Miłość, determinacja i stracona niewinność, czyli design Hoshimi Miyabi z Zenless Zone Zero #2
HoyoVerse jak mało kto obecnie buduje hype wokół nowych postaci i zawartości w swoich produkcjach, zaś Zenless Zone Zero jest tego koronnym przykładem. Wracamy więc dziś do Hoshimi Miyabi, tym razem skupiając się na promujących ją animacjach. Polecam z całego serca obejrzeć każdą z nich, zanim zabierzecie się za lekturę.
Pierwsza z omawianych dziś animacji to krótkometrażowy film “The Path to Becoming a Hero” stworzony przez wewnętrzne studio HoyoVerse - Fantasier Animation, Dziwić może fakt, że w przeciwieństwie do większości produkcji promujących postaci w Zenless Zone Zero jest on oznaczony właśnie jako krótki metraż, a nie zwiastun czy teaser, ale nie jest tak bez powodu. Pomimo tego, że film ten skupia się na Miyabi i stanowi integralną część uniwersum ZZZ, śmiało broni się jako dzieło niezależne, które trafi nawet do osób nie mających o grze pojęcia. Polecam je, jak zresztą i resztę omawianych dziś produkcji, do obejrzenia każdemu.
Zanim przejdę do sedna sprawy, muszę wspomnieć jedną rzecz, która nie daje mi spokoju. Prezentowane w filmie ostrze to nie katana (jap. 刀) tylko tachi (jap. 太刀), znacznie wcześniejsza iteracja japońskiej szabli. Tak, katana jest technicznie rzecz biorąc szablą i jest to wzgórze na którym jestem gotów wydać ostatnie tchnienie, ale wróćmy póki co do głównego tematu. Skąd założenie, że to tachi? Chodzi o sposób prezentacji. Nieważne w jakim tōsōgu (jap. 刀装具) czyli oprawie by były, czy to w bojowych koshirae (jap. 拵え) czy też w przeznaczonej do przechowywania i konserwacji shirasaya (jap. 白鞘) albo nawet i gołe ostrza, prezentowane są tak, jak i noszone. Tachi, które było bronią kawaleryjską, noszono zawieszone na pasie krawędzią tnącą w dół, katany zaś za pasem, krawędzią ku górze. I tak też się ów oręż wystawia.
Można tu oczywiście zastosować Brzytwę Ockhama i stwierdzić - błąd animatora. Powiem więcej, zapewne tak właśnie jest. O niewiedzę HoyoVerse nie podejrzewam, biorąc pod uwagę ilość pracy jaką wkładają w research. Przyjmijmy jednak na chwilę, że to działanie celowe i zastanówmy się, co to może oznaczać, wszak cała w tym zabawa! Pytanie więc, czemu? Teorie mam dwie. Pierwsza z nich tyczy się historii japońskich ostrzy. Gdy zmieniała się taktyka walki i rezygnowano z tachi na korzyść katany, bardzo często modyfikowano stare ostrza, skracając je, dodając nowy trzpień i osadzając je w oprawie handachi (jap. 半太刀) czyli czymś pośrednim między oboma stylami. Możliwe, że Miyabi otrzymała tak właśnie zmodyfikowane do swojego wzrostu i stylu walki ostrze. Druga teoria jest bardziej ezoterycznej natury. Wiadomo, że w ostrzu zaklęty jest zły duch i jak widać na filmie spętane jest ono rytualnie. Może więc wybrano takie ułożenie krawędzi tnącej, by uniknąć przypadkowego zranienia spowodowanego przez głód Bezogoniastego? Albo ja się po prostu czepiam, w każdym razie ciekawie mnie to.
Fot. HoyoVerse
Ale dosyć o technikaliach. O czym właściwie jest ten film? To historia dzieciństwa Miyabi i jej więzi z matką. Mamy okazję poznać przyszłą bohaterkę New Eridu jako małą dziewczynkę, zapatrzoną w swoich przodków i gotową zrobić wszystko, by kontynuować tę tradycję. To urocza, pełna naiwności istota, której spojrzenie na świat wywołuje szeroki uśmiech. Z drugiej zaś strony barykady mam jej matkę, zapatrzoną w swoją córeczkę i gotową zrobić absolutnie wszystko, by zapewnić jej normalne, spokojne życie. Widzimy jak z jednej strony stara trzymać się tradycji i uczyć małą sztuk walki, ale z drugiej lekcje dotyczą każdej broni, tylko nie miecza. Ba, posuwa się w swojej chęci ochrony tak daleko, że nie pozwala małej nawet dotykać noża. Co ciekawe, wszystko to wypada nienachalnie. Zawsze ma jakiś argument, nie gani córki, odwraca po prostu jej zainteresowania i wynajduje inne pozytywne bodźce, a z każdej ich interakcji wylewa się miłość. A potem… Cóż, starczy powiedzieć, że nie pamiętam kiedy przeszedłem w takim tempie z uroczego “aww” do przerażonego “O ŻESZ” i oczu jak pięciozłotówki.
Owacje na stojąco należą się aktorkom głosowym dubbingującym Miyabi zarówno w angielskiej jak i japońskiej wersji tej animacji za to, co zrobiły w przedostatniej scenie. Powiem wprost - niejedno w życiu widziałem i wyrobiłem sobie przez lata wysoki poziom znieczulicy, a striggerowanie mojego PTSD postać fikcyjną to niemała sztuka. A mimo to ten dziecięcy płacz, który przechodzi w skowyt napędzanej bezsilnością furii, połączony z prostą, ale działającą na wyobraźnię kreską śnił mi się po nocach. Nawet teraz, pisząc o tym, czuję jak coś ściska mnie w gardle. Te niecałe 20 sekund niesie w sobie większy ładunek emocjonalny niż cokolwiek, co widziałem w kinematografii w zeszłym roku. A potem jeszcze przypomina się zachowanie bohaterki w grze i takie dialogi jak:
– A więc to tak wygląda koszmar...
– Nigdy nie śniło Ci się nic złego?
– Nie
I nagle zdajesz sobie sprawę, że za całym chłodem bohaterki, za jej stoicyzmem, za odwagą, która nie raz zahacza o bezmyślną brawurę stoi właśnie te kilkanaście sekund, jedno pchnięcie zimnego ostrza i ten dziki skowyt, z którym uleciała z niej cała niewinność. Kilka uderzeń serca, które z dziecka uczyniło broń, istotę jednego celu i jednego pragnienia. Kogoś, kto zakopał swoje emocje tak głęboko, że dużo czasu i pracy zajmie ich wydobycie. Albowiem, cytując prorocze słowa z początku animacji: „Ścieżka do bohaterstwa często naznaczona jest stratą, której nie da się odwrócić”.
Fot. HoyoVerse
Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że to tragedia podwójna. Z jednej strony mamy dziecko, które w mgnieniu oka traci całą wspomnianą niewinność oraz osobę, która była mu na tym świecie najbliższa. Z drugiej zaś jest matka, która starała się zrobić wszystko, żeby jej córka miała jak najspokojniejsze, najcudowniejsze i pozbawione jakichkolwiek zmartwień życie, a tak naprawdę to finalnie ona zmuszona jest ją z tego wszystkiego obedrzeć i dać tę, posługując się jej słowy, “ostatnią lekcję”.
Sama w sobie kreska animacji jest naprawdę śliczna, oddająca ciepło pierwszych momentów, z żywymi kolorami i projektami postaci będącymi przykładami klasycznego wzoru piękna. Ciekawym detalem jest też ubiór jak noszą nasze bohaterki. O ile przez większość czasu jest to tradycyjne odzienie japońskie o tyle w pierwszej scenie mamy do czynienia z połączeniem ubioru klasycznego z zachodnimi wpływami. W przypadku Miyabi jest to sukienka i czepek, zaś jej matka ma na sobie co prawda kimono, ale też i zachodni kapelusz oraz szal. Jest to widok, jakiego mogliśmy uświadczyć w latach 70 (i późniejszych) XIX wieku, kiedy to w okresie Meiji następowała w Japonii powolna adaptacja zachodniej mody.
Druga produkcja to “Rise of the Void Hunter”, opowiadająca o początkach Sekcji 6 i dająca świetny wgląd w charakter dorosłej Miyabi. Prosta kreska i lekko tylko animowane, surowe kadry świetnie oddają powagę całej sytuacji i stoicyzm głównej bohaterki. Ten krótki metraż doskonale pokazuje co miałem na myśli mówiąc, że z istoty ludzkiej stała się bronią, zresztą określenie to pada odniesieniu do niej kilka razy w trakcie trwania filmu. Jest świadoma swojej roli i w pełni się jej poświęca, ale nie robi tego bezkrytycznie. Nie interesuje jej polityka, przetasowania na stołkach, a jedynie działania mające na celu ochronę mieszkańców New Eridu. Nawet jeśli te działania mają postawić ją na kursie kolizyjnym z tymi na górze.
Całość jest bardzo dobrze napisana i zagrana. Widać tu zawirowania polityczne na szczycie władz New Eridu, różnicę między tymi którzy decydują o planie działania a tymi, którzy rzeczywiście go realizują. A przede wszystkim palcem można wskazać dokładny moment, kiedy to nawiązuje się nić porozumienia pomiędzy przyszłym trzonem Sekcji 6 i wypada to po prostu naturalnie.
Trzecia i najkrótsza z animacji Miyabi - “Everlasting Training” to coś więcej niż tylko prężenie muskułów przez HoyoVerse i pokazywanie jaki mają budżet na animację, choć przyznam, że udało im się to całkiem nieźle. Choć całość ma zarówno ogromną wartość artystyczną jak i jest zwyczajnie zabawna, prezentuje sobą kolejny aspekt osobowości naszej bohaterki, który również wywodzi się ze świata sztuk walki, a mianowicie koncept shugyō (修行).
W języku japońskim najczęściej spotyka się trzy słowa określające trening - wspomniane wyżej shugyō, renshu (練習), oraz keiko (稽古). I choć rzeczywiście każde z nich na nasz język tłumaczy się dokładnie tak samo i w odniesieniu do współczesnego budo używa się ich zależnie od trenowanej dyscupliny, to oznaczają one zupełnie inne aspekty nauki, nie tylko zresztą sztuk walki. Z terminem keiko spotkałem się jedynie w odniesieniu do kendo, a jego składowe kanji oznaczają dosłownie myślenie o przeszłości. Wyjaśnienie, na jakie natrafiłem w różnych źródłach mówi o rozumieniu tego jako nauce od mistrza i tych, od których uczył się on sam. Na renshu, którego użycie zaobserwowałem przede wszystkim w odniesieniu do judo czy karate, składają się kanji oznaczającego szlifowanie, polerowanie (練) oraz trening (習), razem znaczą dosłownie tyle, co nauka przez powtarzanie danej czynności. Aż na myśl przychodzą słowa Bruce’a Lee - nie boję się człowieka, który ćwiczył tysiąc kopnięć, tylko takiego, który jedno powtarzał tysiąc razy.
Shugyō z kolei oznacza przede wszystkim duchową podróż i można je rozumieć na wiele sposobów. Jednym z nich jest musha shugyō (武者修行), które jest dosłowną podróżą, podczas której samuraj przez pojedynki, treningi w różnych szkołach czy służbę jako przyboczny szlifował swoje umiejętności i poznawał nowe techniki. Mniej dosłowne tłumaczenie, wywodzące się z praktyk buddyjskich, oznacza dosłownie głęboki trening ciała i umysłu. Rozumienie, którego mnie uczono w ramach szkoły Kashima-Shinryū (鹿島神流), a które właśnie jest zaprezentowane w tej animacji, to niemalże nieustanny trening przez medytację. Rozgrywanie w myślach poprzednich pojedynków, tworzenie nowych scenariuszy, a także traktowania problemów codzienności jako formy nauki. Oczywiście w wydaniu Miyabi jest to pokazywane w wyjątkowo przerysowanej formie, nie tylko w tej produkcji krótkometrażowej ale i samej grze, jednak moim zdaniem jest to coś, co dodaje postaci uroku.
Czwartą i ostatnią, w kolejności wydania, produkcją jest “Akatsuk”i (暁), singiel w wykonaniu Shion Tsuji i motyw przewodni Miyabi. Choć przyjęło się to tłumaczyć jako świt, angielki tytuł to Daybreak, którego najbliższym polskim odpowiednikiem jest brzask, moment, w którym pierwsze promienie słońca rozświetlają niebo. Jeśli chodzi o teledysk, jest to emocjonalny pomost między pierwszymi dwiema animacjami, jeszcze dobitniej pokazujący głębię relacji naszej bohaterki ze swoją matką. Dostajemy tu też bardzo zawoalowane odniesienia do prawdziwej natury Bezogoniastego, ale to już zostawię do odkrycia Wam. Tak samo jak i bardzo przyjemny utwór, jedną z lepszych j-popowych ballad, jakie dane mi było ostatnio słyszeć.
To tyle jeśli chodzi o postać Miyabi i związane z nią materiały promocyjne. HoyoVerse znów podniosło poprzeczkę, pokazując jak można zbudować hype wokół postaci, jednocześnie dostarczając naprawdę wysokiej jakości produkcje… Chciałem w pierwszej chwili użyć słowa “rozrywka” ale byłoby to trochę nie na miejscu.
Trwa ładowanie...