Zanim zaproszę do rozmowy, krótkie przypomnienie telewizyjne. Prof. Tomasz Jeż był także gościem felietonu mojego autorstwa w magazynie TVP Wrocław "Ku kulturze" (emisja 10.01.25). Publikację recenzuje prof. Remigiusz Pośpiech, dyrektor Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Izabella Starzec: Co stało się dla pana inspiracją pracy nad tematem, który ostatecznie przybrał kształt książki zatytułowanej „Śląska republika muzyki”?
– dr hab. Tomasz Jeż, prof. UW: Jeśli chodzi o inspirację metodologiczną, była to potrzeba znalezienia takiej narracji naukowej, która byłaby przystępniejsza niż tradycyjna muzykologia i łatwiejsza do czytania przez historyków sztuki, historyków kultury czy literatury, ale także wszystkich innych osób, które interesują się kulturą w różnych jej aspektach, nie tylko muzycznych. Niektóre z dyskursów muzykologicznych są dziś niezrozumiałe, albo idą zbytnio w stronę publicystyki, czy też krytyki muzycznej. Chciałem więc poszukać takiej formuły komunikacji, żeby być zrozumiałym. By te źródła, które czytałem, móc udostępnić szerzej niż tylko wąskiemu środowisku specjalistów.
Skoncentrował pan uwagę na XVI i XVII stuleciu. Dlaczego?
– Chciałem zaproponować takie ujęcie przebadanego już okresu, które zrywałoby z tradycją dzielenia tego, co się dzieje w wieku XVI i XVII. Muzykologia bardzo lubi cezurę roku 1600 z racji ważnych wydarzeń, które miały znaczenie dla historii opery. Jednak ta cezura utrudnia postrzeganie epoki nowożytnej jako całości. Wydaje się bowiem, że XVII stulecie ma z wiekiem poprzednim dużo więcej podobieństw niż różnic. Ich wspólnym mianownikiem jest humanizm, którego w XVI wieku było oczywiście więcej, ale jest według mnie dla obydwu stuleci czynnikiem integrującym.
A co na to muzykologia? Czy tego rodzaju podejście spotkało się z akceptacją środowiska?
– Generalnie w wielu krajach Europy czy też w USA ten tradycyjny paradygmat, uprawiany w cieniu niemieckiej muzykologii XIX-wiecznej, został już dawno przezwyciężony. Inspirowały mnie odwołania do tego szerszego spojrzenia, już istniejącego w historiografii i kulturoznawstwie włoskim, francuskim czy anglosaskim. Wśród polskich historyków muzyki takie podejście nie jest jeszcze aż tak rozpowszechnione. Pojawiły się więc głosy wyrażające wątpliwości, czy nie za daleko odchodzę od muzykologii. Jednak osoby, które zajrzały do książki, ta moja perspektywa przekonała. Oczywiście jest odmienna, ale pozwala patrzeć inaczej na źródła, którymi się zajmuję.
Sięga pan zatem do świadectw historycznych, które wyszły spod rąk reprezentantów różnych fachów, zawodów: humanistów, ale też i lekarzy, czy prawników dla przykładu. Zatem nie są to muzyczni profesjonaliści.
– Moją intencją było właśnie spojrzenie na kulturę muzyczną z perspektywy nie tyle osób profesjonalnie zaangażowanych w tworzenie tej kultury – muzyków, kompozytorów i wykonawców – ale tych, które w tej kulturze w jakiś sposób uczestniczą. Nie posługują się one zatem hermetycznym językiem muzyki, analizy, czy terminologii muzycznej. Są to niejako outsiderzy i ten ich obraz ciekawie uzupełnia ogląd, który znamy ze źródeł stricte muzycznych.
Materiały, do których sięgałem, pisane były głównie po łacinie, którą posługiwała się elita wykształcona w gimnazjach dawnego Wrocławia. Zdecydowanie mniej powszechnym w badanych przeze mnie źródłach był niemiecki, który oczywiście był wówczas językiem codziennym, mówionym.
W jaki sposób docierał pan do tych źródeł? Czy to była praca na zasadzie po nitce do kłębka, czyli w każdym materiale znajdował pan coś kolejnego, fascynującego, co prowadziło dalej, głębiej?
– Tak właśnie było. Już w literaturze muzykologicznej pojawiały się wzmianki o pewnych źródłach i świadectwach, które prowadziły mnie dalej. Postaci, które zaprosiłem do mojej książki, pozostawiły po sobie bardzo bogate świadectwo życia, co było zresztą charakterystyczną pozą, typową dla renesansowego humanizmu. Dbali oni o to, by być widocznymi w historii i często wyłącznie dzięki temu mogłem dotrzeć do wielu materiałów.
Zgromadziwszy te materiały, rozpoczął pan pracę, która na nowo miała nam pokazać ten omawiany czas w perspektywie Wrocławia i Śląska. Jakiej wiedzy nam dostarczyła?
– Z nowości, które mnie zaskoczyły pod względem skali zjawiska, był fakt, że Śląsk, a w szczególności Wrocław były środowiskowo bardzo wyrafinowane kulturalnie, a jego mieszkańcy utrzymywali intelektualne kontakty niemal z całą Europą. Wrocław w tym ujęciu jawi się jako rzeczywista metropolia europejska. Świadectwa pisane są tego najlepszym dowodem i budzą olbrzymi szacunek dla rangi tych zdarzeń.
Mamy tu na myśli kwestię repertuarową, czy wykonawczą, czy może też obecności licznych zdarzeń natury muzycznej?
– Wszystkie te trzy rzeczy, plus świadomość, że uczestniczymy w czymś ważnym, współtworzymy coś razem, że ta muzyka jest pewnego rodzaju językiem naszej „republiki”, naszej wspólnoty i że jest obecna niemal we wszystkich naszych aktywnościach: czy to duszpasterskich, czy edukacyjnych, czy państwowotwórczych. Każda z tych osób, które piszą o życiu muzycznym, ma swój język, w czymś innym uczestniczy, na coś innego zwraca uwagę. Porusza się w innym obszarze życia.
Specjalnie szukałem takich postaci, które tworzyłyby różne światy i konstelacje tych wartości. Myślę więc, że zgromadzenie paru odmiennych świadectw daje już jakieś wyobrażenie o tym, co wówczas działo się w sferze kultury muzycznej. Nie jest to oczywiście pełna rekonstrukcja, ale obraz złożony z pewnego rodzaju zjawisk, świadczący o bogactwie całości.
Narratorzy są więc reprezentantami niemuzycznych profesji. Proszę przedstawić niektórych z nich, by zilustrować rozległość tych horyzontów intelektualnych pańskich interlokutorów, jeśli można tak powiedzieć.
– A wie pani, że w jakiś sposób rozmawialiśmy ze sobą przez ostatnie parę lat i zaprzyjaźniłem się z nimi. Reprezentowali oni różne środowiska i pokolenia, mające jednak wspólny, humanistyczny mianownik. Chronologicznie rzecz ujmując najpierw mamy poetę, filologa i jednocześnie dydaktyka szkolnego Wawrzyńca Korwina (1465–1527), kierownika szkoły św. Elżbiety we Wrocławiu. Kolejny jest wydawca Andreas Winkler (1498–1575), który założył oficynę publikującą książki dydaktyczne, głównie w języku łacińskim. Jest też Peter Vincentius (1519–1581), który był pierwszym rektorem Gymnasium Elisabetanum a jednocześnie doświadczonym pedagogiem po uniwersytetach niemieckich. Opracował on nową ordynację szkolną, czyli system kształcenia w gimnazjach Wrocławia, który był później naśladowany przez szkoły całego Śląska.
Mamy również reprezentanta zawodu medyka, Lorenza Scholza (1552–1599), który był specjalistą od chorób zakaźnych i opiekował się chorymi podczas kilku zaraz we Wrocławiu. Był on też założycielem słynnego ogrodu botanicznego w mieście. Jest wśród tych postaci diakon kościoła św. Marii Magdaleny Nicolaus Pol (1564–1632), którego pasją było gromadzenie faktów historycznych. Był więc kronikarzem, dziejopisarzem miasta. Jest wreszcie Nicolaus Henel (1582–1656), prawnik, którego zajmował opis krajoznawczy Śląska, ale przede wszystkim Wrocławia. Najważniejszym jego dziełem była słynna „Silesia Togata” – kompendium wiedzy o wykształconych śląskich humanistach, których biogramy gromadził przez całe swoje życie i opisywał, jak bardzo Wrocław może być dumny ze swoich wykształconych mieszkańców.
W przypadku niektórych profesji wydaje się być bardziej oczywiste takie relacjonowanie życia muzycznego, ale czy te świadectwa były związane z przypadkowym uczestnictwem w zdarzeniach muzycznych, czy świadomą, konkretną obecnością?
– W każdym przypadku było inaczej. Inaczej kulturę muzyczną opisywał lekarz, inaczej diakon, czy rektor szkoły. Co ciekawe, w większości opisywali oni nie to, co było ich codziennością, ale to, co było niecodzienne, wyróżniające się. Tak było na przykład w relacjach diakona kościoła św. Marii Magdaleny, Nicolausa Pola, który miał skłonność do wynajdywania takich publicystycznych smaczków, ciekawostek, intrygujących historii. Opowiadał np. o tym, jaka muzyka wykonywana jest na ulicach miasta, gdy przejeżdżał nimi orszak królewski. Wiele takich relacji ukazuje zdarzenia nietypowe, co daje bardzo ciekawy obraz tej kultury.
Proszę o przykład.
– Jednym z takich świadectw jest relacja Nicolausa Henela, która przedstawia nowe organy w kościele św. Marii Magdaleny. Henel jako ewangelik sympatyzujący z nurtem kalwińskim miał szczególną wrażliwość muzyczną i nie wszystko mu się w tym kościele podobało. Opisuje więc, że właśnie oddano do użytku najlepsze według niego organy w Europie. Muzyka z udziałem tych organów jest jednak w jego opinii zbyt kunsztowna. Nie pasuje mu do ducha nabożeństwa z racji tego, że jest nader taneczna, operowa. Henel powołuje się nawet na autorytet św. Tomasza z Akwinu, aby uzasadnić, że tego typu repertuar nie licuje z powagą nabożeństw.
Poza tym – jak pisze na koniec – liczba muzyków, którzy gromadzą się na chórze, jest tak duża, że grozi to jego zawaleniem, co miało miejsce parę lat wcześniej w kościele św. Elżbiety.
Czy są też świadectwa życia muzycznego reprezentowanego przez wywodzących się ze średniowiecza wędrownych grajków, rybałtów, żonglerów, etc.?
– O tym moi kronikarze piszą bardzo niewiele. Obejmują oni swoją uwagą raczej kulturę artystyczną. Tradycja muzyki ulicznej raczej ich nie zajmowała. Natomiast czy to u Henela, czy u Pola mamy świadectwa wydarzeń, którym taka muzyka mogła towarzyszyć. Na przykład podczas hołdu lennego króla czeskiego, który przyjechał do Wrocławia, by tu go odebrać od mieszkańców. Jednym z elementów takich uroczystości była muzyka rozbrzmiewająca z bram miejskich, murów i wież, w tym ratuszowej. Także przy tej okazji wzmiankowani są grajkowie uliczni, których występy bawiły szerokie warstwy społeczności miejskiej. Można więc przypuszczać, że byli to właśnie jokulatorzy, czy rybałci, którzy zwyczajowo towarzyszyli swoją muzyką zabawom miejskim.
Czy są wzmiankowane konteksty repertuarowe?
– Każda z tych osób pisze o muzyce, ale bardzo niewiele jest konkretnych wzmianek odnośnie do repertuaru. Czasami informacje te pojawiają się w zupełnie zaskakujących miejscach, np. w biogramach prawników, którzy – jak się okazuje – mieli czasem wiele wspólnego z muzyką.
Co z dawnych muzycznych miejskich obyczajów warto byłoby przywrócić do życia?
– Ciekawie byłoby rewitalizować tradycję Floralia Wratislaviensia, uruchomionych przez Lorenza Scholza uroczystości poświęconych kwiatom, podczas których obowiązywały konwencjonalne zasady wspólnej zabawy, a muzyka była ważnym elementem rekreacji. Pytanie oczywiście, jaka to była muzyka? Ale do tego też można dotrzeć. Wrocław jest jedną z najbogatszych skarbnic najcenniejszych przykładów najrozmaitszego repertuaru. Wystarczy dobrze poszukać i wykonać.
Trwa ładowanie...