Monachijska "Córka pułku"
„Ten Włoch ma wiele talentu, ale jeszcze bardziej niezwykła jest jego płodność, w której przewyższają go tylko króliki” – tak o Donizettim wyraził się poeta Heinrich Heine, który komentował paryskie życie muzyczne w I połowie XIX wieku. Rzeczywiście, kompozytorowi nie brakowało energii w procesie tworzenia oper. Stworzył ich łącznie 70, z których chyba najbardziej znane i najczęściej wykonywane to „Napój miłosny”, „Don Pasquale”, czy „Córka pułku” („La fille du regiment”).
Gdy przybył do Paryża, to w ciągu zaledwie dwóch lat 1839 – 41 powstało ich sześć. W tym samym 1840 roku co premiera „Lunatyczki” Belliniego i „Dzień królowania” Verdiego, odbyły się dwie pierwsze paryskie prezentacje oper Gaetano Donizettiego – w lutym „Córka pułku”, w grudniu „Faworyta”. Pierwsza z nich została napisana na zamówienie Opéra-Comique. Libretto przygotowali w języku francuskim Jules Verony de Saint Georges i Jean Bayard.
„Córka pułku” nie miała na początku szczęścia. Pod Donizettim dołki kopał Hector Berlioz, który bardzo negatywnie wyraził się na jej temat w prasie, zazdrosny o sukcesy włoskiego kolegi, wyładowywał własne frustracje z powodu niepowodzenia swojej opery „Benvenutto Celliini”, Oskarżał kwieciście kompozytora o wtórne pomysły, ten zaś rzeczowo mu ripostował. Niemniej premiera „La figlia del reggimento” (włoska wersja tytułu też obowiązuje) została przyjęta chłodno. Dopiero w roku 1850 roku odniosła sukces ze znakomitą Henriettą Sontag w roli tytułowej, pozostając do dzisiaj jedną z najchętniej wystawianych oper Donizettiego w dwóch wersjach językowych – włoskiej i francuskiej.
Jest to wdzięczna, choć nieco absurdalna opowieść o odnalezionej w lesie przez pułk wojska dziewczynie i wziętej przez nich na wychowanie. Dorosła panna czuje się więc jak ryba w wodzie w warunkach żołnierskich i nie wyobraża sobie innego życia, zwłaszcza gdy poznaje Tonia, który dla niej zaciąga się do wojska, chcąc się ożenić z uroczą wybranką. Oczywiście różne perypetie nie pozwalają prawie do samego finału uwierzyć w szczęśliwe zakończenie, jednak w operze pisanej na potrzeby teatru komediowego nie mogło by być inaczej. Wystawiana jest, jako się rzekło, w dwóch wersjach językowych – francuskiej i włoskiej.
Muzycznie smakowita, choć bez przesady. Akt drugi zdecydowanie ustępuje pierwszemu, który aż skrzy się pomysłowymi rozwiązaniami harmonicznymi i pięknymi melodiami. Króluje tu słynna aria Tonia z dziewięcioma (sic!) wysokimi „c”, co stawia ją w rzędzie jednych z najbardziej wymagających dla głosu tenorowego. Urody nie brakuje wspaniałej arii Marii „Il faut partir” w finale aktu I, pełnej smutku i melancholii, ale i wyrazu dramatycznego. Jest też kilka świetnie zarysowanych scen z postaciami, które wprowadzają piękny, czasem zabawny koloryt tej dwuaktowej operze.
Odbywający się od 1875 roku Monachijski Festiwal Operowy (Münchner Opernfestspiele) organizowany przez Bayerische Staatsoper zaproponował w tegorocznym repertuarze, między innymi atrakcjami, „Córkę pułku” w inscenizacji włoskiego reżysera teatralnego Damiano Micheletto. Ma on w swoim dorobku wiele cenionych realizacji i również ta, którą dane mi było oglądać 1 lipca, należy do niezwykle udanych, także za sprawą fantastycznych rozwiązań scenograficznych (Paolo Fantina).
Przede wszystkim uwagę zwracała pewna malarska koncepcja potężnego tła na tylnej płaszczyźnie sceny, która była zarówno leśnym wizerunkiem, jak i okazywała się być trójwymiarową przestrzenią, gdy w II akcie przeistoczyła się w obraz z rozgrywającą się tamże żołnierską akcją. Kapitalna perspektywa i pomysły z wchodzeniem i wychodzeniem akcji z ram tworzyły nie tylko pewne optyczne złudzenia, ale i kreowały wyobrażenie dwóch światów – tego dworskiego i leśnego. Ukazanie na tym tle pragnień i tęsknot Marii za dawnym życiem w pułku było aż nadto czytelne. Przepiękne kostiumy (Agostino Cavalca) odnosiły się do tradycji XIX-wiecznej, czytelnie podkreślając role, w jakich dane postaci występowały.
Bohaterowie byli bardzo mobilni, świetnie ustawieni choreograficznie (Thomas Wilhelm) z licznymi zadaniami aktorskimi, niekiedy utanecznieni, co przydawało inscenizacji życia i wigoru. Ruch, działania, interakcje były kapitalnie dopracowane. Zdecydowanie malarsko rozplanowany w I akcie chór, przypominając postaci z obrazów Hieronima Boscha, kłębił się i zagęszczał scenę.
Obsada została dobrana smakowicie. Zresztą specjalnie jechałam na to wydarzenie dla Lawrenca Brownlee, który kreował partię Tonia, chciałam bowiem na żywo usłyszeć jego niezwykły głos tenorowy, znany mi do tej pory tylko z nagrań (m.in. z inną moją tenorowo-barytonową miłością, czyli Michaelem Spyresem). Ale i Dorothea Röschmann jako Markiza de Berkenfield budziła moje ogromne zainteresowanie z racji ciekawych interpretacji ról Mozartowskich. Pozostałych artystów dopiero poznawałam podczas przedstawienia.
Absolutne wokalne i aktorskie wyżyny osiągała hiszpańska sopranistka koloraturowa Serena Sáenz w tytułowej roli. Urodziwy, lekki i zwinny głos precyzyjnie oddawał wszelkie koloratury i niuanse wyrazowe. Temperament sceniczny zachwycał i bawił. Lawrence Brownlee był nieoceniony w budowaniu postaci, a urodą swoich tenorowych możliwości i kultury wokalnej po prostu oszałamiał. To piękny, dźwięczny głos o niewymuszonym vibrato, pewnie osiągający najwyższe dźwięki, urodziwy w średnicy skali, o typowo belcantowym rysie, który tak bardzo predestynuje śpiewaka do partii operowych w dziełach Rossiniego, Donizettiego, Verdiego czy Belliniego.
Znakomite postaci wykreowali również wspomniana Dorothea Röschmann, której sceniczne i wokalne możliwości należy w pełni docenić. Podobnie świetny był Mischa Kiria jako Sulpicjusz – momentami bardzo zabawny i urzekający swoim gęstym brzmieniowo barytonem z możliwościami bas-barytonu. Wybitną kreację stworzyła również Sunnyi Melles (rzęsiste owacje na zakończenie) w mówionej roli Księżnej de Crakentorp. Każde jej pojawienie się na scenie wnosiło wyjątkową energię, emocje i często salwy śmiechu, a jej safandułowaty synek (Jürgen Klisch) z przyklejonym głupawym wyrazem twarzy każdorazowo bawił publiczność.
Pełną obsadę i wszystkie nazwiska realizatorów można znaleźć na stronie Bawarskiej Opery w Monachium, i wszystkim należą się zasłużone brawa!
Trwa ładowanie...