Duchy z miasteczka Demmin. Verena Kessler. Przełożyła Małgorzata Gralińska. ArtRage, Wydawnictwo Książkowe Klimaty. Warszawa-Wrocław 2022. 254 strony
Historia duchów jest pretekstem do przedstawienia życiowego rozdarcia i rozwarstwienia. Wspomnienie masowego samobójstwa mieszkańców Demmin jest na wierzchu, ale z drugiej strony skrzętnie schowane. Pisarka, chwytając się losów skrajnych życiorysów, balansuje na granicy jaźni.
Verena Kessler, w swoim debiucie, zaskakuje. Spodziewałem się historycznego tła, które zdominuje pejzaż teraźniejszości. Autorka znalazła filmowy sposób na ujawnienie tego, co się stało wiosną 1945 roku, nie wywlekając zwłok na brzeg rzeki.
Pozwoliła, żeby czas przeszły wymieszał się z „tu i teraz”. By dziecko stało się staruszką, by bliźniaczość bólu opowiedzieć z dwóch różnych perspektyw.
Penetrowanie „ja” jest zasadniczym problemem, który stara się opisać Verena Kessler. Pisarka nie jest lekkomyślna; nie „bierze” na warsztat historii prawdziwej, by opowiedzieć o tym „co było”. Ona natrętnie mówi o tym „co jest”.
To optyka terapeutyczna; nie próba rekonstrukcji zdarzeń i historyczne dzielenie włosa na czworo. Trauma ostatnich dni wojny nie jest zbiorowa. Jest indywidualna. Dlatego tak cenna.
To niejedyna nieprzepracowana żałoba.
Nastoletnia Larry wspomina niewspomnienia; stratę jedynego brata, którego pamiętać nie może, a jednak zapomnieć nie potrafi.
Jestestwo pani Dohlberg jest wytrącone i przetrącone przez pamięć o siostrze, o matce, o całym „tym” tumulcie, tamtych dni 1945 roku. Pani Dohlberg cały swój, przeszywający, ból ukryła w poduszeczce do igieł…
„Ciało” Małgorzaty Szumowskiej, to obraz, który towarzyszył mi podczas czytania „Duchów z miasteczka Demmin”.
To nie jest bezpośrednia analogia. To zamazane kształty ludzi, przedmiotów, zdarzeń, oddechów i bezdechów, którymi „parają się” nasze bohaterki.
„Duchy z miasteczka Demmin” to literatura straty. Rozrzucone i porzucone epizody, jak kropki, które należy połączyć w całość, by (wreszcie) ujrzeć obraz w pełni kompletny. To jednak nadal złudzenie. Zawsze, gdzieś z boku, na boku pojawi się „kropka”, o której zapomnieliśmy. Albo ją zlekceważymy, albo stanie się ona naszym przekleństwem i natręctwem.
W 1945 roku około tysiąca mieszkańców niemieckiego Demmina popełniło zbiorowe samobójstwo na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej.
O tym niewyobrażalnym „czynnym przerażeniu” pisze m.in. Florian Huber, autor książki „Obiecaj mi dziecko, że się zastrzelisz”.
W wywiadzie, udzielonym Deutsche Welle, pisarz mówił tak:
<<Dlaczego ludzie tak strasznie się bali wkroczenia Armii Czerwonej?
Niemiecka propaganda latami karmiła ich opowieściami, co im grozi, kiedy wróg wkroczy na niemiecką ziemię. W najczarniejszych barwach malowano przed nimi obraz „mongolskich hord”, jak nazywano Rosjan, którzy gwałcą kobiety a dzieciom wykłuwają oczy i obcinają języki. Ludzie strasznie się bali. Do tego dochodziły opowieści uciekinierów, którzy już niejedno przeżyli – także gwałty i zbrodnie. Przeżyta także potem przemoc potęgowała ten strach, przed którym jedyną drogą ucieczki wydawała się śmierć.>>
W kontekście roku 2022 to przerażająca diagnoza. Kontekst jest aktualny. Jest wszędobylski.
Pisanie Vereny Kessler to specyficzne ujęcie literackie dogmatu kształtowania się systemu wartości od dzieciństwa do późnej starości.
System pełen wad, bo obarczony traumą symbiotyczną. To jest wyrwa w ludzkiej psychice, której nie się wypełnić, zasypać, zacerować.
Pani Dohlberg, dziewięćdziesięciolatka, która nadal odwołuje swoje życie do nierealnych reakcji matki. Na przykład wtedy, gdy przypadkowo niszczy rodzinną zastawę. Pogłos „mama byłaby zła” rezonuje w głowie, sercu, duszy staruszki. Tak naprawdę niewinnej ofiary wojennego szaleństwa. Matka, ze strachu, chciała jej śmierci. Dziewczynka Dohlberg wybrała życie.
Nastoletnia Larry miota się między matką szukającą nowych wyzwań a ojcem wciąż nieobecnym, ale stawianym przez dziewczynę na piedestale. A w cieniu jest cmentarz, na którym pracuje dziewczyna, jest bezmyślna, przypadkowa, idiotyczna śmierć jej brata – braciszka.
A tak naprawdę życie toczy się dalej. Tylko że robi się gęsto od bólu, który ugrzązł w klatce piersiowej. Od niezrozumienia i nieporozumień. Od ciągłego braku czasu na rozmowę; na wysłuchanie.
Potrzeba narracyjnego uporządkowania życia wyłazi na wierzch i wylewa niczym rzeka Peene w Demmin.
Masowe samobójstwo w niemieckim miasteczku to nadbudowa to dopełnienie ukazujące ludzkie wahanie, rozchwianie. Ludzkie ułomności. Pasmo nieszczęść, które jak przez „pasmo górskie” można, ale „nie trzeba”, przejść.
Ta proza to regulowana, reglamentowana fikcja. Jej naturalny charakter terapeutyczny, na swój sposób, uwodzi. Jest jednak zwodniczy. Bo czyż nie jest tak, że w rzeczywistości w ogóle (wielu z nas) nie zaprzątamy sobie głowy samotnym człowiekiem w domu z naprzeciwka. Pomijamy trudności życia naszych dzieci. Czynimy to częściej, by było nam łatwiej, a nie niewygodniej.
Idziemy przez życie na skróty. Udeptanym duktem, a nie zbaczamy; z lęku, z obawy, że na poboczach natkniemy się na „coś”, co nas przerazi, przerośnie.
„Chowamy klucze” gdzieś głęboko w szufladach niepamięci. A potem dzieją się rzeczy, które swoim okrucieństwem dziwią i budzą przestrach.
„Duchy z miasteczka Demmin” to gotowy scenariusz. Na delikatną opowieść o konsternacji. O skrępowaniu teraźniejszości przez przeszłość.
Operator kamery wcale nie musi nam ukazywać ludzi umierających w otchłaniach rzeki. Byśmy pojęli smutek, wystarczy zbliżenie na twarz pani Dohlberg. Staruszki, która w oknie obserwuje sąsiadów i szuka tego, co straciła. Poszukuje uważności, której nie otrzymuje.
Larry zwisająca, głową w dół, na starej jabłoni. Umierająca na raka matka Sariny, przemykająca w piżamie w swoim mieszkaniu. Ojciec Larry samotnie przemierzający autostrady. Tim zachłyśnięty wodą. Umierający łabędź na krze lodu. I lista ofiar w „książce dostaw” zalegająca w cmentarnym sejfie.
Te obrazy wystarczą. Zawierają w sobie sprzeczności. Rozkwit życia i jego schyłek. Tak to po prostu wygląda. Czytelnik ma jedno wyjście; musi się temu dogłębnie przyjrzeć. Co rozpozna, co nazwie to jego sprawa. Jego interpretacja. Jego wolna wola.
Pas transmisyjny między tym, co „wczoraj” a tym, co „dzisiaj” jest – w tej powieści – niby wyraźny, a jednak zakamuflowany. To jest siła tej fabuły.
Fabuły bardzo dobrze przełożonej, zredagowanej, wydanej we właściwym momencie.
9/10
Fotografia pisarki Michael Bader (C)
https://mbader.com/
Trwa ładowanie...