Złoto nie daje szczęścia…
Dwór Stanisława, choć wciąż dumnie nosił herb nad wejściem, dawno już przestał być ostoją szlacheckiego życia. Dachówki z czerwonej gliny popękały, a wilgoć wdzierała się do wnętrz. Park, który niegdyś mienił się kwiatami i zadbanymi alejkami, zarósł chwastami, a alejki wyłożone kamieniami zamieniły się w ścieżki pełne błota. Stary sad, gdzie lipa rozpościerała swoje potężne konary, był jednym z niewielu miejsc, które wciąż miały w sobie coś magicznego – choć dziś nawet on sprawiał wrażenie, jakby czas się w nim zatrzymał. Wszędzie unosił się zapach ziemi i stęchlizny, przypominając o tym, że dawne czasy świetności są już tylko wspomnieniem.
Sam dziedzic Stanisław był człowiekiem prostym, a przy tym mrukliwym i cichym. Od świtu do nocy zajmował się pracą – w polu, przy zwierzętach, w stodole. Nie przypominał tych szlachciców z opowieści, którzy żyli z rozrywki i zabaw. Chodził w starej kapocie, poplamionej od smaru i błota, a jego dłonie zawsze były szorstkie od pracy. Nie miał żony ani dzieci – zdaje się, że kobiety go nie interesowały. Ludzie mówili, że to przez jakąś starą miłość, która skończyła się źle, ale nikt nie znał szczegółów.
Nie lubił ludzi. Może nie tak, żeby ich otwarcie nie cierpieć, ale po prostu stronił od towarzystwa. Słowa, które wymieniał z robotnikami, ograniczały się do niezbędnych rozkazów, a gdy ktoś próbował zaczynać rozmowę, odpowiadał krótko, niechętnie, jakby każde słowo sprawiało mu ból.
Dla mnie, parobka, który z dziada pradziada pracował na tym dworze, Stanisław był surowy, ale sprawiedliwy. Praca była ciężka, ale zapłata – choć mogłaby być większa – zawsze przychodziła na czas. Mimo to miałem do niego żal. Zamiast wynagrodzić nas lepiej, inwestował w rzeczy, których, jak uważałem, zupełnie nie potrzebowaliśmy. Kupował nowe maszyny rolnicze, które mogły odebrać nam pracę, i budował czworaki z cegieł, jakby te stare, z gliny i sitowia, w których mieszkaliśmy od pokoleń, były niewystarczające. - Dziadowie i ojcowie w nich żyli, i nikomu to nie przeszkadzało – myślałem nieraz, patrząc na fundamenty nowych budynków. A on uparcie powtarzał, że świat się zmienia, że trzeba iść do przodu. Nie rozumiałem tego. Czy nie lepiej było żyć tak, jak dotąd, w zgodzie z tradycją?
Pewnego dnia, podczas kopania stawu pod starą lipą, zdarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Szpadel, który wbijałem z wysiłkiem w ziemię, nagle uderzył w coś twardego. O mało nie połamałem sobie ręki. Spojrzałem w dół i zobaczyłem kawałek czegoś metalowego. Serce zaczęło mi walić jak młotem. Nachyliłem się, rozgarniając ziemię rękoma, aż moim oczom ukazał się mały, solidny kufer. Był owinięty w jakiś materiał – kiedyś pewnie biały, ale teraz czarny i zniszczony od wilgoci. Czułem, że trafiłem na coś niezwykłego.
Odwróciłem się, upewniając, że nikt nie patrzy. Robotnicy byli zajęci swoją pracą, a Stanisław gdzieś zniknął. Szybko wyciągnąłem kuferek i otworzyłem go. O mało co nie upuściłem go z wrażenia – w środku błyszczały złote monety. Prawdziwy skarb! Zatrzasnąłem wieko i rozglądałem się nerwowo. - To musi być los od Boga – pomyślałem. Zaraz naszła mnie myśl, która ścisnęła mi serce: - Co, jeśli Stanisław się o tym dowie? Zabierze wszystko dla siebie i mnie nic nie zostawi.
W tajemnicy przeniosłem kuferek do starej piwnicy dworu. Ukryłem go pod stertą desek i obiecałem sobie, że kiedyś wrócę po swoje bogactwo. Jednak od tamtej chwili wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw widziano dziwną kobietę w sukni ślubnej, błąkającą się po dworze. Mówiono, że jej strój był brudny, poplamiony krwią i ziemią, a towarzyszył jej kot – dziwny, ani czarny, ani rudy, z oczami, które błyszczały w ciemności. Ludzie szeptali, że kobieta pyta o „kufer podróżny”.
Kiedy powiedziałem o tym Stanisławowi, spojrzał na mnie z tym swoim chłodnym spojrzeniem. - Głupie gadanie – mruknął, ale widziałem, że zrobiło mu się nieswojo. Zwłaszcza gdy następnej nocy kobieta pojawiła się przed samym dworem. Jej kot wydał przeraźliwy syk, a ona spojrzała w stronę domu, jakby chciała wejść do środka. Stanisław zamknął drzwi na klucz i kazał nam pilnować obejścia. Ja jednak wiedziałem, że sprawy przybiorą zły obrót.
Pewnej nocy, kiedy postanowiłem podejść do piwnicy, żeby sprawdzić, czy kuferek wciąż tam jest, coś mnie zaatakowało. To był ten kot. Rzucił się na mnie, wbijając pazury w moją twarz. Krzyczałem z bólu, czując, jak krew spływa mi po policzkach. Kot był jak dziki – nie ustępował, aż oślepił mnie zupełnie. Upadłem na ziemię, a ostatnim, co widziałem, były jego świecące oczy i czarny zarys postaci kobiety stojącej w oddali.
Gdy mnie znaleziono, byłem już ślepy. Ale to, co zdarzyło się później, było jeszcze gorsze. Stanisława znaleziono martwego w jego łóżku. Miał na twarzy przerażenie, jakby w ostatnich chwilach życia widział coś, czego nie potrafił pojąć. W jego gardle znaleziono dziwne kłaki – ani czarne, ani rude, które do złudzenia przypominały sierść tego kota.
Od tamtej chwili wokół dworu zaczęły się dziać jeszcze dziwniejsze rzeczy. W nocy widywano postać starca, który zaglądał do piwnicy i opukiwał ściany, jakby czegoś szukał. Kobieta w sukni ślubnej również się pojawiała, rzucając na ziemię złotą monetę. Nikt nie miał odwagi po nią sięgnąć – wszyscy wiedzieli, że kot już na to czeka.
A ja? Ja siedzę w mroku, przeklinając swoją chciwość. Gdybym tylko zostawił ten kuferek w ziemi, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale teraz już za późno.
***
Byłam jego żoną. Kochającą i wierną, choć los nas nie oszczędzał. Stanisław miał wielkie plany, lecz brakowało nam pieniędzy, by je zrealizować. Ja natomiast liczyłam każdy grosz i odkładałam w kuferek, marząc o lepszej przyszłości. Nasze kłótnie o pieniądze były coraz głośniejsze. Pewnego dnia trzasnął drzwiami i wyjechał, zostawiając mnie samą w naszej posiadłości. Słyszałam, że osiadł w Mikucinie na Podlasiu.
Po latach postanowiłam się z nim pogodzić. Wzięłam nasz kuferek – dowód mojego oddania i oszczędności – i ruszyłam w drogę, z moim wiernym Lucjuszem u boku. Spotkaliśmy się przypadkiem na drodze. Przywitaliśmy się uprzejmie, lecz jak zawsze, szybko zaczęliśmy się sprzeczać. W ferworze kłótni odepchnął mnie, a ja nieszczęśliwie upadłam na kamień. Poczułam, jak krew spływa po mojej skroni, i zrozumiałam, że to koniec.
Lucjusz rzucił się na Stanisława, drapiąc go i gryząc. Słyszałam jego krzyk, zanim zapadłam w ciemność. Kiedy się ocknęłam, widziałam tylko, jak Stanisław owija kuferek moim welonem, wrzuca go do dołu razem z moim ciałem i ciałem mojego kota. Widziałam, jak odjeżdża bryczką, zostawiając nas na zawsze pod rozłożystą lipą.
Byłam spokojna. Pogodzona z losem. Mój czas dawno się skończył, a wspomnienie tamtej nocy, choć wciąż żywe w mojej duszy, straciło ostrość. Kufer, który pochowano razem ze mną, był wszystkim, co miałam. Nie chodziło o złoto, o te monety, które błyszczały jak słońce. To była pamiątka mojego życia – zapisane wspomnienia, listy, które pisałam z nadzieją na lepsze jutro, i pierścionek, który nosiłam na serdecznym palcu, zanim los odebrał mi wszystko. Gdy kufer leżał u mojego boku, czułam spokój. Wydawało mi się, że nawet świat, który mnie odrzucił, na chwilę przestaje mnie dręczyć.
Stanisław... Nie mogłam go nienawidzić. Zawsze wiedziałam, że nie chciał mnie skrzywdzić. Nawet gdy jego decyzje doprowadziły do tego, że straciłam wszystko, nawet gdy przyszło mi umrzeć w samotności, wiedziałam, że nie zrobił tego z premedytacją. Był człowiekiem pracy, twardym, ale nie złym. Chciałam mu to wybaczyć, chciałam się z nim pogodzić. Gdybym mogła, gdybym tylko była w stanie przemówić do niego, może opowiedziałabym mu, jak bardzo mnie zawiódł, ale i jak mocno pragnęłam znów ujrzeć w nim człowieka, któremu kiedyś zaufałam.
Ale Lucjusz nie zapomniał. Mój kot, mój wierny towarzysz, z którym dzieliłam te najciemniejsze dni. Pamiętał każde cierpienie, każde upokorzenie, każdą chwilę, gdy Stanisław podnosił na niego rękę. Nigdy nie lubił zwierząt. Twierdził, że przeszkadzają w pracy, że koty to tylko niepotrzebne stworzenia. I choć Lucjusz był zawsze przy mnie, Stanisław traktował go jak przekleństwo. Gdy kot wrócił któregoś dnia z połamaną łapą, wiedziałam, kto był winny. Może to była tylko frustracja, może zwykły przypadek, ale Lucjusz nigdy tego nie zapomniał.
Czas mijał spokojnie, dopóki kufer leżał w miejscu, gdzie go zostawiono – w moim grobie, pod starą lipą. Nie szukałam zemsty, nie pragnęłam niczego więcej. Mój los był zamknięty, a ja mogłam trwać w ciszy. Ale potem ktoś go ukradł.
Pierwszy raz poczułam, jak gniew wzbiera we mnie niczym fala. Ktoś śmiał sięgnąć po to, co było moje. Nie chodziło o złoto – nigdy o nie nie chodziło. Chodziło o wspomnienia, o kawałki mojego życia, które ukryłam w tym kufrze. Czułam się naga, zbezczeszczona, jakby ktoś mnie ograbił z mojej przeszłości. Nie wiedziałam, kim był złodziej, ale wiedziałam jedno – musiałam go odnaleźć.
Lucjusz, który był moim cieniem, zrozumiał to szybciej niż ja. To on pierwszy wyczuł trop. W jego złotych oczach paliła się furia, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Kiedy przyszliśmy pod dwór Stanisława, wiedziałam, że kufer jest tutaj. Ale nie dla niego przyszłam. Nie chciałam mu wyrządzić krzywdy. Stanisław nie zasługiwał na moją zemstę. Może to dziwne, może nawet naiwne, ale pragnęłam pojednania. Chciałam, by zrozumiał, że nie szukam odwetu, że moje życie zakończyło się przez przypadek, przez błąd, a nie przez złośliwość.
Lucjusz jednak nie podzielał mojego pragnienia. On wciąż pamiętał, jak Stanisław go skrzywdził. Kiedy kot zobaczył go przez okno, zasyczał tak głośno, że echo tego dźwięku zdawało się odbijać w całym dworze. Próbowałam go uspokoić, ale to było jak próba zatrzymania wichury.
Kiedy zbliżyłam się do drzwi, by zapukać, Lucjusz wskoczył na parapet i zaczął wpatrywać się w Stanisława z nienawiścią. Stanisław spojrzał na niego – widziałam w jego oczach coś na kształt przerażenia. Może w tamtej chwili przypomniał sobie, co zrobił temu kotu. Może zrozumiał, że wróciłam, ale nie wiedział jeszcze, po co.
Mój gniew skupiał się na złodzieju. To on musiał ponieść karę. Ale Lucjusz, wierny towarzysz mojej duszy, miał swoją własną misję. Gdyby tylko posłuchał mnie wtedy... Może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Ale tej nocy, pod murami dworu, zrozumiałam, że nie jestem już w stanie kontrolować swojego wiernego przyjaciela. Lucjusz miał swoją własną zemstę do wymierzenia i nic – nawet ja – nie mogłam go powstrzymać.
Nie zaznałam spokoju. Wracam, szukając mojego kufra i pytając ludzi o „kufer podróżny”. Lucjusz jest przy mnie – zawsze czujny, zawsze gotów bronić mnie przed chciwością i zdradą. Stanisław myślał, że może ukryć swoje zbrodnie, lecz jego dusza również nie zaznała spokoju. Teraz błąka się po dworze, opukując ściany w poszukiwaniu skarbu, który nigdy do niego nie należał.
A ty, jeśli znajdziesz złotą monetę na ziemi, nie sięgaj po nią. Lucjusz już na ciebie czeka.
Trwa ładowanie...