Strażnik tajemnic

Obrazek posta

"Strażnik tajemnicy".




Był późny wieczór, ogień w wielkim kominku pałacu Lunéville, w którym od wielu lat mieszkał mój stryj, Franciszek Maksymilian Ossoliński, rzucał ciepłe, tańczące światło na ściany pełne portretów przodków właścicieli. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, ja z kieliszkiem wina w dłoni, on owinięty w gruby, aksamitny pled. Zimowe podmuchy wiatru za oknami przypominały Podlasie, gdzie spędziłem dzieciństwo i gdzie słuchałem opowieści o moim wspaniałym stryju. To wszystko pałacu w sercu pól i lasów było w oczach dziecka opowieściami o rycerzu w srebrnej zbroi. Teraz miałem go na wyciągnięcie ręki i nic nie stracił z tej magii, jaka go otaczała w czasach mojego dzieciństwa.

Mój stryj był już bardzo słaby – wiek i choroba odcisnęły swoje piętno. A jednak, kiedy wspominał dawne czasy, jego oczy rozbłyskiwały, jakby na chwilę powracała w nich młodzieńcza energia.

– Aleksandrze, pamiętasz Rudkę? – zapytał mnie głosem, w którym usłyszałem nutkę melancholii. Zaskoczony byłem, bo moje myśli akurat dryfowały wokół wspomnień pewnej damy, którą niedawno dane mi było poznać, wręcz powiem dogłębnie.

Pokiwałem głową. Rudka była miejscem, o którym zawsze opowiadał z miłością, ale chyba i z nutą tajemniczości. Byłem tam jako dziecko, bawiąc się w ogromnym ogrodzie, biegając po wąskich korytarzach pałacu i zaglądając w zakurzone zakamarki, o których służba mówiła, że kryją duchy i są wręcz przeklęte. Często czynili znak krzyż, który miał ich uchronić od złego, który zamieszkiwał tamtejsze lochy.

– Wiesz, że Rudka była naszą arką? – powiedział cicho, niemal szeptem. – Tam właśnie ukryłem…

Urwał, a ja zamarłem, czekając, aż dokończy.

– Co ukryłeś, stryju?

Westchnął ciężko, jakby ten jeden oddech kosztował go więcej sił, niż mógł sobie pozwolić.

– Koronę. Prawdziwą koronę Rzeczypospolitej. – Nachylił się ku mnie, a ja poczułem kwaśny starczy oddech. – Wiesz, co to znaczy? Nie te tanie podróbki, które Sas chciał spieniężyć, ale prawdziwe insygnia królewskie.

Zamilkł na chwilę, a potem wybuchnął śmiechem, głośnym, niepowstrzymanym, który wkrótce zamienił się w kaszel. Jego chude ciało wstrząsało się, a ja, przestraszony, chwyciłem go za ramię.
- Stryju, może sole trzeźwiące ci podam? – lecz on stanowczo strącił z ramienia moją dłoń i kontynuował opowieść.

– Sas płakał, Aleksandrze – powiedział, gdy już uspokoił się na tyle, by mówić. – Płakał jak dziecko, kiedy odkrył, że to, co zdobył, to tylko złocone tombakowe podróbki, kupione od Cyganów na Kiercelaku. Ach, jaką ja miałem satysfakcję! Jedynie żałuję, że nie byłem naocznym światkiem jej żenady.

Znów zaczął się śmiać, tym razem ciszej, jakby smakował to wspomnienie.

– A co z prawdziwymi insygniami? – zapytałem, wciąż nie dowierzając.

Franciszek spojrzał na mnie z iskrą tajemnicy w oczach.

– Ukryłem je w … Rudce? Już nie pamiętam. A może w Krakowie lub na Jasnej Górze. Wszystko mi się miesza Oleś. Po tych słowach zamilkł na dłużej, jakby próbował przypomnieć sobie, gdzie złożył ten bezcenny dla narodu skarb. Nie naciskałem, czekałem. W końcu podjął swoją opowieść.

- Wiesz? To nie takie proste, Aleksandrze. Stanisław Leszczyński nie był tylko królem. Był wizjonerem, marzycielem, który wiedział, że symbole są potężniejsze dla narodu niż sama władza nad nim. Zlecał mi tajne misje, takie, o których historia milczy.

Wyprostował się, wypiął dumnie swą cherlawą pierś, na której dumnie kiedyś wisiał Order Orła Białego. Oparł się o fotel, jakby znów był młody, a ja widziałem go oczami wyobraźni – Franciszka Ossolińskiego, wykwintnego dyplomatę, który przemierzał Europę, przekazując tajne wiadomości, szukającego sojuszników dla planów swego króla, a także ukrywając skarby.

– Pamiętam tę noc – powiedział cicho, jakby mówił do siebie. – Chyba to było w Rudce, w lochach pod pałacem, za fałszywą ścianą, skryłem żelazną skrzynię. Nie wyglądała na nic szczególnego, a jednak… była kluczem do przyszłości Rzeczypospolitej. Ukryłem tam koronę, berło i jabłko. Pamiętaj... — urwał i spojrzał na mnie, jego oczy były zamglone — insygnia są przeklęte — szepnął.

– Przeklęte? – powtórzyłem z niedowierzaniem.

– Tak. Ktokolwiek je założy na głowę, nie będąc godzien, stanie się popychadłem, pośmiewiskiem, głupcem na scenie życia. Widziałem to. Widziałem, jak ludzie dążyli do władzy, a kończyli jako marionetki, które nawet ich własne dzieci wyśmiewały. A małżonki wstydziły się z nim gdziekolwiek pokazać.

Zamilkł, a ja poczułem, jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Skarb…skarb w moich włościach?

---

Do końca życia poszukiwałem tych insygniów. Podróżowałem, studiowałem mapy, grzebałem w archiwach. Wracałem do Rudki wielokrotnie, badając każdy zakamarek pałacu i okolic. Wydawało mi się, że jestem już blisko, że rozwiążę tę tajemnicę, gdy odkryłem ostatni klucz – notatkę stryja schowaną w starym dzienniku.

„Nie szukaj skrzyni, Aleksandrze. Ta korona nie jest dla króla, lecz dla błazna. Niech cię Bóg ma w opiece, jeśli po nią sięgniesz. Jeśli jednak jej pragniesz, znajdź cegłę z monogramem mojego ukochanego króla”. Czemu nie znalazłem jej wcześniej? Kilka lat temu zleciłem remont pałacowych piwnic ukraińskiej brygadzie tynkarzy. Czekał więc mnie kolejny bałagan i ponowne skuwanie tynków.

Za namową małżonki, z początku odpuściłem, by z czasem powrócić do poszukiwań. Gdy byłem już stary, podobnie jak on, znalazłem się w lochach Rudki, tam, gdzie wskazywała mapa. I wtedy ujrzałem cegłę z monogramem króla, wcisnąłem ją i otworzyły się sekretne drzwi. Za nimi stała ona – skrzynia, o której mówił mój stryj. Czekała tam na mnie.

Otworzyłem ją drżącymi rękami. W środku spoczywały korona, berło i jabłko – symbole władzy, które na pierwszy rzut oka wydawały się lśnić jak nowe. A jednak, gdy tylko wyciągnąłem koronę, poczułem na sobie ciężar. Nie fizyczny, lecz duchowy. Jakby setki głosów szepcących w ciemności próbowały mnie ostrzec. „Nie rób tego, nie jesteś jej godzien”

Wtedy zrozumiałem. Prawda o klątwie nie była legendą. Widziałem to w swojej wyobraźni – kolejnych uzurpatorów, którzy zakładali tę koronę, by skończyć jako pośmiewisko. I wtedy wiedziałem, co muszę zrobić.

Teraz siedzę na tej skrzyni, w ciemnościach lochów Rudki. Nie jestem już Aleksandrem Maciejem hrabią Ossolińskim, lecz strażnikiem, duchem tego miejsca. Czekam, kto będzie następny. Czy to będzie pajac, czy prawdziwy mąż stanu? Nie wiem. Jednak wiem jedno – korona zawsze znajdzie kogoś, kto odważy się po nią sięgnąć. I zawsze wystawi go na próbę.

Zobacz również

Szczepankowo - Dwór generała Milberga.
Opowieść Hrabianki Marii Elżbiety Z.
Patrykozy - Obraz dużego chłopca.

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...