W wilgotno-ciepły majowy wieczór, kiedy w niemal każdej z tysięcy małych tokijskich restauracji kłębi się rozbawiony tłum, ciężko tu dostrzec oznaki, bodaj czy nie najgroźniejszego kryzysu od pół wieku. Groźnego, o tyle, że nie wynikającego z dekoniunktury, z jakichś błędów polityki monetarnej czy gospodarczej, ale z demografii. Groźnego kryzysu, bo ciężko tu mówić o jakimś programie naprawczym, złotym środku, czy łudzić się, że nadejdzie niespodziewany zwrot.