszechnych, to nie ma znaczenia, trzeba się wdzięczyć. Nawet w kampanii prawyborczej.
Gdyby wyborów dokonywali dyplomaci, politycy z co najmniej średniej półki światowej czy europejskiej, Sikorski wygrałby KAŻDE wybory. To jest facet konkretny, z wiedzą, doświadczeniem i pazurem odpowiednim by dziś być prezydentem kraju, który musi o coś na świecie walczyć i postawić się komu trzeba. Ma wszelkie argumenty. Merytorycznie jest przygotowany jak nikt. Ale Polska nie jest na niego gotowa. Obawiam się wręcz, że nigdy nie będzie gotowa na takiego fachowca. Nigdy nie doceni na tyle, by go wybrać. I to chyba czują ci, którzy głosować będą w prawyborach Koalicji Obywatelskiej.
I czuję też, że obydwu kandydatom na kandydata jest niezręcznie stawać przeciwko drugiemu. Bo mimo zapewnień, że nie chcą o sobie nawzajem mówić źle, muszą jednak wykazać czego jego przeciwnik nie ma. A to wskazywanie słabych punktów.
W tym wszystkim dobrze jest, że do wyboru jest dwójka Sikorski - Trzaskowski. Niezależnie od ostatecznego wyboru, duża część społeczeństwa odetchnie z ulgą.
***
- Chciałbym po raz kolejny napisać, że wszystko zależy od oczekiwań. Ale tym razem jednak wynik meczu z Portugalią, że już nie wystarczy nie mieć oczekiwań. Bez tych oczekiwań myślałem raczej o wyniku 0:2 lub 1:3. I to z wpuszczaniem goli w przeciągu całych 90 minut, 5 goli straconych w ciągu 30 minut boli bardziej. Przypomina to sytuację, w której pięściarz w jednej rundzie jest liczony dwa lub trzy razy.
Nie ma co ukrywać, że tego nie da się wytłumaczyć. Nawet faktem, że Portugalia to rywal przerastający nas o klasę.
Poza kwestią oczekiwań mam jeszcze o tyle łatwiej w kontekście tych rozgrywek, że kompletnie nie kręci mnie Liga Narodów. Wiem, że ma ona wpływ na kilka innych spraw (rozstawienie w losowaniu na przykład), ale nie potrafię się nią emocjonować. Traktuję te mecze jak spotkania towarzyskie. Tak mam i nie chcę z tym walczyć. Identycznie miałem i mam z Ligą Światową, a obecnie Narodów, siatkarzy. Nie przywiązuję wagi. I podobnie mam też z Letnią Grand Prix w skokach narciarskich. Zawody – testy.
(tekst powstał jeszcze przed meczem Polska – Szkocja)
***
- Wszyscy ci, którzy słuchają mojej Lewitacji (co dwa tygodnie ze środy na czwartek w radiowej Trójce) i obserwują moje konta w mediach społecznościowych, chyba wiedzą, że nie jestem wielbicielem hip hopu (mówiąc delikatnie). Ale zdarza mi się czymś zachwycić. Takie zachwyty są udziałem między innymi człowieka, który zdecydowanie chce i umie wyjść poza hip hop. I robi to znakomicie. Tym razem wyszedł na spacer symfoniczny aranżując wiele swoich utworów na nowo w wyjątkowy sposób.
Zasiadłem na widowni Teatru Roma, by tego doświadczyć. Przyznaję, otworzyłem usta z wrażenia i zaniemówiłem kiedy usłyszałem pierwsze brzmienia skrzypiec czy fletu bocznego, a potem mówiącego do mikrofonu Bartosza Waglewskiego czyli wszystkim znanego Fisza. Mówił wtedy o złych wiadomościach (tekst utworu).
Trzeba mieć nie lada odwagę albo czuć się bardzo pewnie w tym co się robi, by zdecydować się na taki krok. Wzbogacić brzmienie swej muzyki o orkiestrę symfoniczną. Łatwo spudłować. Nietrafiona aranżacja mogła zepsuć pomysł. Ale ona go nie tyle nie zepsuła, ale wywindowała na jedno z najwyższych pięter.
Szczerze mówiąc nie dawałem wiary, że te dwa światy da się jakoś połączyć. Tylko, że muzyka Fisza to nie jest jeden gatunek. Może dlatego łatwiej mu było podjąć radykalne decyzje dotyczące wykorzystywanych instrumentów. Zabrzmiało znakomicie, nawet „Czerwona sukienka” otrzymała nowe, symfoniczne życie. „Ok, boomer” stał się jeszcze bardziej „ciarodajnym” utworem.
A orkiestrą, zresztą swoją, dyrygował Janek Stokłosa, który przecież jest gwarancją sukcesu.
***
- Skoro już wyżej było o kulturze…i to tej wyższej, to jeszcze o filmie.
Zaskakująco dobry. Sądziłem, że to kolejna historia młodzieńca, który marzy o karierze sportowca i igrzyskach olimpijskich ale ma swoje chwile zawahania. Ale to historia, owszem młodego człowieka ale mającego nie tyle wątpliwości co przeżywający poważny kryzys związany z przeszłością w relacjach z ojcem. Film od początku funduje napięcie, a potem oferuje potężną dawkę emocji. Nic nie jest lukrowane. Krew, pot i łzy w walce o byt i sukces sportowy. I nienachalny morał z tej opowieści, który trzeba wysnuć sobie samemu, nie absorbując swojej uwagi końcówką, która również nie jest oczywista.
„Między liniami życia”. Australijskie kino z wysokiej półki.
***
- Podlasie jest piękne. Żałuję, że nie miałem w ostatnią sobotę szansy nieco dłużej się nim podelektować, wejść do Puszczy Białowieskiej, zobaczyć stado żubrów i osiadającą na polanę mgłę. Nasłuchałem się jedynie opowieści o magii, o duchu puszczy. Swoją drogą ludzie, którzy potrafią o tym opowiadać to skarby. Ludzie, którzy wielbią swoje lokalne miejsce na ziemi również. Bo to wcale nie takie proste poświęcić się jednemu miejscu i żyć nim, sławić na wszelkie strony świata.
Te mniejsze miejscowości kryją w sobie ludzi, którzy żyją swoimi pasjami i to jest ich świat. Nie chcą innego. Żyją ludowym zespołem tanecznym, żyją chórem i rzeźbieniem dłutem bądź piłą spalinową. Żyją nawet kartaczami czy marcinkami hajnowskimi. Żyją historią swego miasta zwłaszcza kiedy okazuje się, że dziadek napisał pamiętnik ze swoich walk pod Monte Casino i zakopał go w ogrodzie. Jego znalezienie jest odkryciem emocji tego niezwykłego żołnierza.
Wydawało mi się zawsze, że nie jestem stworzony do prowadzenia tego rodzaju programów w plenerze. Miałem wrażenie, że pachnie zwykłą telewizyjną śniadaniówką. Ale przyznaję bez bicia, że wysłuchiwanie tych historii to niebywała przyjemność.
To spostrzeżenia z wyjazdu do Hajnówki na program „Polska na tak” w TVP Info. Polecam
cdn. za tydzień
Trwa ładowanie...