Dzisiaj kilka słów o tym, jak pomóc wyrosnąć kociętom na odważne koty, które czują się dobrze w przeróżnych okolicznościach. Mimo, że nie wszystko da się kotu do głowy wtłoczyć, bo niektóre rzeczy leżą w jego temperamencie, który ma od urodzenia, to można przyczynić się do tego, by kociak nie wyrósł nam na bojaźliwego kota.
Wymyśliłam sobie powiedzonko “maluchy jak karaluchy”, bo podobnie jak karaluchy, kocięta są w stanie dostosować się do każdej sytuacji i w każdej się odnaleźć. I to do nas należy nauczenie kocięcia, że to ono żyje z nami, a nie my z nim. Co mam na myśli? Nie możemy zmieniać biegu naszego życia dla malucha, którego mamy pod opieką, bo jak taki maluch podrośnie, to potem będzie zaskoczony, że nasze życie codzienne jednak wygląda inaczej – to samo zresztą dotyczy szczeniąt. Tak że w domu zawsze powinna być taka sama cyrkulacja dźwięków, zapachów, ludzi, czynności, jak normalnie, bez przyciszania czy rezygnowania z różnych rzeczy, które potem kota mogą zaskoczyć. Mały kociak ma to do siebie, że jeżeli nauczycie go, że coś po prostu się dzieje, i nie stanowi zagrożenia, to nie będzie tego tak traktował.
No właśnie – nie musimy uczyć kocięcia, że transporter, podróż czy wizyta u lekarza weterynarii to zagrożenie. Oczywiście nie mamy gwarancji, że kot stanie się miłośnikiem bywania w gabinecie, ale zawsze możemy trochę mu pomóc oswoić te wydarzenia. Po pierwsze, transportera można używać jako jednej z kryjówek, zawsze otwartego, taka alternatywa dla zwykłego posłanka. Dodatkowo, można czasami podawać w transporterze smaczki (pamiętajmy, że mogą stanowić tylko dodatek do diety, podstawą powinna być wysokomięsna karma mokra) albo niektóre posiłki, by kociak sobie dobrze to miejsce skojarzył. Jeśli będziemy wyjmować transporter tylko przed wizytami u weterynarza, kot od razu będzie czuł niechęć, a transporter w codziennym użytku sprawia, że zwierzę będzie go traktować jako taką bezpieczną przestrzeń.
Co do samych wizyt u weterynarza – zachęcam do tego, by pomimo pokusy nie mówić do zwierzęcia przepraszającym, “pieszczącym się” tonem, tylko zupełnie normalnie, równy ton, spokojny głos, raczej nie zwracać się bezpośrednio do zwierzęcia i też nie okazywać mu swoim zachowaniem, że wizyta u weterynarza to krzywda, albo że pewnie potem się obrazi. Owszem, kot nie rozumie, co mówicie, ale może wyczuć wasze napięcie, a potem skojarzy to napięcie z wizytami u weterynarza. Spokojnie, rzeczowo, na temat, bez pieszczenia się. Oczywiście przypominam, że zwierzę wyciągamy z transportera dopiero w gabinecie, nie robimy tego w poczekalni, w poczekalni można transporter przykryć kocem, by odciąć widok innych zestresowanych zwierząt. Możecie także w domu podawać czasem zblendowaną na papkę mokrą karmę przez strzykawkę, którą kocię chętnie zje, by oswoić je z podawaniem leków odustnych.
Kolejna ważna rzecz to dotyk w różne miejsca. Wiadomo, niektóre koty nie znoszą dotykania po brzuchu, czy tam innych miejscach, ale możemy podczas zabawy dotykać nieoczywistych miejsc na ciele kota – uszu, poduszek na łapach, ogólnie po prostu dotykać kota po całym ciele, by nie kojarzył dotyku w różnych miejscach z zagrożeniem. Nie muszą to być długie pieszczoty, ale ważne, by dotyk po prostu był i miał charakter neutralny.
Oczywiście wszystko to dotyczy kociąt, które są jeszcze trochę jak plastelina do w miarę dowolnego uformowania. W przypadku dorosłych kotów adaptacja bodźców na pewno wygląda inaczej i jest bardziej kwestią indywidualną, pamiętajcie natomiast, że im więcej pozwolicie kocięciu doświadczać i nie będziecie izolować go od dźwięków, dotyku, zapachu, świateł i ludzi, tym mniej będzie się bał.
Zawsze pamiętajcie o tym, że szczęśliwy kot to kot niewychodzący! A jeśli łączycie kociaka z dorosłym kotem w nowym domu, to najwięcej uwagi poświęćcie dorosłemu kotu i jego emocjom – maluch się szybko dostosuje.
(Na zdjęciu Klocuch, mój dawny podopieczny, wówczas z kocim katarem. Teraz już dorosły i dawno adoptowany )
Trwa ładowanie...