NIECH PADA NA MNIE DESZCZ CZERWONYCH RÓŻ

Obrazek posta


NIECH PADA NA MNIE DESZCZ CZERWONYCH RÓŻ

W minioną niedzielę zakończył się 45. Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Wielkie święto piosenki, które zaczęło się tak naprawdę w 1976 roku jako Przegląd Piosenki Literackiej „Liryka’76”. A potem Wrocław zwariował i oddał swoje sceny śpiewającym aktorom. Pod obecną nazwą festiwal odbywa się od 1980 roku.

Prawie pół wieku ludzie zadają sobie pytanie, co to jest piosenka aktorska? JerzyStuhr był zdania, że przymiotnik został dosztukowany do piosenki niejako z pogardy dla tej bez przymiotnika, kojarzonej z estradą, czyli elementem kultury niskiej, igrzysk dla mas, niegodnych artysty dramatycznego.

Wojciech Młynarski, któremu polska kultura zawdzięcza jakość i finezję nie tylko tekstów autorskich, ale również przekładów wielkich francuskich bardów: Jacques’a Brela, George’a Brassensa czy Charles’a Aznavoura mawiał, że by śpiewać piosenkę aktorską trzeba skończyć szkołę teatralną i mieć tak zwany warsztat. A potem nabierać świadomości i pracować. Ciężko pracować. Za przykład stawiał Ewę Demarczyk, która nad jedną piosenką spędzała miesiące prób. Do tego uważał, że piosenkę tak naprawdę reżyseruje publiczność podczas kolejnych trzydziestu czy czterdziestu występów.  

Jakież więc musiało być zaskoczenie, że w 1984 roku główną nagrodę wyśpiewała Edyta Geppert. Nie – aktorka. Zapobiegawczo jury dało ją też ex aequo grupie aktorek z Teatru im. A. Fredry w Gnieźnie, o których nikt już dziś nie pamięta.

Byliśmy wtedy dzieciakami w podstawówce, słuchającymi Republiki, Lady Pank czy Kaja Goo Goo z Limahlem na czele. Aż tu nagle dotarły do nas porażające słowa piosenki Jacka Cygana do muzyki Włodzimierza Korcza:

„Jaka róża taki cierń/Nie dziwi nic
Jaka zdrada taki gniew/Nie dziwi nic
Jaki kamień taki cios/Nie dziwi nic
Jakie życie/Taka śmierć”.

Ja, zakochana wtedy w wierszach Haliny Poświatowskiej plumkałam sobie na gitarze, nieporadnie układając muzykę do jej wierszy, kiedy na scenę Centrum Sztuki Impart wyszła na czarno ubrana, skromna kobieta i rozwaliła system. Wszyscy wrażliwcy w szkole DYSKUTOWALIŚMY o piosence aktorskiej. Bo pojawił się nowy element w tym miniaturowym teatrze na głos, muzykę i tekst: dusza.

Ale mamy 45 lat później.

Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu. Miejsce, w którym następuje zagięcie czasoprzestrzeni: nagle świat, z którego przychodzimy ulega spowolnieniu, przestrzeń się ugina i wszyscy wpadamy w czarną dziurę, która jest ocaleniem od codzienności. Zwalniamy. Słuchamy i patrzymy na artystów. Przegląd Piosenki Aktorskiej wyemigrował tutaj z Centrum Sztuki Impart w 2006 roku, a piosenka aktorska pozostała monodramem artysty niekoniecznie dramatycznego, stąd konkurs ewoluował do nazwy aktorskiej interpretacji piosenki. I dziś można powiedzieć, że rację miał wielki pedagog, aktor i wieloletni przewodniczący jury PPA, profesor Aleksander Bardini, mówiąc przewrotnie, że „nie każda piosenka jest aktorska, ale każda aktorska piosenka jest piosenką, będąc jednocześnie aktorską”.

JESTEŚ JAK LAS

W tym roku zobaczyłam trzy spektakle, z których dwa zapamiętam na długo.

„Pieśni malowane teraz” (premiera 24 marca), czyli pięć piosenek podczas trwania których pięciu artystów malowało obrazy. Cóż to był za spektakl!

Artur Caturian, Maja Kleszcz, Tomek Leszczyński, Emose Uhunmwangho i Justyna Szafran nie brali jeńców. Każdy po piętnaście minut na scenie w przejmujących utworach. Kwadrans dla śpiewającego artysty w jednej piosence to ogromne wyzwanie, podobnie jak dla malarza. Ale dla niego to dopiero początek procesu. Będąc kiedyś przed laty niczym podmiot liryczny z piosenki „La Bohème” wiem, jak powstaje obraz. Że nie da się go namalować w piętnaście minut, potrzeba dni, tygodni, miesięcy. Każda praca twórcza potrzebuje czasu. Tutaj wszystko musiało być przemyślane wcześniej, piosenka, obraz, przepróbowane w śpiewaniu, myślach, sercu. Malarze losowali utwory przed koncertem.  

Ogromne wrażenie zrobił na mnie duet Maja Kleszcz/Olga Szerstobitow.

„Jesteś jak las co pali się/ W popiół ciało zmieniasz me/

Jestem jak ćma co ogień czci/ Tyś bogiem ognia bogiem mi”

- śpiewała Kleszcz, wokalistka i kompozytorka, laureatka Fryderyka 2023 do wstrząsających słów Bogdana Loebla o straceńczej niemalże miłości. O poddaniu, opętaniu, zawierzeniu.

„Już ogień w nas dopalił się/ Z popiołów znów zrodzę Cię

Już ogień w nas dopalił się/ Z popiołów znów dźwigniesz mnie”.

Loebl, legendarny już poeta piosenki, autor najsłynniejszych utworów chociażby dla zespołu „Breakout” Tadeusza Nalepy, napisał ten song do muzyki Wojciecha Krzaka na drugi album studyjny artystki, „Odeon” (2012).

W tym czasie na scenie odbywał się szamański taniec malarki, bo Szerstobitow malowała całą sobą. Ogromne białe płótno (120x200) pokrywała tuszem i akrylem, umorusana czernią, odprawiając nad nim jakieś egzorcyzmy, z których publiczności na telebimie powoli ukazywały się kształty obrazu: szkic twarzy kobiety. Ale tak sugestywny i poruszający, otulony duszami malarki i wokalistki, że nie szło od niego oderwać oczu. Byłam zachwycona i przyznam, że do tej pory nie widziałam jeszcze takiego eksperymentu na scenie Przeglądu Piosenki Aktorskiej. I choć irytował mnie prowadzący Wojciech Fiedorczuk, który urwał się z zupełnie innej choinki, spektakl będący energetyczną unią malarstwa, muzyki i słowa zapisze się złotem w historii festiwalu. Wyreżyserowali go Agata Duda – Gracz i Cezary Studniak, a muzycznie wspaniale poprowadził zespół Wojciech Krzak.  

Warto przyjrzeć się pracom Olgi Szerstobitow (występującej też pod pseudonimem Bukowska), urodzonej w Kijowie córki malarza Jerzego Szerstobitowa i pisarki ikon Antoniny. Nim została dyplomowaną malarką, skończyła szkołę muzyczną w klasie fortepianu i szkołę pantomimy. Muzyka inspiruje ją i jest trampoliną do malowania. Zakochałam się w obrazach Olgi i najchętniej obwiesiłabym nimi każdy kąt.

Obraz namalowany podczas spektaklu nosi tytuł „Rubikon” i podobnie jak pozostałe cztery szalenie oryginalne prace został przeznaczony na licytację na rzecz wrocławskiego Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt „Ekostraż”. W ten sposób do placówki trafiło ponad 15 tysięcy złotych. Płótno Olgi i obraz namalowany przez Edytę Olszewską wylicytował Leszek Możdżer.

BARDZO ŁADNIE PROSZĘ

Finał Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki, czyli tak naprawdę serce PPA, to był w tym roku prawdziwy rollercoaster. Zachodziłam w głowę, jak spośród dziesięciu tak błyskotliwych wykonawców jury wybierze najlepszego.

Zachwyciła mnie Ewelina Flinta, artystka bądź co bądź już dojrzała i okrzepnięta na scenicznym dukcie (gwiazda pierwszej edycji programu „Idol”), niemniej to, co pokazała we Wrocławiu kompletnie mnie zaskoczyło. Perfekcja, głos, wykonanie, rola. Dwa utwory połączone w jedną historię, czyli „Ballada o pięknej Kasi”, która mordując mężczyznę czuje satysfakcję i wolność. Pod powierzchnią tego dramatu w interpretacji wokalistki kryje się historia przemocy i upokorzenia. Bo bohaterka piosenki nie zabija bez powodu, lecz dociera do granicy obłędu.

„Prosto w usta mu dyszała/I do śmierci go kochała
A nóż pod żebra tak gładko wchodzi”

W peruce à la Marylin Monroe Flinta zaklinała swojego oprawcę w dziką jabłoń (do słów Agnieszki Osieckiej):

„Już do ciebie serca nie mam/W dziką jabłoń cię zaklęłam.
A wspomnienia, czy pan słyszy/ zamieniłam w polne myszy”.

Kiedy na scenę wyszła Niemka Lenya Gramss, zobaczyłam teatr piosenki w najlepszym, klasycznym wykonaniu. Bo artystka zagrała oscarowo. I było w tych piosenkach wszystko: zaskoczenie, wzruszenie, zachwyt i naprawdę wybitne aktorstwo.

„And she sang” Puppini Sisters – piosenka – cacuszko. Trzeba to nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć, jak jej efektowny mezzosopran zabiera nas w krainę kobiety porzuconej niczym zepsuta zabawka. Ogromne wrażenie zrobiła też na mnie wykonaniem „Rote Rosen”, utworu niemieckiej piosenkarki i aktorki Hildegard Knef. Podczas głosowania dziennikarzy mój ulubiony Elik Plichta (Radio Darmstadt) przeczytał tłumaczenie tej piosenki (cytuję fragment):

„Niech pada na mnie deszcz /czerwonych róż

chcę widzieć w nich /po cudzie cud

szczęście niech /będzie czułe, miłe

dla mego losu /w róż tym pyle

a dzisiaj, dzisiaj cicho /znowu

powiem spełnieniu /jeszcze nie

bo ja zwyciężać ciągle jeszcze chcę

chcę wszystko /albo nic”.

(Tłumaczenie Karolina Filipiak)

Miażdżącą większością głosów Lenya Gramss dostała Tukana Dziennikarzy, zgarnęła też Nagrodę Publiczności.

Zwróciłam jeszcze uwagę na znakomity wokal Mateusza Wróblewicza (nagroda ZAiKS-u i Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu). Niezwykła była też Ewelina Opłatkowska (bardzo żałuję, że bez nagrody!), która zaśpiewała arcytrudny utwór Marka Grechuty „Człowiek spotęgowany człowiekiem” w kompilacji z utworem „W głębokim dole” Toma Waitsa. To trzeba zobaczyć, jak artystka spaja teksty i muzykę z ruchem, jak demoniczny to był pobyt na scenie, ile zostawiła po sobie emocji. Naprawdę zbierałam szczękę z podłogi. Zwłaszcza, że wyszła w cielistym kostiumie, który służył jej za skórę. Z tej skóry przepoczwarzała się – no właśnie w kogo? – w człowieka?  

„Kiedy przez ogród rajski idziesz/Tą najpiękniejszą z pięknych dróg

Musisz pokusy świata widzieć/Które się łaszą do twych nóg

Z Jezusem twoja więź osłabła/Bo zło zaborcze jest jak zło

Lecz jeśli chcesz hodować diabła/W głębokim dole trzymaj go” – brzmiało jak syk węża. Długo biłam brawo.

Jury „stanąwszy przed dylematem, czy patrzeć do przodu czy do tyłu" i , „zaszantażowane koniecznością przydzielenia jednej jedynej nagrody” – jak to błyskotliwie podsumował Leszek Możdżer postanowiło w tym roku przyznać nagrodę Złotego Tukana i 25 tysięcy złotych Zofii „Sofince” Imieli.

Artystka zaśpiewała swoją kompozycję „Bardzo ładnie proszę” (w połączeniu z tradycyjnym tekstem żywieckiej piosenki) i pieśń gruzińską Bułata Okudżawy skompilowaną z utworem Adama Asnyka „Jednego serca”. Zresztą nie dało się nie zauważyć, że artyści kombinują z materiałem scenicznym i nie wystarcza im jeden utwór. Budują więc historię patchworkową, bo świat, w jakim żyjemy pulsuje w wielu barwach, które nawzajem się przenikają.

I trudno już dziś odróżnić miłość od wygody, dobro od podstępu i nienawiść od przerażenia.

Siedząc w pierwszym rzędzie słyszałam co drugie słowo piosenki Sofinki, bo akompaniowała sobie na fortepianie, a właśnie po tej stronie sceny nieszczęśliwie zasłaniał ją głośnik, z którego dźwięk mnie elegancko omijał i niósł się do tyłu. Trudno mi więc było ją realnie ocenić. Obejrzałam to wykonanie dokładniej w drugim koncercie i internetowych relacjach. I poskładałam puzzle.

„Bardzo ładnie proszę” – song – krzyk. Siedząc na widowni czułam, jak cierpnie mi skóra od tego wyrzuconego z głębi duszy zdania, chociaż nie do końca wiedziałam, co następuje po nim:

„Życzę panu dobrej nocy/Ładnie proszę/

Ładnie proszę/By była ostatnią.

Nie chcę już być Twoim słońcem

Nasze dni i noce/Nasze dni i noce

Niech się proszę skończą

(…)

Samotność wspólnych chwil

Zbiorę trochę sił, zbiorę trochę sił

Świecę sama i zaczynam żyć”.  

To artykulacja ciała, słowa i dźwięku tworzy epokę. Nie trzeba kostiumu i rekwizytów, żeby wyśpiewać dramat końca świata, który był kiedyś miłością, a stał się bólem nie do zniesienia.

„Autorska wypowiedź i autentyczna wrażliwość uzbrojona w proces samodoskonalenia, owocujący uważnym doborem środków wyrazu jest w kulturze wartością decydującą napisał w imieniu jury Leszek Możdżer.

Jurorzy nie wystraszyli się faktu, że artystka jest córką znakomicie śpiewającego aktora Konrada Imieli, dyrektora artystycznego Capitolu, chociaż komentujący werdykt widzowie chcieliby, żeby z tego powodu wylądowała w schowku na szczotki, najlepiej pod schodami.

Posłuchajcie Sofinki i jej najnowszego projektu z grupą „MOR” (guglajcie na YouTube), a zobaczycie, co ona zrobi z waszym wnętrzem.

Koncert z finezją i kulturą słowa prowadził Filip Cembala.

O wszystkich laureatach poczytacie tutaj:

https://ppa.teatr-capitol.pl/znamy-finalistki-i-finalistow-kaip-3/

POPATRZ W LUSTRO

Koncert Finałowy pod znamiennym tytułem „Mirrors” („Lustra”) w reżyserii Ewy Kaim i Agnieszki Kozak był już wisienką na torcie. W wielkim cyrku świata Capitolowej sceny schronili się odmieńcy, ci inni, wykluczeni, wyśmiewani, odrzuceni i w tym wszystkim tacy piękni i prawdziwi.

Ściągnęła mnie na kolana Emose Uhunmwangho odwagą i interpretacją. Justyna Szafran, odkąd wyśpiewała Grand Prix na PPA w 1996 roku „Cyganerią” Aznavoura, opowiadając o bohemie - świecie, którego kiedyś byłam częścią i który pokochałam, dostała mój zachwyt. I on nie mija do dziś.

W koncercie było wiele olśnień.

Marcin Januszkiewicz (Grand Prix 2017) wyśpiewał demona inności tak, że wszyscy z przejęcia i zaczadzenia zapomnieliśmy mu bić brawo. Cezary Studniak – wystarczy, że przeszedł i powiedział „idę idę idę”, a potem przesiedział cały koncert, by nas na koniec nakarmić songiem „Jeszcze w zielone gramy” Wojciecha Młynarskiego, odziany w łachmany bezdomnego włóczykija.

Katarzyna Figura recytująca szeptem tak, że nie można było od niej oderwać wzroku. Natalia Sikora (Grand Prix 2005, zresztą zgarnęła wtedy wszystkie nagrody) porażająca głosem i interpetacją. Kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy uznałam, że to jest reinkarnacja Janis Joplin.

Ralph Kamiński, objawienie 2019 roku (Grand Prix), któremu zresztą powiodło się dopiero za kolejnym razem. Początkowo nawet nie wyszedł z grupy do finału.

Trzynaście śpiewających osobowości fenomenalnie wspierał muzyczny klan Pospieszalskich: Łukasz, Szczepan, Marek, Nikodem i Franciszek plus Michał Żak, Mateusz Kowalski i Darek Bafeltowski.

Dobra wiadomość jest taka, że PPA wrócił po latach nieobecności do Telewizji Polskiej. Koncert (podobnie jak występ finalistów i laureatów) był transmitowany na TVP Kultura. I wszystko można obejrzeć tutaj:

https://wroclaw.tvp.pl/.../koncert-laureatow-ppa-2025...

Koncert „Mirrors” pojawi się na antenie TVP w maju. Warto śledzić socjale PPA i Teatru Muzycznego Capitol, by być na bieżąco z informacjami.

BIŻUTERIA EPOKI

Festiwalowi jak co roku towarzyszył klub, a w nim koncerty, śpiewy i tańce do rana. Zapamiętałam znakomity występ zespołu „Rzeka” i świetny wokal Natalii Pikuły (może czas na udział w konkursie?). Czekam na debiutancki album, bo po tym, co usłyszałam, wyczuwam spore wydarzenie.   

Śledzę ten festiwal na żywo (z nielicznymi przerwami) od 1991 roku, kiedy to w panice uciekając przed goniącym mnie ochroniarzem (studenci wchodzili na koncerty bocznymi drzwiami, więc i ja też) wpadłam do garderoby Jackowi Wójcickiemu, stojącemu właśnie w samej bieliźnie. Po latach uparłam się napisać pracę magisterską z piosenki aktorskiej, z którą to z hukiem wyrzucił mnie za drzwi witkacolog i mój promotor, profesor Janusz Degler. Doszło do tego, że postanowiłam nie skończyć studiów, więc na mediację udała się moja mama.

Ale to zupełnie inna historia!

Marta Stebnicka, legendarna i już nieżyjąca aktorka i pedagożka powiedziała kiedyś, że piosenka jest biżuterią epoki.

Każdy festiwal to lustro rzeczywistości. Jest w nim wiele cierpienia, które szeroko odbijało się w występach artystów. Ale, jak to wspaniale wyinterpretował wysmarowany na czarno, spowolniony w ruchach i odpychający swoim wyglądem niczym świat, w którym dziś żyjemy Marcin Januszkiewicz:

„Póki macie siebie/Ciebie

Szklankę nocy/Kromkę dnia

To orkiestra /Jeszcze w sercach gra”.

I niech pada na nas deszcz czerwonych róż!

Do zobaczenia za rok.

Fot. Łukasz Giza i Tomasz Walków.

Na zdjęciu otwarciowym "Rubikon" Olgi Szerstobitow. Malarka dokończyła obraz po spektaklu, bo nie bardzo umiała pogodzić się z jego fragmentarycznością, która mnie akurat urzekła. Co nie zmienia faktu, że pozostały w nim pierwotna energia i moc.

Na zdjęciu Zofia "Sofinka" Imiela

 
Koncert "Mirrors"


Na zdjęciu Lenya Gramss 


 Na zdjęciu Ewelina Opłatkowska


Laureaci 


 Na zdjęciu Mateusz Wróblewicz

 
"Pieśni malowane teraz"


Zofia "Sofinka" Imiela ze Złotym Tukanem

 

Zobacz również

RÓŻYCZKA
DZIECKO WYWIEZIONE
AUDIO NEWSY

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...