Czy pisanie popularnych książek historycznych ma sens?

Obrazek posta

Przez sporą część XIX wieku i cały wiek XX wielkie imperia Europy tworzyły mitologię historyczną skupioną na własnej tradycji. Publikowano i badano źródła, popularyzowano wiedzę, także poprzez formy lżejsze i bardziej przystępne dla czytelnika. Intencją tych poczynań była dominacja polityczna w sferze propagandy i integracja narodu wokół treści historycznych.

Powstała w ten sposób mitologia lub jak kto woli mitomania historyczna. Polska, jako byt nieistniejący na mapie, nie brała w tych praktykach udziału. A jeśli pojedynczy autorzy usiłowali się do takiego wyścigu włączyć, czynili to bez zrozumienia istoty tych przedsięwzięć. Balladyna Juliusza Słowackiego nie mogła konkurować z wczesnośredniowiecznymi mitami zachodniej Europy, sprokurowanymi na zimno, w celach politycznych, z których najważniejszy polegał na uwiedzeniu jak największej ilości ludzi, szukających jakiejś intelektualnej i literackiej inspiracji. I odkrywających ją nawet w tekstach jawnie fałszywych, takich jak Pieśni Osjana.

Człowiekiem, który w Polsce, na całe stulecie sformatował wizję historii był Henryk Sienkiewicz. Jego sukces, był sukcesem nowoczesnym, to znaczy polegał na tym, że Sienkiewicz kolportował swoje pisma poprzez najbardziej dynamiczne medium tamtego czasu – gazetę codzienną i tygodnik. Jego plastyczna wyobraźnia, pozwoliła mu na zdystansowanie konkurencji, także tej wywodzącej się z akademii, czyli określonej mianem poważnej. Henryk Sienkiewicz był dziennikarzem, autorem bardzo sprawnym, panującym nad tematem i tekstem. Jego wizja zatriumfowała. Wychowały się na niej całe pokolenia. Dziś jednak jest jawnym anachronizmem. Wielu ludzi tego nie dostrzega i korzystając z wzorów sienkiewiczowskich usiłuje tworzyć podobne, o wiele słabsze narracje. Mit Henryka jednak ciągle wpływa na wyobraźnię i ludzie sięgają po te książki, nie mając świadomości, że epoka, którą opisał ich ulubiony autor wymaga poważnych redakcyjnych uzupełnień. Henryk, na pewno by to zrozumiał. Był przecież dziennikarzem, w dodatku w czasach, kiedy obowiązywała cenzura. Swoją pracę, konkretniej pierwszą część Trylogii, oparł na publikacjach Ludwika Kubali, a także na pewnym szczególnym szpiegowskim raporcie, pozostawionym przez francuskiego agenta czynnego na Ukrainie – Wilhelma de Beauplan. Raport ten opisujący szczegółowo wszystkie aspekty życia na Ukrainie w I połowie XVII wieku, ukazał się w Polsce, w dwóch tłumaczeniach. Ostatnie wydane zostało nakładem mojego wydawnictwa, w zbiorze dokumentów z epoki zatytułowanych Okraina Królestwa Polskiego czyli krach koncepcji Międzymorza. Dziś już w zasadzie nie do kupienia nigdzie. Prócz tekstu Beauplana znajduje się tam jeszcze inny raport, nigdy wcześniej nie tłumaczony na polski, którego autorem jest także francuski szpieg – Pierre de Chevalier. Te interesujące dokumenty, nie zmieniają ani na jotę współczesnego spojrzenia na historię Rzeczpospolitej. Autorzy książek popularnych nadal brną w siekiewiczowskich śniegach, błądzą w jarach nad Dniestrem, szukając poetyk i wrażeń, których tam znaleźć już nie można. Henryk nigdy nie był na Ukrainie, w ogóle nie wyjechał na wschód dalej niż za granicę powiatu łukowskiego. Miał jednak dobrych informatorów, ludzi, którzy posiadali na Ukrainie rozległe dobra, znali miejscową ludność, jej zwyczaje i legendy. To oni byli dla niego inspiracją. Czy współcześni autorzy dysponują takim atutem? Rzecz jasna nie. Nie wierzą pewnie nawet w to, że mogłoby się to im do czegoś przydać. Stąd bierze się właśnie słabość ich prozy. Czy można to zmienić? Sądzę, że nawet trzeba. Skąd jednak wziąć inspirację, to niezbędne dla wyobraźni paliwo? Na to pytanie będę się starał odpowiadać w kolejnych postach publikowanych na moim profilu.

historia książki Henryk Sienkiewicz ukraina

Zobacz również

O przyczynach przeinaczeń i źródłach kłamstw
Na kim naprawdę wzorował się Henryk Sienkiewicz?
Podróże patriarchów

Komentarze (18)

Trwa ładowanie...