Izabella Starzec: Przy przeglądaniu programu tegorocznego Jazztopadu towarzyszy mi taka refleksja, że kontynuujesz pewną tradycję wpisania w jego program nazwiska z grona tych wielkich, tworzących historię światowego jazzu, którzy przy okazji bytności we Wrocławiu świętują też swoje urodziny czy jubileusze. Tak będzie na zakończenie, gdy wystąpi solo pianista najstarszej generacji muzyków, dziewięćdziesięcioletni Abdullah Ibrahim. Czy dobrze rozumiem Twoje intencje?
– Piotr Turkiewicz (dyrektor artystyczny festiwalu Jazztopad we Wrocławiu): Bardzo dobrze. W jego wypadku ten pomysł z zaproszeniem chodził mi po głowie już od wielu lat. Miał już tu wystąpić, ale z tego co pamiętam, z powodów zdrowotnych odwołał koncert w ostatniej chwili. Poza tym w tym roku interesowała mnie taka forma spięcia festiwalu poprzez klamrę. Czyli na inaugurację projekt, którym doceniamy postać Ornette’a Colemana z udziałem jego syna, sięgając tym samym do pewnych tradycji jazzowych lat 60-tych, po finałowy występ Abbdulaha Ibrahima. Takiej właśnie postaci z listy marzeń – jednej z ostatnich do zaproszenia na festiwal, jeśli chodzi o kanon jazzu światowego. Niesamowite jest to, że nadal koncertuje, a w wywiadach z wielką energią i taką fajną głębią opowiada o muzyce.
Piotr Turkiewicz, fot. Łukasz Rajchert
Dźwiga też arcywymagającą formę recitalu solowego. Ileż trzeba mieć do powiedzenia, przekazania w tak intymnym, bardzo osobistym sposobie przekazu!
– Dla mnie to jest tak, jak było z Waynem Shorterem, czy też nadal jest z Charlesem Lloydem. To jest właśnie taki rodzaj energii i skupienia, że trudno wskazać kogoś z młodszej generacji, mającego taką moc przekazu i siłę zawładnięcia publicznością. Mam nadzieję, że będzie to niezwykły wieczór.
Nie tylko programujesz, ale i tworzysz pewne warunki dla artystów, by czuli się tu jak w domu, by chętnie wracali. Tak również postrzegasz swoją rolę?
– Właśnie tak, nie mówiąc już – co dla mnie jest oczywiste – o byciu na koncertach festiwalowych. Wszyscy artyści będą przez kilka dni, więc takie nieformalne spotkania z pewnością się odbędą. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że kto wie, czy nie są ważniejsze od samych koncertów. Mamy wtedy czas dla siebie, na rozmowy, nawiązywanie relacji.
To tylko się cieszyć.
– I wiesz, te nawiązywane relacje są też ważne dla naszej publiczności, bo niektórzy artyści wracają do nas – nawet i kilkukrotnie. Uważam to za zaletę. Ciekawa jest bowiem taka obserwacja, jak się muzycy rozwijają, zmieniają, co nowego mają do zaproponowania. Takie spojrzenie też jest rolą festiwalu. Owszem, można za każdym razem robić nowy program w sensie wykonawczym, proponować sytuacje jednorazowe, ale te powroty są niesłychanie cenne.
Kogo mamy wśród tych powracających w tym roku?
– To jest pianistka Kris Davis, która gościć będzie po raz trzeci, tym razem w podwójnej roli. Zagra z Lutosławski Quartet utwór, który miał premierę w Nowym Jorku w czerwcu tego roku, oraz wystąpi w duecie z pianistą Paulem Grabowskym, jednym z czołowych jazzmanów z Australii. Będzie Wacław Zimpel z zespołem Saagara. Ponownie po siedmiu, czy sześciu latach odwiedzą nas François Houle – klarnet i Gordon Grdina – gitara elektryczna. To są takie znajomości i przyjaźnie powiązane z naszą współpracą z Vancouver i festiwalem, na którym co roku robimy koncerty w czerwcu przy okazji naszego nowojorskiego festiwalu.
Jest też sporo nowych, młodych ludzi, którzy być może w Polsce jeszcze nie są bardzo znani – mam tu na myśli takich artystów jak Sun Mi-Hong, Luca Zabric czy Alistair Payne, ale pojawią się też takie nazwiska jak choćby Jakob Bro, Craig Taborn czy trębacz Ambrose Akinmusire.
Ten ostatni był na Jazzie nad Odrą w kwietniu tego roku.
– Ten wybitny artysta u nas będzie występował w innym kontekście, czyli podczas koncertu z sylwetką Ornette’a Colemana w tle. Coleman był zaproszony na Jazztopad w 2012 roku i to miał być jego ostatni koncert z planowanego europejskiego tournée. Niestety odwołał go w ostatniej chwili, ponieważ się rozchorował i niedługo potem zmarł. Byłem na jego pogrzebie w Nowym Yorku na górnym Manhattanie. To był jeden wielki, kilkugodzinny koncert z udziałem świata jazzu. Niesamowite doznanie…
W każdym razie byłem w kontakcie z jego synem, Denardo Colemanem. Tak sobie rozmawialiśmy przez kilka lat, co zrobić, by celebrować pamięć o ojcu, aż w końcu wszystko się zaczęło składać dwa, trzy lata temu. Chodzi o dobór artystów, aranżacje. To jest więc dość długa historia. Przy okazji tego projektu poznamy również m.in. saksofonistę Isaiaha Colliera, który jest taką młodą postacią w świecie jazzowym i lekko awangardową. Usłyszymy natomiast ponownie wspaniałego pianistę Craiga Taborna. Jest kontrabasista Bradley Jones, który przez wiele lat grał z Colemanem i wreszcie sam Denardo.
Dużo jeździsz po świecie, dużo słuchasz?
– Tak, staram się słuchać jak najwięcej muzyki na żywo. Jak tylko poczuję, że dzieje się coś ciekawego, to uruchamiam cały proces projektowania wydarzenia na Jazztopadzie. Właściwie robię tak od samego początku objęcia artystycznego programowania festiwalu. Wychodzę też poza ramy takiego szufladkowania, co jest jazzem, a co nie. Wiem, że dajmy na to jest ktoś, kto robi coś świetnie, ale nie musimy mu przypinać jakiejś etykiety. W ogóle nie lubię nazywania rzeczy w ten sposób. Dlatego wpisują mi się takie postaci, jak saksofonistka Linda Fredriksson, czy wokalistka i klawiszowiec Samora Pinderhughes. Po prostu otwieram festiwal na rożne zjawiska. Myślę też, że te mniejsze koncerty będą bardzo ciekawe. Na przykład po raz pierwszy zagrają Sarah Murcia (kontrabas) i artysta z dolnego Manhattanu Mat Maneri (altówka).
Po raz pierwszy idziecie też w nurt poetycki.
– Gościmy na festiwalu poetkę, którą jest Aja Monet – od niedawna współpracującą z muzykami. Miałem okazję posłuchać ją parę razy na żywo – to jest doprawdy niesłychana energia. Zachęcam, by przed jej koncertem trochę o niej poczytać, delikatnie się przygotować.
Zamierzacie wyświetlać tłumaczenia?
– Nie wiem, czy to się uda. Zresztą wiesz, jak to jest z tłumaczeniem poezji. Tego się tak prosto nie da przełożyć. Może więc choć część tekstów zaprezentujemy w wersji polskojęzycznej. Zobaczymy. W każdym razie jest to dla mnie jeden z najważniejszych koncertów festiwalowych.
Wybrałam sobie do muzycznej konsumpcji, pomiędzy innymi koncertami, duet François Houle – Gordon Grdina. Czy będą kontynuować nurt awangardowy?
– Właśnie nie. Wydali teraz płytę, która była dla mnie sporym zaskoczeniem. Mało jest free jazzu, raczej zestaw bardzo ładnych kompozycji. Będzie więc zupełnie inaczej; stonowanie – tak jazzowo.
Cieszę się zatem, że takie bogactwo doznań czeka publiczność podczas festiwalu. A rozpoczyna się on 15 listopada w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu i przed dwa weekendy będzie absorbował uwagę wielu z nas.
Trwa ładowanie...