Już na samym początku szlaku dowiadujemy się, że po II wojnie światowej, tym razem słuszny Polak wystąpił przeciw niesłusznemu Polakowi. Historia zmitologizowana, poddana aktualnym politycznym potrzebom. Wszystko jest tak opisane, że nie wiadomo na czym polegał konflikt. Pada sugestia nowego bohatera, który nawet po tak pobieżnej lekturze jest dyskusyjny. Znowu ginie 23-letni porucznik, który właśnie wrócił z wojny....Zostawiamy tę historię, bo sami nic nie zmienimy w tej narracji, a opis jest kolejnym rozdziałem politycznego opisywania trudnej rzeczywistości.
Interesuje nas przełęcz Śrubita, którą w kwietniu 1945 roku przeszły w końcu oddziały Armii Czerwonej. Kilkaset tysięcy żołnierzy rozlewa się po karpackich dolinach i napiera na Słowację; Nową i Starą Bystrzycę, Kysuckie Nowe Miasto i dalej na Ostrawę i Brno. Akt odwagi, działania zbrojnego kilkunastu radzieckich partyzantów "Awangardy" z Mladej Hory wydaje się być kompletnym absurdem. Ale pewnie był rozkaz, należało się włączyć.do gry. Połowa oddziału przestała istnieć w pierwszych kilku minutach. Mieszkańcy Rycerki dostrzegli heroizm partyzantów. Ukrywany podziw przekuł się w ikoniczne opowiadanie o oddziale, który schodzi do wsi 7 kwietnia w nocy, w świetle księżyca. Są doskonale widoczni dla frontowych żołnierzy niemieckich ukrytych w ciemności. Partyzanci "Jefremowa" idą i śpiewają, jak głosi legenda, padają serie karabinów maszynowych. Połowa oddziału ginie w zasadzie od pierwszej serii. Na wszelki wypadek ktoś wrzuca w narrację, że partyzanci byli podpici. Współczesnym autochtonom łączy się to ze stereotypem, że jak "Sowieci", to musieli być pijani. Ciekawy jest brak negatywnej oceny moralnej obecności partyzantów, wszak zginęło dziesięć osób cywilnych rozstrzelanych przez Niemców za rzekomą współpracę z partyzantką. Lokalna społeczność czci ofiarę swoich, radzieccy partyzanci są wygumowani z historii. Wtedy, po wojnie, ofiara radziecka była tak samo ważna jak ta polska, i to w tej samej sprawie. Swoiste "braterstwo krwi"...
Kwiecień 1945, przełęcz Śrubita, radzieccy żołnierze ciągną błotnistymi dróżkami swoje cekaemy, moździerze, ogromne ilości amunicji. Tam gdzie nie dają rady ludzie, w sukurs przychodzą konie. Przełęcz wznosi się na wysokości 890 m. szukamy w lesie starych duktów, po chwili stwierdzamy, że w zasadzie one istnieją do dziś, z tą różnicą, że prawie nikt tu już nie przekracza granicy....
Wracamy w kierunku schroniska na Wielkiej Raczy, zapada już zmierzch, następuje "kres" dnia, niebo jest czerwone, a temperatura spada poniżej zera. Historia odchodzi wraz z kończącym się dniem. Ciemność zaczyna zmieniać nasze myślenie; staje się skondensowane, bardziej refleksyjne, zasadnicze. W mojej głowie pojawia się słowa: "Nie szukajcie nas!". Niebo jest gwiaździste, księżyc prawie w pełni, nie ma ciemności, jest półmrok. Nie wyciągamy latarek, nie ma po co...Prawie nie rozmawiamy, temperatura spada do - 4 stopni. W powietrzu zapach bukowego dymu, znak że schodzimy do wsi. Przypominają mi się prace Teatru CST w Bieszczadach, spanie na podłogach wiejskich chałup, sprzątnie opuszczonej cerkwi, próby, wyczerpanie, nocne "Wschodzenie" na polsko-ukraińskiej granicy...Czasami mam wrażenie, że przez całe życie robię jeden niekończący się spektakl..
Trwa ładowanie...