Przyjechał policjant

Obrazek posta

Mam powody przypuszczać, że bardzo wielu z Was widziało i słuchało Stinga na żywo nie raz i nie dwa. To jeden z tych artystów, który w Polsce bez problemów zapełnia hale. Po prostu pojawia się informacja o koncercie, a bilety znikają w szybkim tempie. Nigdy się temu nie dziwiłem. Jego przeszłość z The Police, później kariera solowa to przebój za przebojem, artysta który nigdy nie zawodzi. Poszukuje, zmienia brzmienia i nastroje, ale nigdy nie schodzi z wysokiego poziomu artyzmu i szacunku dla odbiorcy.

Sting nie jest artystą z mojego TOP 5. Cenię, ale nie zachwyca mnie całość jego twórczości, choć wiele jego utworów nazwałbym arcydziełami, które powalają na kolana i wywołują ciarki. Tak ze Stingiem właśnie mam. Dlatego koncert w Krakowie organizowany przez Live Nation Polska, był moim pierwszym koncertem tego 74 letniego już muzyka. I trafiłem idealnie, bo było to przypomnienie tego co najbardziej spektakularne w dyskografii Stinga. Począwszy od etapu z Police do dokonań sprzed kilku lat. Od "Message In A Bottle" po "A Thousand Years". Od "Every Breath You Take" po "Desert Rose".

Niemal każdy z utworów z całej setlisty zagrany był inaczej niż znamy go z wersji płytowej, do każdego utworu Sting i jego muzycy (Dominic Miller na gitarze i Chris Maas na perkusji) dokładali coś ekstra.

Najpiękniej zabrzmiał "Shape Of My Heart" zresztą jeden z moich ulubionych utworów Stinga, ale zachwycił też "Mad About You" zagrany z trudnym do określenia hamulcem, w nieco innym tempie. Jednym z najjaśniejszym momentów krakowskiego występu był "Wrapped Around Your Finger", które artyzmem przewyższa "Every Breath You Take" choć to ten utwór wzbudził największy entuzjazm publiczności.

To był koncert, który udowodnił, że wystarczą dwie gitary i perkusja by porwać tłum i stworzyć dźwiękową głębię. Cieszy, że są jeszcze artyści, którzy decydują się na taką rockową surowość i czują się w tym swobodnie. Nie musieli na scenie robić nic, by się zachwycić i wpatrywać się z otwartymi z wrażenia ustami.

Dwa dni wcześniej byłem na koncercie, na którym, mimo wysokiego poziomu muzycznego, chciało się krzyknąć "Zróbcie coś!". Sting nie robił wiele, po prostu grał i śpiewał. Tylko tyle i aż tyle.

Dziś drugi koncert, w Gliwicach. I jeśli ktokolwiek zastanawia się czy pójść...błagam...to nie jest artysta, nad którym należy się zastanawiać. To gwarancja smaku, klasy i muzyki na wysokim poziomie artystycznym.

Przy okazji Roxanne przypomniała mi się historia takiego nowojorskiego klubu muzycznego CBGB, o którym w 2013 roku powstał znakomity film. To klub, w którym jego założyciel Hilly Krystal promował młode zespoły, najczęściej punkrockowe. I na końcu tego filmu na scenę wkracza kilku młodych chłopaków, uderzają w struny gitar a blondas wydziera się nagle przeciągając pierwszą sylabę "Rooooxanne"...grają cały utwór, a kiedy kończą Krystal mówi: "Coś w nich jest, ale jeszcze nie wiem co". To był zespół The Police, ze Stingiem na wokalu.

#sting #koncert #muzyka #lewitacja

Zobacz również

Tydzień subiektywny - odc. 50
Tydzień subiektywny - odc. 49
Długość koncertu w pojedynkę

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...