DZIŚ ZACZYNAMY! Witajcie w naszym literackim świecie!

Obrazek posta

Kilka słów od Moniki, asystentki Dawida

Pamiętam dokładnie moment, gdy po raz pierwszy odkryłam talent Dawida. Było to późne popołudnie jesiennego dnia - jeden z tych melancholijnych dni, gdy deszcz delikatnie szepce o szyby, a świat za oknem rozmywa się w odcieniach szarości i błękitu. Porządkowałam dokumenty w jego mieszkaniu - przestrzeni, która sama w sobie opowiadała historię o człowieku preferującym książki nad ozdoby, wspomnienia nad modne meble. Dawid wyjechał na delegację, a ja, miałam za zadanie uporządkować rosnący chaos papierów spadkowych. Zadanie przyziemne, rutynowe - nic nie zapowiadało, że tego dnia moje życie całkowicie się odmieni.

Mieszkanie było ciche, tylko deszcz delikatnie uderzał o szyby, tworząc hipnotyzujący rytm - idealną ścieżkę dźwiękową do monotonnej pracy. Metodycznie segregowałam dokumenty na stole w salonie - akty notarialne zapisane prawniczym żargonem, wyciągi bankowe pełne liczb i dat, inwentaryzacje nieruchomości opisujące miejsca, których nigdy nie widziałam. Papierowy labirynt cudzego życia, przez który przedzierałam się z profesjonalną obojętnością. Wszystko szło sprawnie, z precyzją dobrze naoliwionej maszyny, aż do momentu, gdy moje palce spoczęły na niepozornej tekturowej teczce. Niczym nie wyróżniała się od dziesiątek innych - pożółkła, lekko wytarta na rogach, przewiązana wyblakłą wstążką. Wyglądała jak kolejne papiery spadkowe, może stare rachunki czy zapomniane umowy. Nie mogłam wtedy przypuszczać, że za tym skromnym opakowaniem kryje się prawdziwy skarb.

Zamiast urzędowych pism, znalazłam w niej kilka zeszytów w prostych, czarnych okładkach - wyglądały jak te, które można kupić w każdym sklepie papierniczym, a jednak trzymałam je w dłoniach z dziwnym poczuciem, że dotykam czegoś wyjątkowego. Między nimi spoczywał plik luźnych kartek zapisanych drobnym, zdecydowanym pismem - pismo człowieka, który wie dokładnie, co chce przekazać.

Nie powinnam była ich czytać - to było prywatne, osobiste, nie należało do spadku, którym miałam zarządzać. Zawodowa etyka nakazywała odłożyć teczkę na bok, zadzwonić do Dawida, zapytać o instrukcje. Ale pierwszy akapit przykuł moją uwagę z siłą, której nie umiałam się oprzeć - słowa na papierze ożyły, szeptały do mnie, wciągały w świat tak realny, że niemal czułam jego zapachy i dźwięki.

Zaczęłam czytać, przekonując samą siebie, że to tylko na chwilę, tylko z zawodowej ciekawości... I przepadłam. Zapadłam się w te historie jak w głęboki, miękki śnieg - bezpowrotnie, całkowicie, z pełną świadomością, że już nigdy nie będę tą samą osobą, która otworzyła niepozorną tekturową teczkę.

Świat wokół mnie przestał istnieć. Zniknęło mieszkanie z jego cichym tykaniem zegara i szumem deszczu za oknem. Rozpłynęły się dokumenty czekające na segregację, obowiązki zapisane w kalendarzu, nawet poczucie upływającego czasu. Pozostały tylko słowa - surowe, szczere, pozbawione literackich ozdobników, a jednak hipnotyzujące swoją autentycznością.

Czasem brutalne w swojej prawdzie, bezlitośnie obnażające ludzkie słabości i obsesje, a jednak przesiąknięte takim głębokim człowieczeństwem, takim niezwykłym zrozumieniem ludzkiej natury, że czułam, jak każde zdanie rezonuje gdzieś głęboko we mnie, poruszając struny, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Odkrywałam w tych tekstach własne lęki, nadzieje i pragnienia, ubrane w słowa, których sama nigdy bym nie znalazła.

To były historie, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego - intymne wyznania, surowe szkice, fragmenty zapisane w środku nocy przy świetle lampki. Historie pisane dla samego siebie, bez myśli o czytelniku, bez kalkulacji, co się spodoba, co wywoła reakcję - a jednak trafiające prosto w serce z precyzją, której mogliby pozazdrościć najbardziej uznani pisarze.

Minęły godziny, zanim się zorientowałam, jak długo siedzę na podłodze, otoczona rozrzuconymi kartkami jak archeologicznym znaleziskiem, które wymaga najwyższej uwagi i delikatności. Słońce dawno zaszło, ustępując miejsca granatowej nocy, a w mieszkaniu panował półmrok, który zdawał się idealnie współgrać z nastrojem czytanych historii. Jedynym źródłem światła była mała lampka z biurka Dawida - intymny krąg światła, w którym słowa nabierały jeszcze większej mocy.

Zapomniałam o herbacie, która dawno wystygła na stoliku, pozostawiając na powierzchni cienką, matową błonę. Zapomniałam o kolacji, choć mój żołądek od czasu do czasu przypominał o sobie cichym burczeniem. Zapomniałam o czasie, o umówionym spotkaniu, o telefonach, które powinnam wykonać. Zapomniałam o wszystkim, co nie było tymi historiami, tymi postaciami, które stawały się dla mnie realniejsze niż świat za oknem.

Z każdą przeczytaną stroną coraz lepiej rozumiałam Dawida - człowieka, którego znałam dotąd jedynie jako klienta kancelarii. Teraz, przez pryzmat jego słów, widziałam jego duszę - złożoną, pełną sprzeczności, fascynującą.

Wtedy już wiedziałam, że moje życie właśnie się zmieniło - nie w sposób gwałtowny, jak przy trzęsieniu ziemi, ale subtelny i nieodwracalny, jak rzeka, która znajduje nowe koryto. Ta pewność osiadła we mnie cicho, bez fanfar czy nagłych olśnień, ale z siłą, której nie sposób było zignorować.

Czułam się, jakbym odkryła skarb - nie złoto czy klejnoty zamknięte w zakurzonej skrzyni, które można zważyć, wycenić, zamienić na banknoty. To było coś znacznie cenniejszego, coś, co wymyka się materialnym miarom wartości: prawdziwy, nieoszlifowany diament literacki. Surowy talent, który lśnił własnym światłem nawet w półmroku pokoju, talent, który nie został jeszcze odkryty, doceniony, oprawiony w ramy wydawniczych oczekiwań.

Ten talent domagał się ujawnienia światu - nie z próżności czy dla sławy, ale dlatego, że historie Dawida miały moc zmieniania ludzi, poszerzania ich horyzontów, dawania nadziei lub zmuszania do konfrontacji z niewygodnymi prawdami. Czułam to z absolutną pewnością: te słowa nie mogły pozostać zamknięte w tekturowej teczce, ukryte przed światem, który tak bardzo ich potrzebował.

W tamtej chwili, siedząc na podłodze wśród rozrzuconych kartek, podjęłam decyzję, która miała zmienić nie tylko moje życie, ale i życie Dawida: musiałam przekonać go, by podzielił się swoim talentem ze światem. To była prawdziwa literacka skrzynia skarbów – i jak się okazało, znacznie większa niż początkowo sądziłam. Po przejrzeniu zeszytów i luźnych kartek, poczułam ten charakterystyczny dreszcz odkrywcy, który wie, że dotknął zaledwie powierzchni czegoś znacznie większego. Zaczęłam przeszukiwać mieszkanie bardziej dociekliwie, z determinacją archeologa przekonanego, że pod pierwszą warstwą kryją się kolejne poziomy fascynujących znalezisk.

W szufladach biurka znalazłam stare dyskietki – te kwadratowe relikty przeszłości, które młodsze pokolenie zna już tylko z ikon "zapisz". Były starannie opisane datami i enigmatycznymi tytułami: "Placyd_pierwsze", "Rita_ucieczka", "Potrójna_wersja3". W pudełku na najwyższej półce szafy odkryłam płyty CD z plikami tekstowymi, chronologicznie uporządkowane, jakby Dawid dokumentował własną ewolucję jako pisarz. Każde nowe znalezisko otwierało przede mną kolejny rozdział jego wyobraźni – rozległej, nieokiełznanej, fascynującej.

Im więcej czytałam, tym bardziej byłam zdumiona różnorodnością i bogactwem materiału. To nie były tylko skończone opowiadania czy powieści, gotowe do publikacji. To był cały wszechświat pomysłów, szkiców, fragmentów, notatek – literacki ekosystem tętniący życiem. Setki szpargałów zapisanych drobnym pismem, wypełnionych pomysłami na postaci tak realne, że niemal słyszałam ich głosy; scenariuszami rozmów, które brzmiały jak podsłuchane w kawiarni; opisami miejsc, które może nigdy nie istniały, a jednak potrafiłam poczuć ich atmosferę.

Znalazłam całe strony poświęcone jednemu charakterowi – jak opisać kogoś, kto jest jednocześnie czarujący i niebezpieczny? Jak oddać na papierze specyficzny sposób mówienia osoby, na której wzorowana była postać? Jak stworzyć miejsce tak realne, że czytelnik poczuje jego zapach i atmosferę? To był warsztat pisarski w najczystszej postaci – surowy, intymny, odsłaniający proces twórczy w całej jego złożoności.

Trafiłam na opowiadanie science fiction "Rita" – historię o sztucznej inteligencji tak zwariowanej i nieprzewidywalnej, że wywracała do góry nogami wszystkie konwencje gatunku. Rita uciekła z laboratorium i rozrabiała na całym świecie, zostawiając za sobą ślad elektronicznego chaosu i zdezorientowanych naukowców. Jej przygody były opisane z takim humorem i wyczuciem absurdu, że śmiałam się na głos, czytając o jej próbach zrozumienia ludzkiej logiki.

Znalazłam zapiski o przygodach średniowiecznego mnicha Placyta, od których dosłownie płakałam ze śmiechu – jego zderzenie z realiami klasztornego życia i nieustanne wpadanie w tarapaty były opisane z takim wyczuciem komizmu, że nie mogłam przestać czytać. Placyd – idealista z głową w chmurach i sercem na dłoni – próbujący pogodzić swoje powołanie z nieustanną ciekawością świata, był postacią tak sympatyczną i ludzką, że natychmiast zdobył moje serce.

Były też thrillery polityczne, od których dosłownie cierpła skóra – historie tak blisko ocierające się o rzeczywistość, że czytając je, czułam dreszcz niepokoju, jakbym podglądała coś, czego nie powinnam widzieć. Historie, które pachniały potem i krwią, które rozgrywały się w gabinetach władzy i ciemnych zaułkach, gdzie podejmowane są decyzje kształtujące losy milionów. Wywiady z ludźmi, których nazwiska znałam z telewizji, ale których prawdziwe oblicza rzadko przenikały przez medialną fasadę. Zapiski reportera śledczego, którym – jak się później dowiedziałam – Dawid był przez lata, zanim życie skierowało go na inne tory.

I wtedy usłyszałam klucz w zamku. Ten charakterystyczny dźwięk metalu obracającego się w mechanizmie wyrwał mnie z literackiego transu tak gwałtownie, że aż podskoczyłam. Rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą – zdrętwiałe nogi od siedzenia w jednej pozycji, suchość w gardle, zmęczone oczy, i przede wszystkim – świadomość, że właśnie zostałam przyłapana na czymś, co z pewnością przekraczało moje zawodowe kompetencje.

Dawid stał w drzwiach, z walizką w jednej ręce i kluczami w drugiej. Patrzył na mnie – potarganą, z wypiekami na twarzy, otoczoną jego najbardziej prywatnymi myślami rozrzuconymi po całej podłodze jak dowody zbrodni. W jego oczach dostrzegłam całą gamę emocji – zaskoczenie, konsternację, niepokój, a może nawet cień gniewu.

"Monika? Co ty... co się stało?" - zapytał, odkładając walizkę z takim spokojem, który tylko podkreślał niezręczność sytuacji.

Poczułam, jak rumieniec wstydu rozlewa się po mojej twarzy, palący i niemożliwy do ukrycia. Jak miałam wytłumaczyć, że spędziłam całą noc, czytając jego prywatne teksty? Że zamiast wykonywać swoją pracę – segregować dokumenty spadkowe, sporządzać inwentaryzacje – grzebałam w jego osobistych rzeczach z zachłannością dziecka, które odkryło sekretną skrytkę z cukierkami?

"Ja... przepraszam," - wyjąkałam, próbując zebrać rozsypane kartki drżącymi dłońmi, co tylko pogorszyło bałagan. "Znalazłam te teksty przypadkiem, nie powinnam była... To było nieprofesjonalne z mojej strony, wiem..."

Dawid podszedł bliżej, jego kroki na drewnianej podłodze brzmiały jak odliczanie do wyroku. Ku mojemu zaskoczeniu, klęknął obok mnie i delikatnie wziął z moich rąk jeden z zeszytów – ten najstarszy, z wyblakłą okładką i pozaginanymi rogami. Przez chwilę milczał, wpatrując się w swoje własne pismo, jakby widział je po raz pierwszy, jakby te słowa napisał ktoś inny, dawno temu.

"I co o nich myślisz?" - zapytał cicho, z taką niepewnością w głosie, że aż ścisnęło mnie w gardle. Ten pewny siebie mężczyzna, którego znałam z kancelarii, nagle wydawał się bezbronny, odsłonięty – jakby pytał nie o opinię o tekście, ale o wartość swojej duszy.

"Myślę, że to najwspanialsze rzeczy, jakie kiedykolwiek czytałam," - odpowiedziałam, a mój głos nabrał pewności z każdym słowem. "I myślę, że świat zasługuje, by je poznać. Te historie... one zostają z człowiekiem. Zmieniają coś. Otwierają oczy."

"To tylko bazgroły, Monika," - powiedział, przeczesując włosy w geście, który, jak miałam się później nauczyć, był jego typową reakcją na komplement. "Pisane dla siebie, do szuflady. Nigdy nie myślałem o publikacji."

"Nie," - powiedziałam z mocą, której sama się nie spodziewałam, prostując się i patrząc mu prosto w oczy. "To literatura. Prawdziwa, surowa, autentyczna. I ludzie powinni mieć szansę ją przeczytać. Twój Placyd rozśmieszyłby każdego. Rita mogłaby stać się kultową postacią. A twoje thrillery... one otwierają oczy na rzeczy, o których większość ludzi nawet nie chce myśleć."

Zapadła cisza, podczas której mierzyliśmy się spojrzeniami – ja z płonącym przekonaniem, on z mieszanką niedowierzania i czegoś, co mogło być nadzieją. Nagle ciszę przerwało głośne burczenie mojego żołądka, przypominające o fizycznych potrzebach, które przez ostatnie godziny kompletnie ignorowałam.

Dawid uśmiechnął się łagodnie, a napięcie między nami rozwiało się jak mgła w słoneczny poranek.

"Wygląda na to, że moje bazgroły sprawiły, że zapomniałaś o jedzeniu," - powiedział z nutą rozbawienia w głosie. "Chodź, zabiorę cię gdzieś, gdzie możemy porozmawiać. I nakarmię cię, zanim zemdlejesz z głodu. Chyba oboje potrzebujemy chwili, żeby to wszystko przemyśleć."

Kiedy podał mi rękę, by pomóc wstać z podłogi, nie wiedziałam jeszcze, że to początek nie tylko naszej zawodowej współpracy, ale i głębokiej przyjaźni, która miała zmienić nasze życie na zawsze.

Zabrał mnie do ukrytej knajpki na obrzeżach miasta – miejsca, o którego istnieniu nie miałam pojęcia, mimo że mieszkałam tu od lat. Lokal nie miał nawet szyldu, tylko wyblakłe drzwi w niepozornej kamienicy, które łatwo można było przeoczyć. Wnętrze uderzyło mnie swoją autentycznością – nie była to jedna z tych modnych restauracji udających klimatyczne miejsca, ale prawdziwa perełka, której czas się nie imał.

Przestrzeń wypełniały książki poustawiane na prowizorycznych półkach z desek i cegieł, stare maszyny do pisania, których klawisze pamiętały dotyk palców nieżyjących już pisarzy, części motocykli wiszące na ścianach jak metaliczne trofea, skórzane kurtki noszące ślady upadków i przygód, szpargały i stare fotografie oprawiające każdy centymetr ścian. Czułam się, jakbym weszła do materialnej manifestacji umysłu Dawida – chaotycznej, fascynującej, pełnej historii czekających na odkrycie.

Właściciel w starej ramonesce – mężczyzna o twarzy pooranej zmarszczkami jak mapa górskich szlaków – przywitał Dawida jak starego przyjaciela, bez słowa, tylko z lekkim skinieniem głowy i błyskiem w oku. Bez słowa wziął wino i poprowadził nas do stolika w kącie, osłoniętego od reszty sali starym parawanem z motocyklowymi motywami, gdzie mogliśmy rozmawiać bez przeszkód, otuleni przytulnym półmrokiem potem pojawiła się pizza jak do dziś nie wiem.

Przy świecach, których płomienie tańczyły w rytm naszych oddechów, i winie, które rozgrzewało moje zziębnięte od emocji ciało, opowiadałam mu, które z jego historii najbardziej mnie poruszyły. Mówiłam o Placydzie, którego nieporadność i idealizm przypominały mi mojego młodszego brata. O Ricie, która mimo swojej elektronicznej natury wydawała się bardziej ludzka niż niejeden człowiek. O thrillerach, które sprawiły, że przez całą noc nie mogłam zasnąć, zastanawiając się, ile z nich było fikcją, a ile prawdą zakamuflowaną w literackie ramy.

Z każdą minutą w jego oczach pojawiało się coś nowego – iskierka, która rozpalała się coraz mocniej, jak żar rozdmuchiwany przez moje słowa. Widać było, że moje reakcje na jego teksty budzą w nim emocje, których sam się nie spodziewał – może dumę, może ulgę, że ktoś wreszcie zobaczył to, co tak długo ukrywał przed światem.

Gdy odprowadzał mnie do domu po północy, ulice były już puste, a miasto wydawało się scenografią do jednej z jego opowieści – tajemnicze, pełne cieni i niewypowiedzianych historii. Nie mogłam się zdobyć na pożegnanie, jakby zamknięcie drzwi między nami miało zakończyć czar tej niezwykłej doby.

"Nie zasnę dzisiaj," - przyznałam, stojąc przed moim mieszkaniem, z kluczami w dłoni i sercem bijącym zbyt szybko. "Mam zbyt wiele pytań. O tobie. O twoim pisaniu. O tym, skąd bierzesz te wszystkie światy, które tworzysz z niczego."

"Mam w domu butelkę dobrej whisky," - powiedział po chwili wahania, jakby sam nie był pewien, czy to dobry pomysł. "Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć..."

I tak zaczęła się noc, która zmieniła wszystko. Wróciliśmy do jego mieszkania – teraz już nie zawodowo, ale jako dwie osoby połączone czymś, co wykraczało poza profesjonalne relacje. Przy każdej kolejnej szklaneczce bursztynowego płynu, który rozgrzewał gardło i rozluźniał język, Dawid odsłaniał kolejną warstwę swojej historii.

Był jak cebula – pod każdą skórką kryje się następna, a każda opowieść prowadziła do kolejnej, głębszej, bardziej osobistej. Dowiedziałam się o jego samotniczej naturze, o tym, jak świadomie wybiera odizolowanie od większości ludzi, by móc obserwować świat z dystansu – nie z wyższością czy pogardą, ale z ciekawością antropologa badającego fascynujące plemię.

Mówił o swoim dzieciństwie w małym miasteczku, gdzie każdy znał każdego, a on czuł się jak obcy, jak przybysz z innej planety, który przypadkiem wylądował wśród ludzi mówiących niezrozumiałym językiem konwenansów i społecznych oczekiwań. O swojej pracy, której nie lubił, ale która zapewniała mu środki do życia – mówił o niej ogólnikowo, jakby była nieistotnym tłem dla tego, co naprawdę się liczyło: pisania. Jego oczy ożywiały się tylko wtedy, gdy wracaliśmy do rozmowy o literaturze – jego własnej i tej, którą kochał i podziwiał.

Dopiero po kilku miesiącach naszej znajomości, podczas podobnego wieczoru z whisky – tym razem była to osiemnastoletnia Glenfiddich, której smak przypominał miód i dym jednocześnie – dowiedziałam się, że był kiedyś reporterem śledczym. Nie byle jakim, ale tym rodzajem dziennikarza, który zapuszcza się w najciemniejsze zakamarki rzeczywistości, który zagląda za kulisy oficjalnych komunikatów, który zadaje pytania, których nikt inny nie śmie zadać.

Ta informacja wyjaśniła tak wiele – jego przenikliwość, która czasem graniczyła z jasnowidzeniem; jego umiejętność dostrzegania szczegółów, które inni przeoczają, jakby miał wbudowany mikroskop w swoim spojrzeniu; jego czasem cyniczne spojrzenie na świat, które jednak nigdy nie przerodziło się w zgorzknienie. Ale też jego niezwykłą empatię, jego zdolność do wczuwania się w sytuację innych ludzi, do rozumienia ich motywacji i lęków, nawet tych, których sami nie są świadomi.

Przekonanie Dawida, by zaczął dzielić się swoimi historiami z innymi, nie było łatwe. Jest człowiekiem prywatnym, przyzwyczajonym do trzymania świata na dystans – nie z arogancji czy poczucia wyższości, ale z potrzeby ochrony tej wrażliwej części duszy, która pozwala mu pisać z taką przenikliwością. Przez lata przywykł do roli obserwatora, do bycia tym, który widzi, ale pozostaje niewidzialny.

Ale widziałam, jak bardzo te historie pragną być opowiedziane – jakby były żywymi istotami uwięzionymi w szufladach jego biurka, w plikach na starych dyskietkach, w zeszytach zapisanych drobnym pismem. Widziałam, jak bardzo mogłyby rezonować z innymi ludźmi, jak mogłyby dawać pocieszenie, inspirację, zrozumienie, a czasem po prostu radość z obcowania z dobrą literaturą.

"Niech ludzie sami zdecydują, czy chcą cię czytać," - przekonywałam, siedząc na jego kanapie z nogami podwiniętymi pod siebie, z kieliszkiem w dłoni i determinacją w głosie. "Nie decyduj za nich. Nie odbieraj im tej możliwości. Twoje historie mogą być dla kogoś tym, czym były dla mnie – odkryciem, olśnieniem, pocieszeniem w trudnych chwilach."

Dziś, jako jego asystentka, pomagam mu uwolnić te historie. Nasza codzienna rzeczywistość to nieustanna walka o czas – jego praca zawodowa, której nienawidzi, ale która płaci rachunki; moje obowiązki w kancelarii, których nie mogę zaniedbać. Pisanie musi wciskać się w szczeliny – wczesne poranki, gdy miasto jeszcze śpi, a umysł jest świeży; późne wieczory, gdy zmęczenie paradoksalnie otwiera drzwi do kreatywności; skradzione chwile w środku dnia, gdy inspiracja uderza tak mocno, że nie sposób jej zignorować.

Ale efekty są warte każdej nieprzespanej nocy, każdej filiżanki kawy wypitej o świcie, każdej minuty wyrwanej codziennym obowiązkom. Widzę, jak jego teksty rezonują z pierwszymi czytelnikami, jak wywołują dyskusje, śmiech, łzy, refleksje. Widzę, jak on sam się zmienia – jak z każdym opublikowanym tekstem rośnie jego pewność siebie, jak jego głos pisarski staje się coraz bardziej wyrazisty, jak odkrywa nowe terytoria swojej wyobraźni.

O jego przeszłości wiem niewiele – skrawki informacji wyciągnięte podczas długich wieczorów przy whisky, fragmenty wspomnień, które czasem wymykają się w rozmowie. Wiem, że jego praca jako reportera zakończyła się w dramatycznych okolicznościach. Wiem, że nosił w sobie historie, które były zbyt ciężkie, by je opublikować. Wiem, że pisanie fikcji stało się dla niego sposobem na opowiedzenie prawdy, której nie mógł przekazać inaczej.

Ale to już inna historia, którą może kiedyś opowiem – gdy zbiorę odwagę i wystarczająco dużo alkoholu, by przekonać go do zwierzeń. Bo niektóre historie potrzebują czasu, by dojrzeć do opowiedzenia. Niektóre rany muszą się zagoić, zanim można je pokazać światu.

Dołącz do nas. Stań się częścią tej literackiej podróży. Razem stworzymy bibliotekę opowieści, które poruszają najgłębsze struny ludzkiej duszy, bawią do łez, przerażają w najbardziej pierwotny sposób i inspirują do patrzenia na świat nowymi oczami. Opowieści, które zostają z Tobą na długo po przeczytaniu ostatniego zdania – jak przyjaciele, których poznałeś w dzieciństwie i którzy, mimo upływu lat, wciąż mają wpływ na to, kim jesteś.

Każda subskrypcja to nie tylko dostęp do nowych tekstów. To inwestycja w talent, który dopiero rozkwita. To głos mówiący: "Tak, chcę więcej tych historii. Tak, wierzę w ten projekt. Tak, jestem częścią czegoś wyjątkowego od samego początku."

I kto wie? Może za kilka lat, gdy Dawid Bończa będzie rozpoznawalnym nazwiskiem w świecie literatury, z dumą powiesz: "Byłem tam od początku. Widziałem, jak ta gwiazda wschodzi."

 

 

Z literackim pozdrowieniem,

 

Monika Raczyńska

 

Notka osobista:

Piszę te słowa z mojego ulubionego miejsca w mieszkaniu Dawida – tej małej przestrzeni między regałem a kaloryferem, gdzie zawsze kładę poduszkę (tę starą, z wytartym wzorem w paski) i siadam po turecku z laptopem na kolanach. Za oknem Bielsko-Biała przygotowuje się do świąt, choć z tej perspektywy widzę głównie fragment ulicy Zwierzynieckiej i sąsiedni budynek. Okno jest nieszczelne, więc co jakiś czas muszę poprawiać koc owinięty wokół ramion, ale to miejsce ma w sobie coś magicznego – może to światło, które wpada pod tym szczególnym kątem, a może po prostu fakt, że właśnie tutaj przeczytałam pierwsze teksty Dawida.

Dziś wielki dzień – startujemy z Patronite! Do świąt zostało niewiele czasu, ale nie mogliśmy dłużej czekać. Chcemy, żeby wszystko działało już od stycznia, byście mogli regularnie czytać teksty Dawida. Musiałam to napisać, uporządkować myśli, podzielić się z Wami tą historią – historią, od której wszystko się zaczęło.

Musiałam to napisać, bo... naprawdę musiałam. Bo czasem spotyka się w życiu coś tak wyjątkowego, że nie sposób zatrzymać to tylko dla siebie. Bo wierzę w te teksty całym sercem. Bo widziałam, jak zmieniają ludzi – jak zmieniły mnie. Bo każdego dnia, gdy Dawid wraca z tej znienawidzonej pracy i mimo zmęczenia siada do pisania, czuję, że jestem świadkiem czegoś niezwykłego – narodzin historii, które zasługują na to, by je usłyszano.

To małe mieszkanko na Zwierzynieckiej stało się centrum naszego literackiego wszechświata. Między tymi ścianami rodzą się światy, postacie, przygody. Tu Rita ucieka ze swojego laboratorium, tu Placyd wpada w kolejne tarapaty, tu bohaterowie "Potrójnej Sukcesji" odkrywają prawdy, które na zawsze zmienią ich życie.

Czasem los działa w najbardziej nieoczekiwany sposób. Gdybym tamtego dnia nie otworzyła niepozornej teczki, gdybym sumiennie wykonała swoją pracę zarządcy spadku i nie pozwoliła ciekawości wziąć góry nad profesjonalizmem... cóż, świat straciłby szansę poznania wyjątkowego talentu. A ja? Ja straciłabym szansę na najważniejszą przygodę mojego życia.

 

Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że możesz stać się częścią tej przygody. Dziękuję Ci za to.

M.R.

PS. Dawid właśnie wrócił z pracy, stoi w drzwiach z tym swoim półuśmiechem i pyta, czy na pewno chcę to opublikować. Tak, chcę. Świat zasługuje, by poznać te historie. A Ty, Czytelniku, zasługujesz na literaturę, która zostaje z Tobą na długo po przeczytaniu ostatniego zdania.

Zobacz również

PROJEKT R.I.T.A.
Spowiedź Brata Placyda: O Maryni, Wpadkach i Cudach Codzienności (Czyli Jak Zostałem Najba...
Tradycje przed Wigilią Bożego Narodzenia, czyli jak się człek napoci, zanim pierwszą gwiaz...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...