"Madama Butterfy" w Operze Wrocławskiej

Obrazek posta

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska „Madama Butterfly” (z tomu „Wachlarz”)

Gdy Butterfly leżała na macie słomianej,

jak owoc przekrajana ciosem harakiri,

ktoś nadbiegł, ktoś zapukał w papierowe ściany

i rozbłysły śmiertelne odmęty i wiry.

 

Dopiero drugie przedstawienie (a właściwie premiera, gdyż kompozytor dokonał sporo zmian po nieudanej pierwszej prezentacji) Madame Butterfly w maju 1904 roku z udziałem w roli tytułowej Salomei Kruszelnickiej stało się wielkim wydarzeniem. Od tego spektaklu rozpoczął się tryumfalny pochód przez sceny świata tej cudownej werystycznej opery Pucciniego.

Partia Cio-Cio-San jest arcytrudnym wokalno-aktorskim sprawdzianem dla mocnych głosów sopranowych. Jest też postacią tragiczną, która wpisuje się w długą listę operowych bohaterek unieszczęśliwionych przez mężczyzn, a na dodatek ta słodka niewinność i naiwność w zderzeniu z narcystyczną osobowością Pinkertona tworzy głęboką polaryzację emocjonalną między głównymi bohaterami.

Sięgnięcie po rolę Butterfly to jak dotknięcie wyżyn sztuki wokalnej. Dobrze czują się w niej soprany spintowe, już dojrzałe, mocno ukształtowane, z solidnym „zapleczem” repertuarowym i ścieżką rozwoju wokalnego, która prowadzi stopniowo od partii lżejszych po dużo cięższe gatunkowo wyzwania, jakie są np. u Pucciniowskiej gejszy. Dlatego z duża uwagą słuchałam przedstawienia w Operze Wrocławskiej 6 kwietnia 2025, w którym w tej partii zadebiutowała 26-letnia Monika Radecka, jednocześnie debiutantka na wrocławskiej scenie i nowy głos w składzie zespołu solistów.

 

 

Przyznam, że miałam i nadal mam wątpliwości, co do wejścia w rolę Cio-Cio-San tej bardzo młodej śpiewaczki. Z dossier artystycznego wynika, że do tej pory śpiewała Rosalindę w Zemście nietoperza, Hrabinę w Weselu Figara, Mimi w La Boheme czy tytułową partię Suor Angelika Pucciniego. Wprawdzie predyspozycje głosowe Radeckiej dobrze rokują do cięższych partii, ale wydaje mi się, że to jeszcze nie ten moment.

W każdym razie do roli przygotowała się bardzo starannie, zarówno od strony tekstowej (brawa za dykcję) i precyzji wokalnej. Miała przepiękne piana, nadające słodyczy jej głosowi i zdejmujące z górnych dźwięków pewną ostrość, którą prezentowała w dynamice forte. To też jest zrozumiałe, bo w końcu orkiestra Pucciniego potrafi nieźle zasłonić dźwiękowo śpiewaka. Popisowa aria z II aktu była wykonana nader udanie z zasłużonymi brawami. Wspaniale zabrzmiał też kończący I akt duet miłosny z Pinkertonem (Bimba degli occhi). W tej roli wystąpił gościnnie Paweł Skałuba, „otrzaskany” z postacią, co widać i słychać, ale wydaje się, że momentami nieco nadmiarowe vibrato tworzy rysy na tym, skądinąd, interesującym głosie tenorowym.

 

Barbara Bagińska, Monika Radecka

 

Jako Suzuki zaprezentowała się Barbara Bagińska, której mocny i mięsisty alt tworzył wspaniały kontrapunkt do jasnych barw głównych bohaterów. Bardzo udanie aktorsko wypadł Jacek Jaskuła, jako Sharpless. Mam wrażenie, że jego barwa głosu przypomina mi coraz bardziej nieodżałowanego Macieja Krzysztyniaka, co niech będzie komplementem.
W obsadzie pojawiły się też postaci o wyraźnie większym potencjale aktorskim, niż wokalnym. A może inaczej – pewien kapitał bardzo widocznie (słyszalnie) jest już na wyczerpaniu.

Podziękować należy orkiestrze prowadzonej przez Daniela Smitha, która bardzo pięknie stworzyła ten egzotyczny świat brzmieniowy ponadczasowego dramatu o miłości, wielkim rozczarowaniu aż do tragicznego finału.

Spektakl miał swoją premierę w 2015 roku. Madame Butterfly wyreżyserował Giancarlo del Monaco, za scenografię i kostiumy odpowiadał Wiliam Orlandi.

Izabella Starzec

 

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska „Madama Butterfly” (z tomu „Wachlarz”)

W pośpiechu padła nagle twarzą do podłogi —

i przeszła po niej fala szeroka, znużona —

jął szumieć wielki wachlarz czarny i złowrogi,

rozwiał ściany i kwiat, świat i Pinkertona.

Izabella Starzec Jacek Jaskuła Barbara Bagińska Opera Wrocławska Madama Butterfly Puccini opera weryzm Paweł Skałuba Monika Radecka

Zobacz również

Wspomnienie o Jerzym Rezlerze
Liczy się wyłącznie jakość artystyczna, czyli o Jazzie nad Odrą AD 2025
Nastroić i odstroić

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...