Komunikacja przez muzykę, czyli o chóralistyce słów kilka
Izabella Starzec: Na przełomie listopada i grudnia odbywa się wielka środowiskowa uroczystość w Poznaniu, a mianowicie Grand Prix Polskiej Chóralistyki im. Stefana Stuligrosza, podczas którego wręczana jest prestiżowa nagroda dla najlepszego z najlepszych. Krótko ujmując – konfrontowani są zwycięzcy sześciu najstarszych i uznanych polskich konkursów chóralnych. Uczestniczyłaś w nim jako obserwatorka, zasiadłaś też raz w pracach jury. Co ma dać taki rodzaj konkursu konkursów?
– Jolanta Szybalska-Matczak, chórmistrzyni, pedagog, Akademia Muzyczna im. K. Lipińskiego we Wrocławiu: Organizatorzy postanowili podkreślić rangę tych sześciu najstarszych i najbardziej renomowanych konkursów w Polsce. Była to także odpowiedź na „rozmnożenie” innych tego rodzaju imprez w kraju, których w ostatnich latach bardzo przybyło. Oczywiście z jednej strony cieszy nas popularyzacja chóralistyki i stwarzanie możliwości rywalizacji różnym zespołom chóralnym, z drugiej zaś trzeba zauważyć, że nie każdy konkurs ma wysoką rangę i prestiż. Organizatorom chodziło więc o zwrócenie uwagi na te najbardziej wartościowe, najważniejsze i z tej puli właśnie wybranie do poznańskiej konfrontacji ich zwycięzców.
W pierwszych edycjach Grand Prix był jeszcze konkurs Canto Lodziensis, ale ponieważ już się nie odbywa, przestał być – co naturalne – brany pod uwagę.
Przypomnijmy zatem te, które obecnie stanowią trzon konkursowy.
– Są to: Ogólnopolski Festiwal Chóralny Legnica Cantat, Międzynarodowy Festiwal Muzyki Chóralnej im. Feliksa Nowowiejskiego w Barczewie, Międzynarodowy Festiwal Muzyki Religijnej im. ks. Stanisława Ormińskiego w Rumi, Międzynarodowy Festiwal Pieśni Chóralnej w Międzyzdrojach im. prof. Jana Szyrockiego, Ogólnopolski Konkurs Chórów a Cappella Dzieci i Młodzieży w Bydgoszczy oraz Międzynarodowy Festiwal Chórów „Gaude Cantem” im. Kazimierza Fobera w Bielsku-Białej.
Jak wygląda poznańska prezentacja?
– Zaproszone chóry prezentują około dwudziestu minut dowolnie wybranego programu. Zasady są proste – ten występ, który najbardziej zachwyci jurorów, wygrywa. Jest nagroda główna, czyli Grand Prix, oprócz której przyznawane jest jeszcze jedno wyróżnienie. Przewidziane są również w regulaminie nagrody specjalne.
Zaistniała zatem potrzeba zweryfikowania tych różnych konkursów chóralnych i niejako raz jeszcze sprawdzenie, czy też potwierdzenie jakości artystycznej wcześniej nagrodzonych zespołów. Z drugiej zaś strony mnogość innych wydarzeń może mieć też swój walor, znaczenie dla rywalizacji i potrzebę wzmacniania wartości na – nie umniejszając nic z jakości prezentacji – mniej wymagających konkursach. Przecież one też spełniają swoją rolę.
– Absolutnie się z Tobą zgadzam! Też uważam, że niektóre konkursy, które mają swoją rangę, jak na przykład Ogólnopolski Festiwal Pieśni o Morzu w Wejherowie, Międzynarodowy Festiwal Muzyki im. Józefa Świdra organizowany w Cieszynie, czy Międzynarodowy Konkurs Chóralny „Cantu Gaudeamus” w Białymstoku, to są imprezy na bardzo wysokim poziomie, na które przyjeżdżają znakomite chóry. Mało tego, dodam, że wcale nie uważam, że jest za dużo konkursów chóralnych w kraju. Przecież nam powinno zależeć na promocji chóralistyki i takiej formie spędzania wolnego czasu, czy znalezienia pomysłu na życie i realizacji swoich pasji.
Więc jeżeli nawet będzie to lokalny konkurs tematyczny – na pieśń patriotyczną, czy kolędy i pastorałki – to jego rola w promowaniu śpiewu zbiorowego jest nie do przecenienia. To są kapitalne spotkania dla chórów senioralnych, parafialnych, których celem nie jest osiąganie wyśrubowanego poziomu artystycznego. Tak więc jeśli tylko mają okazję zaprezentować swoje umiejętności i zweryfikować je na tle innych chórów amatorskich, to tylko trzeba temu przyklasnąć. Z pewnością jestem za każdą tego rodzaju inicjatywą i nigdy też nie odmawiam udziału jako juror w takich konkursach, gdyż jest to wspaniała okazja do poznawania naszego chóralnego środowiska amatorskiego.
Cieszę się, że potwierdzasz moje obserwacje. Widząc, jak mocno poszerza się oferta śpiewania w kolejno powstałych chórach, istniejących bądź przy jakiś jednostkach kultury, bądź też niezwiązanych w żaden sposób instytucjonalny, serce rośnie, że chętni znajdują tu miejsce na wyrażenie siebie, spędzenie wspólnie czasu i pomuzykowanie.
– Chciałabym w tym miejscu podkreślić szczególnie pozytywne zjawisko, jakim jest powstawanie zespołów senioralnych. Ma to również odzwierciedlenie w kategoriach konkursowych. Te chóry zakładane przy Uniwersytetach Trzeciego Wieku są naprawdę na dobrym poziomie! To są zjawiska, które raczej dotyczą dużych miast. Słuchałam wielu takich zespołów i byłam pod wrażeniem cudownej energii bijącej od tych chórzystów, a najczęściej chórzystek, bowiem dominują panie. Jest to dla mnie budujące.
W 2022 roku cieszyliśmy się nagrodą dla zespołu wokalnego „Rondo” kierowanego przez Małgorzatę Podzielny. Ostatnie Grand Prix w Poznaniu AD 2024 otrzymał chór z Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Czy zespołom reprezentującym uczelnie muzyczne nie jest łatwiej uzyskać te najwyższe laury?
– Jako dyrygentka i kierownik artystyczny zespołu działającego przy Akademii Muzycznej we Wrocławiu mówię, że nie. A wręcz czasami przeciwnie!
Dlaczego? Co jest tego powodem?
– Przyczyn jest wiele, a jedną z nich są finanse. Nie każda uczelnia je zapewnia, by wysyłać na konkursy swoje chóry. To są duże koszty mnożone przez kilkadziesiąt osób. Druga kwestia to inne podejście do zespołu. W akademiach muzycznych chór jest jednym z przedmiotów obowiązkowych bądź fakultatywnych. Studenci biorący w nim udział, dostają zaliczenie i oceny oraz punkty ECTS. W siatce godzin niektórych wydziałów chór jest tylko przez dwa semestry i wcale nie jest powiedziane, że studenci wybiorą ten przedmiot jako fakultet w kolejnych latach. Mamy więc dość dużą rotację w zespołach, co nie wpływa korzystnie na stabilność poziomu artystycznego. Na przykładzie swojego chóru mogę stwierdzić, że względem ubiegłego roku akademickiego skład zespołu zmienił się prawie o 90%! Nie jestem więc w stanie, mając osoby z bardzo różnym doświadczeniem – bo nie wszyscy studiujący w akademiach muzycznych mają chóralną przeszłość – uzyskać w przeciągu kilku miesięcy zadowalający mnie poziom konkursowy.
Nie chcę jednak narzekać. Młodzież mamy bardzo fajną, wartościową, tylko czasami trzeba po prostu trochę wysiłku, by zachęcić ich do dodatkowej pracy, zwłaszcza że wielu z nich studiuje jeszcze inne kierunki w Akademii Muzycznej lub na innych uczelniach, albo dodatkowo pracuje, czy realizuje doktoraty. Ich priorytety rozkładają się więc nieco inaczej.
Jak to w takim razie jest w innych jednostkach akademickich lub też w ogóle, poza systemem kształcenia wyższego?
– Do takich zespołów przychodzą ludzie, którzy chcą śpiewać i szukają takiej formy wyrazu swojej wrażliwości. Często też mają jakieś zaplecze muzyczne, bo na przykład kończyli szkołę I czy nawet II stopnia i trochę tęsknią za muzyką. Jest to więc znaczna różnica w podejściu do śpiewania, kiedy robi się coś z własnej woli a nie z przymusu, dyktowanego planem studiów. Rotacja chórzystów w takich zespołach jest również zdecydowanie mniejsza – zdarza się, że w niektórych chórach akademickich członkowie śpiewają nawet po kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat!
Ile chórów działa we wrocławskiej Akademii Muzycznej?
– Są trzy zespoły: Chór Feichtinum, Chór im. Stanisława Krukowskiego i Chór Kameralny. Poza nimi przy Akademii Muzycznej działa Chór Kameralny Senza Rigore, który skupia m.in. absolwentów naszej uczelni. Wszystkie zespoły prowadzą aktywną działalność koncertową i mogą poszczycić się licznymi sukcesami.
Senza Rigore, dyr. Jolanta Szybalska-Matczak
Przychodzi mi do głowy taka refleksja, że w zasadzie każdy chór akademicki jest skazany na rotację, bo jednak nie zawsze absolwenci mają ochotę wspierać swój macierzysty zespół, gdy już idą swoją ścieżką zawodową. Trudno więc utrzymać wysoki, wypracowany przez dłuższy czas poziom. Czy obserwujesz takie zjawisko podczas różnych konkursów chóralnych, gdy na przykład jakiś cieszący się wcześniej renomą chór przestaje już tak błyszczeć i się wyróżniać?
– Oczywiście, to jest zupełnie naturalne zjawisko i nie ma takiego chórmistrza, któremu w tym ruchu akademicko-amatorskim udałoby się utrzymywać latami najwyższy poziom. Jestem w branży ponad trzydzieści lat i obserwuję, że wiele chórów miało swoje tzw. pięć minut, ale potem przychodzili kolejni w ich miejsce. Nie oznacza to wcale, że wypadli z rynku, tylko prawdopodobnie nastąpiła zmiana pokoleniowa i potrzeba czasu, by osiągnąć sukces. Te chóry jednak nie schodzą poniżej pewnego i, dodajmy, wysokiego poziomu, o co dbają ich znakomici chórmistrzowie. Świadomy poziomu swojego zespołu dyrygent zawsze będzie planował udział w konkursach, festiwalach, koncertach, tak aby budować progres chórzystów. Czasami trzeba niektóre plany odłożyć, a czasami przyspieszyć, wykorzystując aktualny potencjał zespołu.
Skoro mowa o dyrygentach, to jak się ma zainteresowanie tym konkretnie kierunkiem, specjalnością kształcenia muzycznego, jakim jest dyrygentura chóralna?
– Historycznie dyrygentura chóralna w polskich uczelniach muzycznych ma swoje korzenie w kierunku wychowania muzycznego, potem edukacji muzycznej i edukacji artystycznej w zakresie sztuki muzycznej. Kierunek dyrygentura przypisany był jedynie symfonikom. W ostatnich latach sytuacja ta ulega jednak przemianom i jest różnie realizowana w polskich uczelniach. U nas we Wrocławiu istnieje od października 2024 roku Instytut Dyrygentury, w skład którego wchodzą dwie Katedry – Dyrygentury Symfonicznej i Operowej oraz Dyrygentury Chóralnej. Kształcimy więc dyrygentów w różnych zakresach. Zakresy takie jak dyrygentura chóralna, czy prowadzenie zespołów przypisane są do Wydziału Edukacji Muzycznej, Chóralistyki i Muzyki Kościelnej.
Studenci prowadzenia zespołów są przygotowywani do szeroko i dobrze pojętej pracy w środowisku amatorskim, czyli prowadzenia chórów w szkołach ogólnokształcących, muzycznych, parafiach, domach kultury. Natomiast studentów dyrygentury chóralnej staramy się przygotowywać do pracy z zawodowymi zespołami, istniejącymi przy filharmoniach, operach, czy innych instytucjach.
Jeżeli chodzi o zainteresowanie dyrygenturą chóralną, to jest ona zmienna, co można też zaobserwować w innych uczelniach muzycznych w kraju. Raz sięga ośmiorga kandydatów na rok, a innym razem dwóch lub trzech osób. Zawsze staramy się jednak myśleć nie ilością, a predyspozycjami kandydatów, których przyjmujemy.
Co jest zatem ważne w profilu kandydata?
– Najbardziej cenni są tacy, którzy mają już bogate doświadczenie śpiewania w jakimś chórze, czy to w szkole muzycznej, czy poza nią. Często to dyrygenci tych zespołów stają się dla kandydatów wzorem i impulsem do poszukiwania podobnej drogi rozwoju. Zresztą jednym z pytań, jakie zadajemy naszym kandydatom, jest kwestia wcześniejszego doświadczenia chóralnego. Często się dowiadujemy, że od dziecka śpiewali w jakiejś scholi, zespole ludowym, chórze szkolnym. Widzimy wtedy, że ten młody człowiek wybiera świadomie zakres studiów i wie, z czym wiąże się zawód chórmistrza.
Drugą sprawą są warunki i predyspozycje manualne. Kandydaci na studia licencjackie muszą zaprezentować na egzaminie dwa wcześniej przygotowane utwory, co nie jest proste, bowiem w szkołach muzycznych nie ma nauki dyrygowania, czy nawet propedeutyki dyrygowania. Zdarzają się wprawdzie wyjątki, ale to jest rzadkość.
Jak się więc przygotowują?
– Albo intuicyjnie, albo pod kierunkiem swojego chórmistrza. My oczywiście sprawdzamy jedynie predyspozycje, bo przecież czas na naukę dyrygowania przyjdzie na studiach. Niezwykle ważne jest także przygotowanie słuchowe i umiejętności wokalne kandydata, gdyż są to podstawy decydujące o profesjonalnym prowadzeniu chóru.
Czy bierzecie też pod uwagę kompetencje społeczne, umiejętności komunikacyjne?
– Nie jest to dla nas na tym etapie takie ważne, tym bardziej że podczas egzaminów nie każdy kandydat potrafi odkryć swoją osobowość. Oczywiście w dalszym kontakcie w pracy z chórem są to umiejętności niezbędne, ale można rozwinąć i wzmocnić je przez czas studiów. Dla nas jako pedagogów, to ogromna radość, kiedy obserwujemy, jak studenci odkrywają swoje zdolności i potencjał. Czasem zdarza się, że ktoś pozornie nieśmiały i wycofany, w momencie, w którym staje przed zespołem, okazuje się być wulkanem energii i świetnie sobie radzi. Jest po prostu liderem!
Czyli dyrygent powinien mieć cechy lidera.
– Naturalnie! Musi być przewodnikiem dla swojego zespołu. Cechy lidera przy wysokiej kulturze osobistej są niezwykle pożądane w pracy dyrygenta chóralnego.
Skoro mówimy o pedagogice chóralnej, to wspomnijmy tych, którzy kształtowali wrocławskie środowisko dyrygenckie i kolejne pokolenia.
– Mamy naprawdę wielkie i liczące się w kraju nazwiska. Z tych już nieobecnych koniecznie trzeba wspomnieć prof. prof. Jerzego Zabłockiego, Stanisława Krukowskiego, Marię Oraczewską-Skorek, Zofię Urbanyi-Krasnodębską, ale także już emerytowanych pedagogów jak prof. Halinę Bobrowicz.
Co jest dla uczelni sukcesem w kształceniu dyrygenta chóralnego?
– Przede wszystkim to, że absolwenci zostają w zawodzie i nie zniechęcają się do pracy. Oczywiście też cieszą nas – pedagogów – każde ich sukcesy.
Czy przeprowadzacie rodzaj monitoringu waszych absolwentów?
– Tak. Nie znam najnowszych danych, ale patrząc na nazwiska na rynku muzycznym, możemy być naprawdę dumni z ich osiągnięć i faktu kontynuowania tej ścieżki zawodowej. Należy podkreślić, że wszystkie chóry akademickie we Wrocławiu są prowadzone przez naszych absolwentów, nie licząc naprawdę wielu zespołów pozainstytucjonalnych. Chórem Opery Wrocławskiej kieruje również nasza absolwentka, Chór NFM również był prowadzony przez naszą absolwentkę i to z zaszczytnymi sukcesami rangi międzynarodowej.
Dbając o kontakt z dawnymi studentami, corocznie organizujemy w Akademii Muzycznej koncert pt. „Estrada absolwentów”, na którym nasi wychowankowie prezentują się ze swoimi zespołami i naprawdę mamy z kogo wybierać.
Chętnych nie brakuje?
– Oczywiście. Absolwentów mamy w całej Polsce. Ewentualne przyczyny odmowy występu są najczęściej bardzo prozaiczne – chóru po prostu nie stać na przyjazd do Wrocławia, ponieważ nie ma żadnego zaplecza finansowego. Niemniej cieszymy się, że jest tak wiele zespołów w dużych miastach i mniejszych miejscowościach, które pod ręką naszych dyrygentów odnoszą liczne sukcesy.
Tylko się cieszyć! Na terenie samego Wrocławia bardzo wzrosła liczba chórów na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza. Przecież dziś każda uczelnia wyższa ma swój chór, nie licząc zespołów przy parafiach, chórach seniora, czy zespołach działających instytucjonalnie i pozainstytucjonalnie. To chyba też jest efekt tego kształcenia dyrygentów chóralnych?
– Właśnie tak jest. Ale musimy też przypomnieć tu zasługi Andrzeja Kosendiaka, który stworzył projekt „Śpiewającego Wrocławia”, który potem przekształcił się w „Śpiewającą Polskę” , a obecnie „Akademię Chóralną” działającą przy Narodowym Forum Muzyki. Ta cała akcja miała na celu rozśpiewanie dzieci i młodzieży od przedszkola przez szkoły powszechne. To jest dla nas kolejny powód do radości i dumy, zwłaszcza że nasi studenci, absolwenci i pedagodzy uczestniczyli w projekcie od samego początku. Patrząc więc na skalę tych działań, a także liczbę chórów oraz różnych chóralnych wydarzeń w naszym mieście i regionie, myślę, że możemy odczuwać wielką satysfakcję.
Co do tego nie mam wątpliwości. Tym bardziej że śpiewanie w chórze od najmłodszych lat buduje wspaniały kapitał wrażliwości muzycznej w dorosłym życiu. Przecież już nawet nie chodzi i „produkcję” kolejnych muzyków, ale świadomych melomanów, którzy chętnie uczestniczą potem w różnych koncertach. Czy w świetle Twoich obserwacji nastąpiły istotne zmiany na przestrzeni ostatnich dekad?
– Nawet o tym rozmawiałam z Małgorzatą Sapiechą-Muzioł, szefową artystyczną Festiwalu Barbórkowego i dyrygentką chóru Politechniki Wrocławskiej. Wspominałyśmy chude lata, mniej więcej na przełomie stulecia, kiedy czasami aż przykro było obserwować, że chórzystów na scenie jest więcej niż słuchaczy. W tej chwili sale koncertowe są wypełnione publicznością po brzegi. Wszystko ma znaczenie, bo skoro wzrosła liczba chórów to tym samym i chórzystów oraz zainteresowanych ich działalnością bliskich i znajomych.
Bardzo też mnie cieszy duża aktywność słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku, którzy licznie uczestniczą w koncertach we wrocławskiej Akademii Muzycznej. Często obserwujemy, jak stoją przy tablicach z afiszami i spisują kolejne terminy wydarzeń. Na brak publiczności nie możemy więc narzekać.
A teraz osobiste pytanie. Co Ciebie skłoniło to wyboru takiej drogi zawodowej?
– Nie było jednej przyczyny. Może był w tym jakiś element przypadku, ale na swój sposób kontrolowany. Do szkoły muzycznej chodziłam w Rybniku i przez oba etapy kształcenia śpiewałam w chórze, w tym u wspaniałego pedagoga i dyrygenta, nieżyjącego już Czesława Freunda. Śpiewałam też w chórze w szkole podstawowej, który prowadziła Helena Zaik i wspominam te koncerty z rozrzewnieniem. Wtedy nie widziałam się jeszcze po tej drugiej stronie pulpitu, ale czułam, że jestem tzw. zwierzęciem zespołowym.
Pomogło mi też w tym wieloletnie uczestnictwo w Zespole Pieśni i Tańca „Przygoda” w Rybniku, w którym oprócz tańczenia miałam okazję również robić aranże dla kapeli i prowadzić zajęcia wokalne. Zapewne dlatego prof. Czesław Freund, gdy rozmawiał z nami przed maturą o dalszych planach, stwierdził, że powinnam wybrać IV Wydział, wtedy jeszcze Wychowania Muzycznego, twierdząc, że tam odnajdę swoje miejsce. I tak się stało.
Miałam też to szczęście, że na studiach trafiłam na prof. Zofię Urbanyi-Krasnodębską, która stała się moją mistrzynią i u której miałam zajęcia z dyrygowania. Śpiewałam też w jej chórach. Zachęciła mnie również do przystąpienia do konkursu na asystenta, pewnie dostrzegając we mnie ten potencjał, którego ja wówczas u siebie jeszcze nie widziałam.
Dziś stwierdzam, że dyrygentura chóralna to jest to, co we mnie na swój sposób dojrzewało od dziecka. Ostatecznie utwierdziłam się w przekonaniu, że to jest ta właściwa droga, gdy rozpoczęłam chórmistrzowskie studia podyplomowe w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, gdzie miałam okazję zetknąć się z wieloma fantastycznymi pedagogami. Tak, mój wybór był słuszny.
Czym dla Ciebie jest chóralistyka?
– Trudno to określić jednym zdaniem. Myślę, że z mojej perspektywy dyrygenta i pedagoga jest to wspaniały środek komunikacji z ludźmi poprzez muzykę. To jest fantastyczne.
Trwa ładowanie...