Gdzie się podział Chopin?
Inauguracja 80. Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju zapowiadana była hucznie jako wielkie wydarzenie. Przy fortepianie Mikhail Pletnev, orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Pawła Kapuły i Chopin w autorskim (Pletnev) opracowaniu. Tylko się cieszyć.
prof. Piotr Paleczny otwiera 80. Międzynarodowy Festiwal Chopinowski
w Dusznikach-Zdroju
Byłam przekonana (nie wiedzieć czemu), że sięgnięcie po oba koncerty fortepianowe Chopina wykonywane w warunkach polowych, pod tzw. namiotem festiwalowym i w zmniejszonym, co oczywiste, składzie orkiestrowym oprze się jedynie na pewnych ewentualnych kosmetycznych zmianach w tej warstwie, a partia fortepianu pozostanie niezmienna. Bo i niby dlaczego miałaby podlegać modyfikacjom? Toż to dzieło artystycznie skończone, przemyślane przez Chopina w najdrobniejszych szczegółach, więc majstrowanie przy nim to jak domalowywanie wąsów Monie Lizie.
Bronię tu dzieła muzycznego jako takiego, które nie potrzebuje zmian, udziwnień i kompletnie niestylowych przeróbek (oczywiście, czymś innym są jazzowe opracowania i improwizacje). Pletnev, jako autor tegoż oraz wykonawca niestety nie sprostał obu tym zadaniom.
Przy trzydziestoparoosobowym składzie orkiestry w zasadzie niewiele trzeba zmieniać, by nadal akompaniament był tym, czym w oryginale. Po co dopisywać kotłom jakieś bombastyczne sekwencje, po co jakieś ekstra fletowe ćwierkania, obojom i fagotom nadęte brzmienia, a trąbkom przeskalowane dynamicznie fanfary? Groźne waltornie też nie przydawały wdzięku partii orkiestry, już nie mówiąc o dobrze znanym kiksie w III części Koncertu f-moll, który niestety „udał się” muzykowi.
To bezsensowne napięcie, zrodzone przez przedziwną instrumentację, zmiany dynamiczne, a co gorsza – inaczej położone akcenty, tworzyły swoistą karykaturę dzieła Chopina. Masywność à la Czajkowski, a z drugiej niezamierzone przecież efekty komiczne, w moich uszach brzmiące jak z kreskówek dla dzieci – w stylu melodyjek do animowanego Reksia (obie III części koncertów) – jeżyły włos na głowie.
Do tego dochodziła cała paleta niezgodności tekstowych w partii fortepianu, w których odnaleźć można było: luki w pamięci i tzw. szycie, omyłki techniczne, nietrafione dźwięki, inne brzmienia i współbrzmienia. Plus nowe pomysły pianisty, które udziwniały oryginalną partię solowego instrumentu. Zaginęło też rubato, zastąpione czasami powolnym tempem, bądź nadmierną miarowością, a dynamika była nieciekawa i nieadekwatna. Oba koncerty, które są typowymi przedstawicielami stylu brillante, pozbawione zostały tej onirycznej koronkowości, wdzięku i lekkości, stając się topornym zestawem różnych pomysłów pianisty.
Mikhail Pletnev, orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Pawła Kapuły
Oczywiście w nawias trzeba wziąć warunki koncertowe. Namiot jest tylko pewnym kompromisem. Odbiorowi nie sprzyjał też boczny odsłuch, w którym cały czas było słychać mruczenie i podśpiewywanie pianisty. Nawet i quasi dyskotekowe światło, które bardziej nadawałoby się do potańcówki na wolnym powietrzu lub na innej ludycznej imprezie, wprowadzało zdecydowanie niepotrzebne walory. To tak, jak z tymi muzycznymi pomysłami Pletneva.
Z trudem wytrzymałam do końca wieczoru. Nawet i dla tych nielicznych fragmentów, w których pianista grał przepięknym dźwiękiem, chyba nie było warto. Szkoda. To było kiedyś naprawdę wielkie nazwisko.
Trwa ładowanie...