Karolina "Szarosen" Plewińska
fanpage: Szarosen
wsparcie na Patronicie: [link]
głosowanie na Człowieka bez barier 2020: [link]
To był zwyczajny dzień, końcówka października. W samo południe zalałam sobie moją ulubioną kawową miksturę (kawa, cynamon i gorzkie kakao) i usiadłam do laptopa, by zaraz nagrać swoje spotkanie autorskie na łódzki festiwal komiksowy. Plecak na górski weekend już miałam spakowany - nie mogłam się doczekać śniegu na górskich szczytach, kilometrowych szlaków do przejścia i autostopowania po okolicy. Zapowiadał się przyjemny czas. I właśnie wtedy, na pięć minut przed rozpoczęciem mojego spotkania autorskiego, dostałam wiadomość od kolegi: zostałam nominowana do tytułu Człowieka bez barier jako osoba z zespołem Aspergera.
Nigdy nigdzie wcześniej oficjalnie nie podawałam informacji o moim Aspergerze - a teraz nagle dowiedzą się o nim wszyscy. O kurde, co teraz, co teraz będzie. Przecież wiem doskonale, jak osoby z tym zaburzeniem przedstawiane są w popkulturze czy w mediach: jako śmieszne nerdy, cyborgi, kosmici z innej planety, dziwaki nie wychodzące z własnej piwnicy. No to już po mnie - znajomi zaczną się na mnie dziwnie patrzeć albo pomyślą sobie nie wiadomo co. Cóż, trudno, będzie co będzie.
Nagraliśmy spotkanie autorskie (w trakcie którego współlokator zaczął napierdalać muzyką, ale dobrą muzyką, więc spoko!), potem wbił do mnie przyjaciel ze swoimi bagażami i pognaliśmy na pociąg, i w góry. A w górach... jedliśmy najpyszniejsze pierogi i jagody w schroniskach, robiliśmy orły na pokrytych śniegiem górskich szczytach, chcieliśmy przygarniać wszystkie napotkane psy. Cieszyłam się i zachwycałam kolorami jesieni, bo zawsze zachwycam się przyrodą jakoś bardziej, mocniej i intensywniej niż inni - często słyszę, że jestem w tym jak małe dziecko, które każdą rzecz widzi pierwszy raz w życiu. A potem wróciliśmy szybciej, niż planowaliśmy, bo nagle zaczęły się protesty, w czasie których nie można tak po prostu być gdzieś tam w górach, tylko trzeba być tu i teraz, na miejscu. Tu, gdzie dzieją się tak ważne rzeczy. Wspierać się, być ze sobą, dążyć do wspólnego celu.
Pierwszy raz tak silnie poczułam, że naprawdę mam jakąś misję, gdy ruszyłam ze swoją czarno-białą serią komiksową "Piekło kobiet". Czułam to wzajemne wsparcie jak nigdy wcześniej. Czułam, że my wszyscy razem robimy coś dobrego. Że razem damy radę.
I kiedy emocje po całym tym bardzo intensywnym dla mnie czasie opadły, uświadomiłam sobie... że tak naprawdę publiczna informacja o moim Aspergerze niczego nie zmieniła. Z czasem okazało się, że i tak większość moich znajomych wiedziała, domyślała się i w sumie tyle. Nie był to wielki coming out, wszystko wyszło bardzo naturalnie, a ja jestem po prostu taką osobą, jaką zawsze byłam. I mam wokół siebie ludzi, dla których po prostu zawsze mogę być sobą. Dlaczego więc tyle lat ukrywałam o sobie tę informację? Dlaczego tak bardzo bałam się tego całego coming outu, który w sumie nie okazał się taki zły, a wręcz spowodował ulgę?
Czy Wam też tak ciężko przyznać się do czegoś, bo boicie się reakcji otoczenia? Tego, jak zostaniecie odebrani i czy w ogóle zostaniecie zaakceptowani? Czy nie jest tak, że bierze się to ze szkodliwych stereotypów, które tak po prostu beztrosko, w formie lekkich żartów, krążą sobie wśród bliskich Wam ludzi? Nigdy nie zapomnę, gdy mając 25 lat (czyli tuż po mojej diagnozie), rozmawiałam ze znajomymi i temat nagle zszedł na ich kolegę z czasów szkolnych. "No tamten to miał Aspergera, był nienormalny, takich to powinno się odsyłać do szkół specjalnych. Czego to on nie robił, jak to on się nie zachowywał, dziwak, śmiechu warte". Potem wiele razy byłam świadkiem takich rozmów, takich tekstów, żartów, które uświadamiały mi, że lepiej siedzieć cicho i do niczego się nie przyznawać, bo to w ogóle wstyd. Wstyd, mimo że nie zrobiłam niczego złego. Nigdy też nie zapomnę, jak w miejscu, w którym przez jakiś czas pracowałam, współpracownik regularnie potrzebował dzielić się z nami swoimi błyskotliwymi przemyśleniami na temat gejów. Że jaki to on nie jest tolerancyjny, no ale jednak uważa, że geje nie powinni walczyć o swoje prawa. Że najlepiej to ich wszystkich pozamykać. "A gdyby mój syn był gejem, to bym go wydziedziczył". A ja nie byłam w stanie tego słuchać... bo co by było, gdybym akurat sama była osobą homoseksualną, wydziedziczoną przez własnych rodziców za swoją orientację, bojącą się odezwać słowem przy innych ludziach? I ciągle słyszałabym takie teksty na własny temat? Czy dawałabym radę?
Właśnie takie sytuacje nas blokują. Blokują przed tym, żeby być takimi, jakimi naprawdę jesteśmy. Każą ukrywać prawdę o nas samych. Nie powinno tak być, że żyjemy w strachu, że boimy się przyznać do swojej orientacji, do swojego zaburzenia, do swojego światopoglądu, do swoich chorób... itd. Jak dobrze by było, gdybyśmy wszyscy wspólnie zbudowali bezpieczną, pełną zaufania przestrzeń, w której każdy może być po prostu sobą. Bez żadnego ukrywania się przez lata, ale i bez wielkich coming outów. Po prostu twórzmy razem przestrzeń, w której panuje różnorodność. My wszyscy jesteśmy różnorodni. Zacznijmy to w końcu rozumieć, przyjmijmy to jako coś normalnego. Przestańmy oceniać, krytykować, żartować, szerzyć stereotypy. Przestańmy zamykać innym ludziom usta.
Poprosiłam o wypowiedź kilka moich "wyoutowanych" koleżanek, które również działają jako ilustratorki i twórczynie komiksów internetowych, często poruszając w swoich pracach ważne tematy społeczne. Oddaję im teraz głos.
Marta Zabłocka
fanpage: Życie na kreskę
Pamiętam pierwszy moment w moim życiu, kiedy to bardzo prywatne stało się publiczne w sferze domowej. To było trudne. Od wielu lat doświadczam braku akceptacji ze strony części rodziny. I to też ma wpływ na rzeczy, którymi dzielę się publicznie. W tym sensie, że staram się uporządkować te opowieści - to, co jest historią czyjąś od tego, co jest już tylko moje. Przez długi czas nie opowiadałam na życiu-na-kreskę, jak wygląda moje życie prywatne, bo jest to po prostu życie prywatne, a ja nie prowadzę strony celebryckiej. Chciałabym, żebyśmy doszli do takiego momentu, że nie jest to jakąś ciekawostką i sensacją, w jakiej ktoś żyje relacji i czy z wieloma osobami, czy jedną, czy woli być solo. Zdecydowałam się na publiczny coming out, bo poczułam, że to dobry moment, gdy zaczęła się nagonka na osoby LGBTQA. Bałam się, że może niewiele ode mnie zależy, że ktoś może przyjść i zniszczyć moje życie, moją rodzinę. Czułam się zdesperowana i chciałam odzyskać własną sprawczość i poczucie bezpieczeństwa. Myślałam też o osobach, którym może być ciężej niż mi. Dla których mój coming out może być światełkiem w tunelu, że warto żyć po swojemu. Nawet, gdy same nie zdecydują się opowiedzieć innym o tym, kim są. Moje publiczne podzielenie się częścią swojej tożsamości, ku mojemu zaskoczeniu, dało mi poczucie wolności i ulgi.
Stereotypy są, były zawsze, będą i od lat jest taka sama dyskusja, co oznacza bycie osobą nieheteroseksualną. I każda z nas chyba zna te argumenty. Mnie się nie chce wchodzić w te dyskursy, bo uważam to za stratę czasu. Ja przede wszystkim zachęcam do outowania z uważnością na siebie. To jest najważniejsze.
Zmieniło się moje podejście do dzielenia się sąsiedzko swoimi sprawami. Po prostu mam poczucie, że jestem jeszcze bardziej zgodna ze sobą. I wiem, że z sąsiedztwa trudniej się wymiksować niż z Facebooka, że te konsekwencje są inne. Jednocześnie mam poczucie, że jeśli ja bym oszukiwała ludzi, którzy pytają się o naszą rodzinę, to chyba wszyscy zdawalibyśmy sobie sprawę, że kłamię. Niektórym osobom wprost powiedziałam, że ja i Ola jesteśmy parą i mamy dziecko. I to było ciekawe, bo część z nich nawet nie myślała o nas w takiej kategorii. Szczerze mówiąc, nie zauważyłam, żeby coś się pogorszyło w moich relacjach sąsiedzkich. Z jednej strony to dla mnie nowe doświadczenie - coming out lokalny. Z drugiej - to wszystko dzieje się naturalnie. I do tego zachęcam innych - do opowiadania o sobie z uważnością na to, czy i na ile chcemy się dzielić.
Katarzyna Gabrysz
fanpage: Rynn Rysuje
Rodzinie o diagnozie mówiłam już na etapie procesu stawiania diagnozy, to nie było coś, co próbowałam ukrywać. A moim partnerem jest akurat osoba bardzo otwarta i empatyczna, więc też zupełnie nie było problemu. Po prostu cieszył się, że leki i terapia pomagają. Większy problem z przyznawaniem się do diagnozy mam z osobami, które są moimi znajomymi, ale nie jesteśmy AŻ TAK blisko. Tu spotykam się z największymi uprzedzeniami czy stereotypami. Najczęstsze?
- Twórca ADHD przyznał, że je wymyślił. (Fake news, nic takiego się nie wydarzyło.)
- To chyba wszyscy mają trochę ADHD, ja też. (Nie. Niektóre z objawów ADHD mogą występować czasami u każdego człowieka, ale nigdy nie występują w takim nasileniu i z takiej specyfice jak u osoby faktycznie z tym zaburzeniem. Analogicznie, każdemu też czasami wyskoczy pryszcz, co nie znaczy, że każdy ma ciężki trądzik ropowiczy, tak?)
- Ale przecież jesteś mądra. (ADHD nie ma związku z inteligencją.)
A już takim naj-naj-najczęstszym jest uwaga, że “przecież ja się wcale dużo nie ruszam”. Problemem jest to, że nazwa tego zaburzenia jest po prostu myląca. Stereotypowym przypadkiem jest niegrzeczny, biegający, głośny chłopczyk. Tymczasem ADHD to głównie problemy z uwagą, koncentracją. Nadruchliwość to tylko jeden z objawów.
Z satysfakcją jednak stwierdzam, że mam mądrych znajomych. Niektórzy z nich znali mnie przez kilkanaście lat, wiedzą, jaka jestem (byłam?) i widzą po prostu zmianę, jaka zachodzi we mnie po lekach. Widzą, o ile szczęśliwsza jestem po postawieniu poprawnej diagnozy i wdrożeniu leczenia. Więc nie próbują z tym dyskutować, tylko w większości po prostu aktualizują swoją wiedzę i to jest super. Dlatego nie mam problemu z mówieniem, że zdiagnozowano u mnie ADHD, bo po prostu się tego nie wstydzę. Wiem natomiast i bardzo to doceniam, że jestem w luksusowej sytuacji - nie mam szefa, który by mnie z tego powodu zwolnił czy przestał mi ufać, nie mam uprzedzonych znajomych, którzy śmieją się z osób nieneurotypowych, mam akceptującą rodzinę. Zdecydowanie zrozumiałabym, gdyby ktoś wolał się nie ujawniać oficjalnie np. w pracy.
Paulina Michalska
fanpage: Rysunki Punki
Nie jestem szczerze w stanie sprecyzować momentu coming outu, bo nie było to oczywiste i jasne powiedzenie: jestem queer. Gdzieś w okolicy końcówki gimnazjum, początków liceum byłam świadoma, że nie jestem hetero, ale nie znałam jeszcze wtedy zbytnio określeń, czy nie miałam świadomości środowiska. Zdaję sobie sprawę z przywileju jaki mam, że mogłam komfortowo rozmawiać o tym w swoim gronie znajomych, bo sami w większości byli queer, mogłam rozmawiać o tym w domu i choć nie w oczywisty sposób, to między wierszami komunikowałam swojej najbliższej rodzinie, że nie jestem hetero. Ale nawet mimo takich rozmów w domu powiedzenie, że mam dziewczynę, było dość stresujące, wymagało czasu, żebyśmy obie były na to gotowe i żeby mogła przyjechać do mnie do domu, żeby powiedzieć o tym razem. Reakcja była oczywiście pozytywna, ale znając historie różnych ludzi ze środowiska LGBT, których rodzina wyrzucała z domu albo wydziedziczała, to jednak zostaje z tyłu głowy trochę strachu.
Przyznaję też, że studia trochę napędziły mi stracha względem tego, jak postrzegane będą tam osoby LGBT. Do tego stopnia, że kiedy zeszłam się ze swoją dziewczyną, to pierwsze miesiące zanim wybadałam teren, komu mogę ufać i przy kim czuć się bezpiecznie, mówiłam o niej w formie męskiej, później przemycając swobodniej już określenie moja dziewczyna i obserwując reakcję. Razów, kiedy wprost komuś mówiłam, że "jestem LGBT", chyba mogę policzyć na palcach jednej ręki, bo to jakoś w domyśle wychodziło. Szczęśliwie trafiłam na uczelnię i kierunki, które są pod tym względem bardzo otwarte (pozdrawiam Animację Społeczno Kulturalną i Projektowanie Gier na UŚ-iu).
Z pracą mam ten komfort, że pracuję jako freelancer. Zebrałam już w sobie na tyle odwagi, że na fanpagu jest tęcza, są komiksy, są moje komentarze, nie ukrywam się ze swoją tożsamością, swoim związkiem i poglądami. Klient albo to bierze, albo nie. W większości nie jest to przeszkoda w środowisku artystycznym, a przynajmniej takie mam personalne doświadczenia.
Odnośnie rzucania jakichś nieprzyjemnych tekstów w stronę tęczowych w towarzystwie, na początku staram się tłumaczyć i rozmawiać z daną osobą, ale jak widzę, że niechęć czy sceptycyzm drugiej osoby nie wynika z niewiedzy i strachu, tylko z arogancji i złej woli, to kończę rozmowę. Czasem może nawet zbyt ostro, ale zbyt mnie to porusza, jak ktoś się bawi w adwokata diabła i udaje, że jego argumenty są sensowne, żeby przeprowadzić sobie ćwiczenie z retoryki, które dla mnie jest wyczerpującą emocjonalnie i psychicznie obroną moich praw człowieka, której wcale nie chciałam się podejmować. W internecie nawet nie wchodzę w dyskusję, jestem zbyt ciepłą kluchą na to i za bardzo emocjonalnie do tego podchodzę i przeżywam.
Ogółem jestem w tym wygodnym miejscu, gdzie mam mniej więcej poukładane życie. Jestem na tyle rozpoznawalna, żeby dostawać pracę i mieć zasięg dla postów, w których chcę coś istotnego powiedzieć, ale na tyle nierozpoznawalna, żeby nie ściągać na siebie trolli, które atakują bardziej popularne rysowniczki/rysowników i za to jestem bardzo wdzięczna, bo nie wiem, czy miałabym siłę psychiczną, żeby użerać się z tym, co dzieje się czasami pod postami Kasi Babis, "Nieumienie w życie" czy Herzyk.
Kit S.
fanpage: Kit S.
Jak zaczęłam rozważać możliwość posiadania ASD, a potem dostałam diagnozę (teraz czekam na oficjalne potwierdzenie), to w końcu moje życie się bardzo uspokoiło i mogłam je sobie poukładać pierwszy raz od chyba zawsze. Super wiadomość, co nie? Aż się chce dzielić ze światem. Otóż nie do końca.
Od dłuższego czasu bardzo chciałam oficjalnie wszystkich poinformować o moim ASD, ale jeszcze tego nie zrobiłam, bo "nie wyglądam, jakbym miała autyzm". Stereotypy otaczające ASD są mega krzywdzące i mają niewiele wspólnego z prawdą (wystarczy spojrzeć chociażby na logo z płaczącym dzieckiem, jakim posługuje się Krajowe Towarzystwo Autyzmu - chyba zatrzymali się w rozwoju w latach 60...). Do tej pory przyznawałam się do ASD pojedynczym osobom wokół mnie i bardzo często słyszałam: "E, przestań, psychiatrzy się czasami mylą, normalna jesteś", "Serio? Masz autyzm? Nie widać. Przecież nic ci nie jest" - i takie tam. I tego się właśnie boję przy coming oucie: braku zrozumienia i braku chęci zrozumienia. Patrzenia przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń, ciężko autystycznych dzieci z mutyzmem i opóźnieniem w rozwoju. Chciałabym, żeby ludzie zrozumieli, że autyzm to jest spektrum i nie ma dwóch takich samych osób z ASD. Że przy tzw. zespole Aspergera wiele rzeczy dzieje się w środku, a te na zewnątrz, szczególnie u dorosłych kobiet, czasami ciężko zauważyć albo są klasyfikowane jako chamstwo, brak wyczucia, nieśmiałość itp.
Pliska, ludzie, jak ktoś wychodzi z jakąś informacją na swój temat - czy to ASD, czy inna orientacja seksualna, ADHD itp. - nie mądrujcie się bardziej niż rozmówca. Nas bardzo dużo kosztuje wyjście naprzód z takim wyznaniem i liczymy na zrozumienie. A jeśli nie jesteście w stanie tego zrozumieć (bo czasem i tak się zdarza, i to normalne), to chociaż okażcie wsparcie i nie oceniajcie, zaufajcie rozmówcy. Wyjdźcie ponad stereotypy i medialna papkę. Z góry dzięki - nieśmiała aspeczka.
Trwa ładowanie...