Wspomnienie o Trepie

Obrazek posta

Wspomnienie o Trepie

 

Czy konie mają duszę? Co dzieje się z nimi po śmierci? Czy gdy już odejdą na wieczne pastwiska, to porozumiewają się z ludźmi jakąś uniwersalną mową? Pytania, na razie pozostaną bez odpowiedzi. Za to na chwilę oddam głos...koniowi. Tak, koniowi.


Zastanawiacie się pewnie, co mnie, starego konia, przyprowadziło pod ten dziwaczny grobowiec w szczerym polu? Otóż w pewnej wsi, na pograniczu Podlasia i Mazowsza, w pobliżu rzeki Brok, przyszło mi spędzać ostatnie swoje lata na tym koń łez padole. To tam wysłuchałem opowieści iście westernowej o dwóch takich, co doceniali koński rozum. Jednego z nich zwano Kuczyńskim, drugiego Trepowem. A jak te dwie szumowiny zapisały się w ludzkiej historii, zaraz Wam opowiem, bo wierzcie mi, to historia jak z westernu, co najmniej klasy B. Spokojnie, żadnych rewolwerów, strzelanin w koralach nie będzie – tylko jak na Dzikim Zachodzie, dużo brudu, moralnego bagna i absurdów i bohaterowie z nie zawsze czystą kartoteką.

Było to gdzieś w połowie XIX wieku, między powstaniem listopadowym a styczniowym, kiedy żandarmom carskim powierzyli zadanie pilnowania porządku na polskich ziemiach. Kuczyński został wezwany przed oblicze samego cara, by dostać od niego gieneralskie epolety. To ja wiejski prosty koń, wiem, że jak widzisz marchewkę, to rozglądaj się też za biczem. Nasz świeżo mianowany generał, widać zaślepiony pozostał tytułami, pochlebstwami i innymi poklepywaniami po plech. Nie przyszło mu do głowy, że rozkaz wyjazdu i skierowanie na, do walki o zwycięstwo na nowym odcinku postępu cywilizacyjnego, by naród rósł w siłę, a dworowi żyło się dostatnio.
Rozkaz brzmiał krótko.
„Oddelegowanie celem przeprowadzenia wszechstronnej analizy oraz implementacji wieloaspektowych rozwiązań organizacyjno-operacyjnych, mających na celu podniesienie standardów funkcjonowania formacji żandarmerii w kluczowym rejonie działalności, z uwzględnieniem historycznych uwarunkowań i strategicznego znaczenia Królestwa Polskiego w strukturach porządku publicznego oraz w realizacji założeń budowy sprawiedliwego ładu społecznego”. Poszedł, popatrzył i... za łeb się złapał. Sorry, za głowę oczywiście się złapał.

Był pewny, że Petersburg to światowe centrum kultury, a Rosja niesie innym narodom namiastkę cywilizacji, a tymczasem nad Wisłą? Stanice wypełnione były tłustymi, zapijaczonymi stójkowymi, którzy nie rozróżniali, czy pilnują więźnia, czy butelek. Konie – wybaczcie moją szczerość – były mądrzejsze od większości tych ludzi służących w tej formacji, co zresztą sam Kuczyński w swoim raporcie do odpowiedniego ministra zauważył. Wydał więc odważne zalecenia, które w innych okolicznościach byłyby może śmieszne, ale tu? No, może odrobinę tragikomiczne.
Po pierwsze – nakazał żandarmom myć się w miarę często, a raz w miesiącu poddać się odwszeniu. Gdyż szkoda biednych koni, które muszą odbywać służbę w smrodzie i zaduchu. Wyobrażacie sobie tę grozę?

„- Co? Myć się? A po co? Nie starczy raz do roku na Święto Jordanu? – pytali.


Wspomnienie o Trepie


 

Po drugie – zakazał trzymania koni w kwaterach, bo przecież te biedne zwierzęta robiły za maskotki i powierników żandarmów w ich „przejściowym odchyleniu od standardów kultury osobistej podczas nieoficjalnego spotkań koleżeńskich”, czyli, innymi słowy, podczas pijackich libacji.


Po trzecie – postanowił sprowadzić na posterunki ludzi, którzy potrafili czytać i pisać. Z dopiskiem, rozumieli i umieli się wysłowić w tutejszym narzeczu, to znaczy w polskim języku. Ach, jakież to kontrowersje wzbudziło w carskiej administracji.

Jedni mawiają, że trzeci punkt był gwoździem do trumny w nadwiślańskiej kariery Kuczyńskiego. Ja przypuszczam, że raczej dwa pierwsze. Fakt, faktem, że po niespełna roku przyszedł kolejny rozkaz.

„W związku z zakończeniem niezwykle wymagającego etapu pełnienia odpowiedzialnych obowiązków oraz doceniając zaangażowanie w realizację powierzonych zadań, obywatel Kuczyński zostaje oddelegowany do podjęcia nowych wyzwań na strategicznie istotnym odcinku działalności w regionie Gluhomań w guberni Cziortznajetgdie. Decyzja ta podyktowana jest potrzebą wykorzystania jego cennych doświadczeń w warunkach, które wymagają szczególnej inicjatywy, wszechstronności i ducha odpowiedzialności za wspólne cele imperialistycznej wspólnoty. Jesteśmy przekonani, że jego praca na nowym stanowisku przyczyni się do dalszego wzmacniania struktur oraz pomyślnej realizacji strategicznych założeń polityki naszej wielkiej idei”.

Widać, ktoś w Petersburgu uznał, że człowiek o takich ambicjach, co to chce zmieniać prawo i wprowadzać porządek w Królestwie Polskim, nadaje się raczej na stanowisko w zapadłej dziurze, gdzie jego zapał zostanie raz na zawsze zgaszony. No i wysłali go daleko – do Moskwy, od najmniejszych nawet ognisk kultury. W każdym razie, na jego miejsce przyszedł ktoś jeszcze ciekawszy – Trepow.

Ach, Trepow! Ten to dopiero był ciekawą postacią. Z jednej strony, zapatrzony w Kuczyńskiego jak w święty obrazek, próbował realizować jego idee. Z drugiej – dokładał swoje też pomysły. Był przy tym nieznośnie drobiazgowy i trzymał się litery regulaminów, które od rana do nocy próbował wbić swoim podwładnym do łba. Sorry, zapominam się, do głowy. Wszyscy żandarmi dostawali dosłownie szału. Nie dość, że jeden kazał się im szorować, to drugi wymagał od nich czytania jakichś elementarzy.
To Trepow wprowadził przyśpieszony kurs tygodniowy dla wszystkich starszych policmajstrów, który miał ich nauczyć... uwaga... zapinania guzików i wiązania butów, po którego ukończeniu mogli wnioskować, o możliwość kandydowania na naczelnika powiatowej komendy. Tak, dobrze słyszycie, pierwsze niedzielne uniwersytety kategorii Humanum Tumanum. O ile Kuczyński chciał ich ucywilizować, o tyle Trepow był przekonany, że jeśli zapanują nad porządnie zapiętym i w miarę czystym mundurem, to wszystko inne pójdzie jak z płatka.
Oczywiście, Trepow też miał obsesję na punkcie koni. Uparł się, że liczba zwierząt musi być podniesiona, bo – jak twierdził – „inteligencja tych stworzeń motywuje ludzi i staje się inspiracją do rozwoju intelektualnego przyszłych gotowych do walki żandarmów, godnych miana bijącego organu Rosji”. Konie, jakby to ująć, były bardziej ogarnięte na tle całej reszty i przy corocznych testach podnosiły iloraz inteligencji całych placówek.

I tak oto Kuczyński i Trepow próbowali naprawić coś, co wydawało się nienaprawialne. Żandarmeria carska była instytucją przeżartą brudem – dosłownie i w przenośni. Ludzie, którzy tam służyli, często nie wiedzieli, po co w ogóle są na tym stanowisku, co mają robić i przed kim odpowiadać. Byli to chłopi, którzy ledwo umieli trzymać broń, nie mówiąc już o przestrzeganiu jakiegokolwiek prawa. Do tego dochodziła moralność – a raczej jej brak. Przekupstwo, wymuszanie haraczy, pijaństwo i lenistwo i choroby weneryczne były na porządku dziennym.
Kuczyński, mimo swoich starań, szybko się zorientował, że żandarmerii nie da się zmienić samymi rozkazami. Trepow poszedł w ślady swojego mentora, ale jego obsesja na punkcie szczegółów i litery regulaminu bardziej bawiła ludzi, niż budziła respekt. A jednak, choć obaj ci ludzie byli częścią systemu, który gnębił Polaków, to paradoksalnie próbowali wprowadzić jakieś standardy, które – o ironio – mogły poprawić codzienne życie wielu mieszkańcom polskich ziem w rosyjskim zaborze.

Na koniec dodam jeszcze, że Kuczyński, choć próbował być reformatorem, to jednak zapisał się w pamięci Polaków jako jeden z gnębicieli naszego narodu. Po upadku Powstania Styczniowego wrócił do żandarmerii, gdzie robił wszystko, z dużym zaangażowaniem, co kazał mu car. Za te zasługi w plemieniu polskości, dorobił się majątku i zmarł w dostatku, spoczywając w tym właśnie grobowcu, który dziś przypomina raczej altanę w ogrodzie, niż miejsce pochówku „wielce niezasłużonego” człowieka.
A Trepow? Ten to zrobił jeszcze większą karierę. Został głównym policmajstrem Petersburga i żył jak pączek w maśle. Mówcie, co chcecie, ale to jemu zawdzięczamy określenie „trep”, które do dziś jest używane na określenie wojskowych o niskiej inteligencji i równie niskich standardach moralnych.


I tak oto kończę tę historię, bo widzę, że zaczyna się ściemniać, a ja nie lubię zostawać w takich miejscach po zmroku. W końcu kto wie, jakie duchy mogą tu jeszcze krążyć? Halo...kto przytuli konia? Ludzie, już nie czuje kopyt od tego zimna, zabierzcie mnie do ciepłej stajni!


 

Zobacz również

Bajka o wróżce Zębuszce
czekista
Trzeba nam reform...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...