"(...)Pięć Pań z Księgowości. „Drużyna - K”. Mężatki. Matki. Odchudzone, choć wiecznie tyjące, na dietach, po fitnessach, z których im głównie zostają zakwasy. Trochę się krzątają przy biurkach. Ich śmiech donośny pójdzie korytarzem i już cała „K - Drużyna” pakuje do lodówki prowiant skrzętnie zapakowany w plastikowe pudełka, pudełeczka, co to je tylko wystarczy do mikrofali na krótką chwilkę i już mlaszczą różowe języczki, już białe ząbki szarpią wieprzowinkę, kurczaczka w curry chłoną pełne wargi. Ale jeszcze nie teraz, to koło południa. Teraz jeszcze jogurt, całkiem naturalny, z musli, ostatecznie z posiekanym bananem. Jeszcze się nie zaczęło, a ja nienawidzę. Ich historii. O dzieciach posłanych do szkoły. O wycieczkach klasowych i zebraniach rodziców. O lekcjach gitary i lekcjach języków. O pracy na Cyprze dla kilkunastoletnich córek, żeby się córki uczyły szanować pieniądze. O rodzinnych imprezach, na których teść z teściową po opróżnieniu butelki sowietskoje zaczynają śpiewać przeboje z ich młodości „i można się posikać ze śmiechu”. O imprezach ze znajomymi, na których „chłopaki przez całą noc grali w bilard i w piłkarzyki”, a one upiły się do nieprzytomności, wypijając we cztery półtorej butelki wina. „Takie było smacznie, całkiem było różowe”. A chłopaki przy tych piłkarzykach i przy tym bilardzie upili się wódką, ale nie rzygali. I zastanawiam się, siedząc za swoim biurkiem z miną drętwego chuja, który wie, że całe życie kłamał. Kłamał przez większość życia sobie i innym. Zastanawiam się, czy potem poszły z tymi swoimi mężami do tych swoich łóżek. Czy się z nimi w tej pościeli z kory zanurzyły. Czy ich ciała na dietach, choć wiecznie tyjące, poddały się dłoniom mężczyzn, które pijane od wódki i emocji sportowych przy rzeczonych piłkarzykach miętosiły ich piersi, uciskały krocza. (...)