Ulica dzieciństwa. Tove Ditlevsen. Przekład Agata Lubowicka. Seria Bałtyk. Wydawnictwo Marpress, Gdańsk 2021.
Jakby inne byłoby odczytanie „Ulicy dzieciństwa” bez „Trylogii kopenhaskiej”?! Ale przecież należy wiedzieć więcej, dowiadywać się, próbować zrozumieć.
Jedno jest suplementem drugiego. Obie książki się uzupełniają, dopełniają.
Wprawdzie w „Trylogii” najmocniejszym akordem jest ostatni rozdział – „Uzależnienie”, ale czyż Tove Ditlevsen nie była (na) zawsze zagubioną dziewczynką z Vesterbro?
Bo Ester, o której głównie opowiada „Ulica”, to bez wątpienia Tove. I odwrotnie. I kilka zmienionych faktów, pokrętnych zwodów, nie zmyli czytelnika.
Nawet wtedy, gdy to nie ona zostaje pisarką…
Jest to „autobiograficzna powieść o dojrzewaniu, byciu kobietą, przezwyciężaniu biedy i niełatwym podążaniu własną drogą”.
Ale jest w tej narracji coś więcej. Ukazanie możliwości pisarskich Tove Ditlevsen, która pisze o sobie, ale przecież umiejętnie portretuje swoją rodzinę, pierwsze przyjaciółki, mieszczańskość i obłudę sąsiadów. Portretuje Danię przełomu lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku.
Niemal te same sceny odnajdujemy w „Trylogii”, jednakże tam pisarka przyznaje, że opisuje swoje życie. Tutaj chce, byśmy posądzili ją o zmyślenie.
A sytuacja wygląda tak: „Kopenhaga, lata 40. XX wieku. Nastoletnia Ester mieszka w ubogiej, robotniczej dzielnicy, gdzie normą są chłodne poranki, kupowanie przecenionego pieczywa i drobne kradzieże. Bohaterka zaprasza nas do tego świata i snuje opowieść o sobie: od lat szkolnych, poprzez pierwsze miłości, aż po dorosłość. Poznajemy jej obawy, marzenia i największe sekrety. Czy Ester uda się uciec z Vesterbro i wieść życie inne od tego, w którym się wychowała?”.
Agata Lubowicka, plastyką języka polskiego, stara się wprowadzić nas w tamten czas, w tamto miejsce, wśród tamtych ludzi… W środowisko tożsamości Vesterbro.
Próba to niezwykle udana, bo fabułę przyswaja się wprost, ale w języku jest całe mnóstwo zakamarków, do których warto zajrzeć.
Wyobraźnia zatem jest pobudzona i rozbudzona.
I nie tylko wtedy, gdy rodzice rozmawiają podsłuchiwani przez Ester, ale również wtedy, gdy sąsiadka przekupuje ciasteczkami łatwowierne dziewczynki, by móc z zawiści zadenuncjować inną kobietę, którą odwiedza zbyt wielu mężczyzn.
I sceny, gdy zbyt szczupła Ester zostaje wysłana na wieś i pełna radości opuszcza Vesterbro, by po kilku dniach wypłakiwać się w poduszkę z tęsknoty za domem, zasługują nie tylko na uwagę, ale docenienie „wzroku” pisarki i tłumaczki.
Socjologiczny i psychologiczny dar Tove Ditlevsen widać w całej twórczości przetłumaczonej i ukazanej w Polsce, bo podobnie jest w „Moja żona nie tańczy” (ale o tym niebawem napiszę na blogu).
Zekranizowana w 1986 roku opowieść to jedno, a drugie – i chyba ważniejsze – to obecna, dziwnie spóźniona moda na twórczość Tove Ditlevsen.
„Ulica dzieciństwa” została wydana u nas, w styczniu 2021 roku, potem była „Trylogia kopenhaska” (Wydawnictwo Czarne) i nominacja do „Gdyni” dla Iwony Zimnickiej za tłumaczenie tych trzech książek w jednej.
Teraz mamy „Moją żonę”… Ten tryptyk pokazuje kobietę, dziewczynkę, narkomankę, matkę, żonę, kochankę, pisarkę, …
We wszystkich tych rolach Tove Ditlevsen zaznacza, jak ważne było dla niej „miejsce”.
Ulica. Wynajmowane mieszkania. Nowe domy. Szpitale. Wakacyjne wypady… Oczami wyobraźni przy użyciu maszyny „widziała” każdy kąt, który dotyczył jej bliskich. Miejsca, w których praktykował jej brat. Zaułki, sale szpitalne, łóżka, stoły, okna…
Pisarka nie poprzestaje na miejscach. Bo ważniejsi w jej pisarstwie (zawsze) byli (jednak!) ludzie. Ich dylematy, ich twarze, ich ubrania, ich łapczywość lub skromność.
Wszędobylskość istnienia.
Dzieciństwo jest startem, ale dla wielu staje się swoistą metą… Ludzie nie potrafią się wyzwolić z karbów czasu przeszłego. Dlatego literacki świat ich twórczości na zawsze krąży wokół spraw niezałatwionych, niezamkniętych. Otwarte rany, które są rozpisywane na tysiące wariantów i kompozycji.
„Trzy rzeczy zostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka”. (Dante Alighieri).
Tylko pamiętajmy; pisarstwo Tove Ditlevsen to nie jest literatura dziecięca, nie jest też w żaden sposób infantylna. Wzrokiem dorosłego jest widziane dzieciństwo, jako kraina szans, ale i prób zrozumienia świata, gdzie naiwność przegrywa z prozą.
Mamy do czynienia ze swoistą tożsamością narodową, lecz nie Dania jest państwem – jest nią wiosna życia.
Szczeniactwo obleczone w biedę, w złe nawyki dorosłych i – w tym wypadku – w czas recesji i szaleństwa polityków.
Tove Ditlevsen przechodziła przyspieszony kurs dojrzewania. Niemożność kontynuowania edukacji, szybka pierwsza praca, chęć zakotwiczenia się „przy czymś i przy kimś”. Potem prędkie małżeństwo. To wszystko rezonuje w spisywanych retrospekcjach. Nawet gdy pisarka próbuje ukryć się, skryć za innymi, w cieniu innych, to wciąż pisze o sobie i (po trochu) dla siebie.
Terapeutyczna moc pisarstwa.
Dania, jednak zagwarantowała pisarce bezpieczeństwo kulturowe, bo w taki niespokojnym czasie, w tak zagmatwanej historii, mogła zaistnieć, tworzyć. I dobrze się stało, bo twórczość Tove Ditlevsen jest przecież wciągająca, zajmująca, przejmująca.
Jej życie jest jednak pasmem tragicznych zdarzeń i wydarzeń i zdaje się, że pisanie było jedyną formą uwolnienia krzyku…
Robotnicza dzielnica, proletariackie rodziny, wiece partyjne, pierwsze podkradane czekoladki. Zazdrość, zawiść. Samotność i pozorny gwar.
Dzieciństwo napiętnowane. Dojrzewanie w trybie przyspieszonym. Kobiecość, co najmniej, wypaczona…
Mieszalnia.
Raz widzę, to co przeczytałem w „Trylogii kopenhaskiej”, za chwilę to, co teraz w „Ulicy dzieciństwa”. Uzupełnianie się i rozwarstwianie tych bolesnych „przygód”.
I chciałoby się, by Ester – chociaż na chwilę – udała się jak Alicja do Krainy Czarów. Aby gdzieś pojawił się Czarnoksiężnik z Krainy Oz.
Aby było bardziej magicznie, mniej szaro…
Aby w tej narracji było więcej dzieciństwa, a mniej dorosłości.
„Co decyduje o wyborze wspomnień? Życie przypomina siedzenie w kinie. Pstryk! I oto ja: dziecko pałaszujące ptysie [...]. Pstryk! Minęły dwa lata i siedzę na kolanach u babci [...]. To jedynie chwilki – a między nimi długie puste przestrzenie miesięcy czy nawet lat. Gdzie się wtedy było? Przywodzi to na myśl jedno z pytań Peer Gynta: Gdzie byłem, ja, prawdziwy, cały?”.
(Agatha Christie, Autobiografia)
Albo jeszcze bardziej, mocniej sentymentalnie:
„Dorośli są zakochani w cyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytają o rzeczy najważniejsze. Nigdy nie usłyszycie:, „Jaki jest dźwięk jego głosu? W co lubi się bawić? Czy zbiera motyle?” Oni spytają was: „Ile ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec?” Wówczas dopiero sądzą, że coś wiedzą o waszym przyjacielu. Jeżeli mówicie dorosłym: „Widziałem piękny dom z czerwonej cegły, z pelargoniami w oknach i gołębiami na dachu” – nie potrafią sobie wyobrazić tego domu. Trzeba im powiedzieć: „Widziałem dom za sto tysięcy franków”. Wtedy krzykną: „Jaki to piękny dom!””.
(Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę)
8/10
@Zdjęcie:
https://www.nytimes.com/2022/04/19/books/review/tove-ditlevsen-faces-trouble-with-happiness.html
Trwa ładowanie...