- Kampania wyborcza jeszcze się nie rozpoczęła, a ja już chcę krzyczeć to, co krzyczę od dawna: POWINNI TEGO ZABRONIĆ!. To jeden z najobrzydliwszych elementów polityki. I w ogóle nie chodzi mi o poziom brutalności. Raczej o poziom wdzięczenia się do obywatela, wmawiania mu, że jest najważniejszy na świecie. I Polska też jest ważna. Oczywiście wierzę każdemu z tych kandydatów, że kochają swoją ojczyznę, ale mówią o tym w kampaniach wyborczych tak często i z takim patosem, że staje się to zupełnie niestrawne. Poza tym, naprawdę nie mogę się nadziwić tym wszystkim, którzy pod wpływem kampanii wyborczej potrafią zmieć swój stosunek do konkretnego kandydata i komuś innemu oddać swój głos. Mnie osobiście kampania kompletnie nie jest potrzebna, bo żyję w tym kraju i wiem z kim mam do czynienia. Jeśli nawet kandydat jest mi nieznany to środowisko, które go popiera, załatwia sprawę.
A’propos. Karol Nawrocki, który postanowił jeszcze przed kampanią mediom i wyborcom pokazać, że biega (typowy sposób na tworzenie wizerunku „cool” kandydata), doczekał się raportu na swój temat. Raport został przygotowany przez członków PiS i zaprezentowany Jarosławowi Kaczyńskiego. Wynika z niego raportu, że niezłe z kandydata ziółko. Ale Prezesowi taki kandydat się podoba. Coś mi się wydaje, że jeśli Nawrocki wygra, zatęsknimy za Dudą, choć wydaje się to tak nieprawdopodobne.
***
- Zerknąłem na posiedzenie komisji ds. Pegasusa. Przesłuchiwany Piotr Pogonowski bardzo upierał się, by nie nazywać tego systemu Pegasusem, ale przecież nie w nazwie tkwi problem. Były szef ABW wszedł na pewniaka, to było widać. Jak większość z tych, którzy są przesłuchiwani w charakterze świadka, ale jednocześnie oskarża ich ton zadawanych pytań. Idą w zaparte. Ale to akurat było jasne. Jeśli Pogonowski trzy razy odmówił przyjścia, bo Trybunał Konstytucyjny mu „zakazał”, to oczywistym było, że przyjemności z doprowadzenia nie będzie miał.
Wyżej napisałem, że zerknąłem. Dłuższe oglądanie tego spektaklu byłoby masochizmem. Mierzi mnie atmosfera tych komisji. Doskonale rozumiem, że często zeznania składają postaci budzące wątpliwości co do przeszłych działań, ale rolą komisji jest wypytywanie, a nie wbijanie niezbyt lotnych szpilek. Czepianie się świadków przy niemal każdej okazji, niezależnie od wypowiadanych słów jest frustrujące. I przede wszystkim to strata czasu. Powtarzam, przychodzą na przesłuchanie osoby, które zapewne powinny ponieść surowe konsekwencje swych czynów, ale podczas przesłuchania nie dostają pytań, po których mogłyby się zgarbić. Dostają za to pokarm. Oni się tym żywią. Oni i ich wyborcy. A tu, mam wrażenie, trwa wyścig kto bardziej przesłuchiwanemu dopieprzy. Poproszę o konkretne pytania, po których świadek odpowie równie konkretnie.
***
- Iga na dopingu. Zabrzmiało to potwornie. I z pewnością dla niej było to doświadczenie potworne. Nigdy nie współczuję dopingowiczom. Ale tym świadomym, a Iga do nich nie należy. Oczywiście wylała się fala krytyki, zapewne też hejtu, bo ludzkość to uwielbia. Ale Iga Świątek nie jest dopingowiczem. Zażyła zanieczyszczony niedozwoloną substancją lek, który zażywała już wcześniej. Wszyscy już o tym na pewno czytaliście i wyrobiliście sobie na ten temat opinię.
Laboratoria badające sportowców pod kątem niedozwolonych środków, są tak mocno zaawansowane technologicznie, że potrafią wykryć nawet śladowe ilości, które na człowieka kompletnie nie mają wpływu. Tak było z Igą. Dla takiej tenisistki jak Iga, przyjęcie dopingu byłoby zresztą zbyt dużym ryzykiem. Straciłaby sportowo, wizerunkowo, finansowo. I to po prostu nie ten typ.
O dodatkowe badania, które miały udowodnić jej niewinność, zadbała ona sama. Gdyby stosowała doping dłuższy czas, ślady tego środka znalazłyby się we włosie. A się nie znalazły.
I niestety sprawa została wyjaśniona, ale jak to zwykle w takich przypadkach, niesmak pozostaje.
Trochę żałuję, że informacji nie podano natychmiast po wykryciu. Martwię się bowiem, że przy kolejnej absencji Igi w dwóch czy trzech turniejach, pojawią się niepotrzebne nikomu insynuacje.
***
- Lewandowskiemu pękła setka. Facet bije kolejne rekordy w wieku, w którym inni piłkarze zaczynają poważnie myśleć o emeryturze. A on strzela. 101 goli już w Lidze Mistrzów. To jest kosmiczny wynik. Laikom wystarczy powiedzieć, że więcej bramek mają tylko Ronaldo i Messi. Najlepsi na świecie w ostatnich latach.
Wyobrażam sobie, że jego osobistym dramatem jest brak sukcesów osiągniętych z reprezentacją. Pamiętam moje rozmowy z nim w cztery oczy z czasów pisania książki „Pogromca Realu”. Wiele razy powtarzał, że marzy o sukcesie z reprezentacją. Wiele razy podkreślał jak dla niego jest ważna. Nie zapomnę błyszczących oczu kiedy opowiadał mi o bramce zdobytej na Stadionie Narodowym podczas Euro przeciwko Grecji. Zawsze o tym myślę kiedy czytam komentarze zarzucające mu brak chęci i tym podobne historie.
Sto goli Roberta Lewandowskiego w Lidze Mistrzów. Tego już nikt nie wymaże.
***
- Jaki los potrafi być okrutny. W ciągu zaledwie kilku dni zabrał kibicom piłkarskim dwóch znakomitych niegdyś piłkarzy. Żyjących w zupełnie innych czasach, ale zapamiętanych niezwykle pozytywnie. Najpierw Jan Furtok tworzący swego czasu potęgę GKSu Katowice. Później także piłkarz Hamburgeru SV. Nastrzelał w Bundeslidze wiele bramek, mimo że nie był to dobry czas dla polskiej piłki. Wpadliśmy w dół, z którego długo się wygrzebywaliśmy. I nadal trochę się grzebiemy. Ale Furtok jest legendą. Niektórzy pamiętają mu gola strzelonego ręką w meczu z San Marino, inni wszystkie pozostałe bramki dla reprezentacji a jeszcze inni wywiady, w których nie czuł się pewnie i słychać było jego Śląskość.
Do Furtoka dołączył Lucjan Brychczy, kolejna legenda polskiej piłki. Grał w zupełnie innych latach. W czasach tak trudnych, że zapewne trudno nam to sobie wyobrazić. Brychczego chciał kiedyś Real Madryt, ale w tamtych czasach PRLu na taki transfer nie było szans. W rezultacie w Legii Warszawa grał prawie 18 lat i jest rekordzistą pod względem występów i goli. W reprezentacji Polski grał przez 15 lat, to więcej niż na ten moment Lewandowski – absolutny rekordzista pod każdym względem. W latach 50 i 60 kadra rozgrywała dużo mnie spotkań niż dziś. Turnieje rangi mistrzowskiej też wyglądały zupełnie inaczej. W MŚ grało tylko 16 reprezentacji, w ME do 1976 roku grały tylko cztery drużyny. A w eliminacjach na przykład 1960 roku odpadliśmy z Hiszpanami, wśród których brylował wtedy Alfredo Di Stefano. A i tak Brychczy strzelił im gola. Gdyby urodził się w latach 90, dziś byłby gwiazdą światowej piłki.
***
- Czy oni wiedzą, że idą święta? Do They Know It’s Christmas Time. Oczywiście to wspaniale, że nagrana została nowa wersja tej przepięknej piosenki, bo pomoc nadal jest potrzebna. Świat wciąż jest niesprawiedliwy i jeśli muzyka może pomóc to niech pomaga.
Ale muzycznie…pierwowzór jest i będzie niedościgniony. Każda kolejna wersja będzie jego brzydszą siostrą czy bratem (jak kto woli). Być może mówię to z sentymentu jaki do tego utworu mam, bo przecież jestem boomerem. Nigdy nie zapomnę wrażenia jakie robił na mnie teledysk z największymi gwiazdami światowej muzyki. Kogóż tam wtedy nie było!
Ta piosenka to nadal jest wyciskacz łez. Powodów do tych łez przybyło, bo wielu z tych artystów odeszło, a my się zestarzeliśmy i być może tęsknimy za tamtymi czasami. Lista Przebojów Trójki, na której tego utworu można było słuchać, dzieciństwo i zapach kolacji w domu rodzinnym.
A tak przy okazji. Świat, który (słusznie) zachwyca się utworem Band Aid, powinien poznać bliżej nasz hymn: „Moja i Twoja nadzieja”.
***
- Uznałem, że powinienem obejrzeć „Pingwina”. I nie ukrywam, że zrobiłem to ze względu na Colina Farrella, którego cenię za role w kilku naprawdę niezłych produkcjach – przede wszystkim chyba „Zimowa opowieść”. Choć „Londyński bulwar” również zwraca uwagę.
Tak naprawdę Farrella w Pingwinie właściwie nie ma. To znaczy nie widać go, jest schowany za wyśmienitą charakteryzacją. Nic, absolutnie nic nie wskazuje na to, że to on. Ale gra znakomicie. Sposób mówienia, to, jak kuleje, to jak pokazuje skrajne emocje…to wszystko robi ogromne wrażenie. I pewnie dlatego serial uderza bardzo mocno. Bo to Pingwin jest tu główną postacią, a w powiązaniu z zaskakującą momentami fabułą stanowi mieszankę wybuchową. Nie jest to serial z głębokim przesłaniem, nie wniesie zapewne do naszego życia dodatkowych wartości, ale ogląda się go z zapartym tchem.
Serial to spin-off filmu Batman z 2022 roku. Jak na złość akurat ta część serii najmniej mi leży i pamiętam, że wynudziłem się setnie na seansie. Siłą rzeczy nie zwróciłem wtedy uwagi na tamtejszego Pingwina i teraz będę musiał do tego filmu wrócić. 😊
I jeszcze jeden film. Oryginalny tytuł to „Wildflower”, w polskiej wersji „Po prostu żyj”. O nastolatce, która po tym jak uległa wypadkowi, opowiada z łóżka szpitalnego swoją historię. A jest ona wyjątkowa, bo urodziła się jako dziecko dwojga upośledzonych intelektualnie rodziców. Spójrzcie, bo dość wzruszający film, tym bardziej, że oparty na prawdziwej historii. Nie, nie jest to ciężki psychologiczny film. To historia opowiedziana lekko, z dużą dozą humoru, ale skłaniający do refleksji.
cdn. za tydzień
Trwa ładowanie...