„Związek grzebie swoich zmarłych”. Wybór opowiadań. Henry Lawson. Przekład: Kaja Gucio. Wydawnictwo Glowbook, Sieradz, 2022.
Trzymam w ręku „Związek grzebie swoich zmarłych” i czuję, jak wydobywa się ze mnie młodzieńczy okrzyk: Brawo. Brawo Glowbook. Małe wydawnictwo, a tak Wielka literatura. Może nie Mount Everest, ale na pewno Wielkie Góry Wododziałowe.
Australia. Stamtąd pochodzi też Henry Lawson (1867 – 1922) – poeta i prozaik. Specjalista od krótkich form i tragicznego życia.
Niesłyszący od czternastego roku życia, alkoholik, kuracjusz więzień i psychiatryków.
„Związek grzebie swoich zmarłych” to zestaw opowiadań męskich, dosadnych, a z drugiej strony miękkich jak podbrzusze każdego wrażliwca.
„Ta ślicznotka z Armii”, to jedyny tekst, który mnie znudził. W zestawie mamy czternaście nowel, czyli niech będzie błogosławiona… trzynastka. Są to teksty, które się łączą i plączą. Bohaterowie łażą między opowiadaniami, miastami. Od owczarni do owczarni. Z baru pod namiot, nad rzekę, nad ognisko. Ale przede wszystkim ZAWSZE w głąb ludzkiej duszy.
Lawson był alkoholikiem. Kilkakrotnie przebywał w szpitalu psychiatrycznym. W 1902 roku usiłował popełnić samobójstwo. Był kilkakrotnie aresztowany za zaleganie ze spłatą alimentów na dzieci. Gdy stał się praktycznie niezdolny do samodzielnego funkcjonowania, zaopiekowała się nim przyjaciółka – Isabel Byers. W 1920 roku Commonwealth Literary Fund przyznał mu zasiłek w wysokości 1 funta tygodniowo. Zmarł w wyniku udaru mózgu 2 września 1922. Został pochowany 4 września 1922 na Waverley Cemetery. Jego pogrzeb miał charakter pogrzebu państwowego, dotąd zastrzeżonego dla gubernatorów i wysokich urzędników państwowych.
Tragiczna postać. Jeszcze jeden wyimek z biografii: W 1892 roku The Bulletin wysłał go w podróż z do Bourke, która zaowocowała licznymi utworami m.in. krytykującymi romantyczną wizję australijskiego buszu, reprezentowaną przez Banjo Patersona.
Pierwsze tłumaczenie na język polski twórczości tego wagabundy losu, mamy tu i teraz, a w jego tekstach widać i czuć podróżowanie, oddychanie, słuchanie…, widzenie, zrozumienie.
Henry Lawson lubi, wręcz ceni, swoich bohaterów. Opowiada o nich z mocą, która tkwi w niektórych terapeutach. Dostrzegają szczegóły, które są w stanie odmienić życie lub je zniweczyć. Pisarz opisuje życie zwykłych ludzi. Koleiny, wykolejenia, traumy, martwe spojrzenia, senne tajemnice. Miłosne skojarzenia.
Otóż:
„Twarze ulicy” to poezja. Mnie uwodzi, was może znudzić, ale jest dobrym wprowadzeniem w całość.
A potem niczym Ernest Hemingway opisuje pogrzeb topielca. Bez prawdziwego nazwiska, bez twarzy, ale zapamiętanego z ostatnich godzin życia i z tego, że był związkowcem.
W „Żonie poganiacza” mamy piękną historię kobiety, która broni swoich dzieci przed wężem. Samotna, opuszczona. W buszu porzucona. Bardzo to filmowe. Bardzo przejmujące.
„Stary pasterz znajduje trupa” i jest samotnik, autsajder, który żyje z przyzwyczajenia, a pochówek starego druha, staje się przyczynkiem do… dialogu. Bo wreszcie jest z kim pogadać. Komuś dać się… usłyszeć.
„Smutna historia sprzątaczki” znowu tekst o kobiecie porzuconej i wykorzystywanej. Matka, która zarabia na życie praniem, sprzątaniem, zostaje bez środków do życia, bo stała się „zbędnym elementem”. Ktoś nagle pomaga, ktoś nagle zauważa; jest ból. Dobry, wręcz feministyczny, tekst.
„Fałszywy geolog” to już nie Hemingway, ale Edgar Allan Poe. Życie w obozowisku, testosteron, zawikłane tajemnice, luźne obawy, poszukiwania lepszego… Tylko trupów brakuje… Zamiast tego jest sympatia przeciwstawiona obłudzie…
„Bohater z Redclay” to piękna, romantyczna przypowieść. O tym, że nikt nie jest na wskroś zły. Każdy nosi w sobie piękno, Tajemnica nie musi zawsze obchodzić wszystkich, ale gdy jest zdradzana przy ognisku, to nabiera nowego blasku, dźwięczy pysznym bajaniem. Ale przede wszystkim jest to o miłości; skrywanej, ukrywanej, tragicznej.
„Zaloty Joe Wilsona” – to tekst, do którego zawędrował Mark Twain. Panowie się biją, panie patrzą. Taniec kogutów. Strojenie się po obu stronach i znowu uczucie. Znowu miłość. Podchody. Dąsy. Pląsy. Urocze, a jakże naiwne, a jakże wciągające.
Podobnie jak „Szwagierka Brightena”, która jest jakoby kontynuacją poprzedniego opowiadania. Oni są już razem. Pojawia się syn. Jest „szósty zmysł”, jest granica śmierci i życia i istota z buszu, która niczym duch strapiony swoimi przewinami, ratuje, pomaga, wskrzesza. Jednak najmocniej czuje się tu wielkie uczucie syna wobec ojca – ojca wobec pierworodnego. To jest film na Oscara. To są ślady, poszlaki. Tu jest Cormac McCarthy. Troszkę…
O dzieciach, o traumie, o bólu, o cierpieniu, o potwornościach losu i złych tajemnicach jest nowela – „Dzieci w buszu”. Piękny, dojrzały, terapeutyczny tekst. A w tle wróżki…
„Zrzutka” to potrzeba uważności w imię dobroci rozdawanej na lewo i prawo. Miłość, empatia dystrybuowana pełnymi garściami ze starego kapelusza. Kolejna filmowa opowieść. Tym razem zaplątanie jak u Dickensa.
I „Lord Douglas”. Pewniak, któremu życie się rozpada, którego można wykluczyć, albo przygarnąć. Ale Charles Dickens znowu wkracza do akcji i jest opowieść prostoduszna, ale wciągająca, bo i Twain jest obecny w tej przygodzie…
No i „Wybuchowy pies” – zabawna przypowieść. Niby to pies jest „głupi”, ale męscy bohaterowie są jak ten kundel. Zagonieni, wygonieni, rozgonieni. Z beczką prochu w duszy i ciele. W ciągłym poszukiwaniu złota i samych siebie.
Zatem czytajcie: Bo jest Ernest Hemingway… Edgar Allan Poe… Cormac McCarthy… Charles Dickens… Mark Twain…. Bo to jest stare pisanie, a jednak pozorna naiwność nabiera dobrych, literackich rumieńców.
Warto te dwieście stron z okładem pochłonąć, by poczuć się lepiej, bo wiara w „Innego – Drugiego” jest w tych opowiadaniach na pierwszym miejscu.
I zwróćcie też uwagę na translację! Brawo Kaja Gucio!
8,5/10
Trwa ładowanie...