Skrawki dla Iriny. Waldemar Bawołek. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2022. Seria wydawnicza: Poza serią.
Cyniczny Bawołek w mistrzowskiej formie.
Powtarza się mantra, bo Stasiuk kiedyś powiedział: „Bawołek, ty tobyś chciał, żeby świat się od ciebie odpierdolił”. No chciałbym – odpowiedział pisarz.
Wszystko się zgadza.
Można by Was zalać morzem cytatów, oceanem bom motów. O niedoli pisarza, o miłości robociarza, a wypiekach na twarzy Rozalki.
Można by Was grillować Waszą obojętnością, obłudą, pozorną empatią. Magią Ciężkowic.
Można by także wyśmiać i wyszydzić polski światek wydawniczy, literacki.
Zamiast tej litanii proponuję przeczytanie nowej książki Waldemara Bawołka. Faceta, którego raz lubię, innym razem nie cierpię. Ale „Skrawki dla Iriny” to zrzucanie i zakładanie masek. Przecież o to (pozornie) chodzi w prozie.
Czytajcie „To”. Bo kpina, bo ironia, bo szyderstwo. Bo dobra epika! Swoisty Pamflet!
Mamy „tego” pełno; skrótów myślowych i haseł na murale. Ale żeby nie być gołosłownym, czytajcie to:
„Jak ja siebie nie szanuję, dlaczego nie chcę być pisarzem, dlaczego nie powiem wprost: podziwiajcie mnie, jestem pisarzem, jestem niezwykłym człowiekiem, gdyż widzę więcej niż wy wszyscy razem wzięci? Jeśli nie będę się szanował, to nikt nie będzie mnie szanował. Skąd ta niechęć do bycia kimś? Ta chęć bycia nikim? Albo kimś, albo nikim. Nic pomiędzy. Czuję, że gromada mnie chce, ale żebym do pożaru biegł, gdy zawyje syrena strażacka, żebym zajął się czymś konkretnym, mógłbym na przykład jakąś księgarenkę ze starymi książkami otworzyć, taki antykwariat, gdzie można by dostać egzemplarze po pięćdziesiąt groszy, albo mógłbym urzędować w gminie i codziennie przyjmować interesantów w najróżniejszych sprawach, chociażby to były same skargi i donosy”.
W fabule żonglowanie takimi stanami jest bezustanne. Waldemar Bawołek zamknięty i otwarty. Jest gromadnie. Jego podmiot liryczny (bo umówmy się, że z tego można zrobić poezję) to alter ego i jego przeciwieństwo. Pisarz umiera w kwiaciarni, zmartwychwstaje wśród licznych (śmiesznych, wręcz żenujących) nagród literackich.
A obok pisanie jak z Hłaski, wygadywanie się jak u Nowakowskiego, męskie brylowanie jak u Himilsbacha. A tekże – pewnie sam Bawołek się zdziwi – jest kpina Iredyńskiego.
No i (dla mnie) jest Bohumil Hrabal. Jest jak cholera!
A przede wszystkim Jerzy Pilch.
Ale to jednak Bawołek. Niepodrabiany.
Rzadko cytuję inne recenzje, opinie na boku. Ale dzisiaj nie mogę sobie „tego: odmówić. Bowiem słowa spisane przez Jakuba Winiarskiego są „w dychę”. Oddają sens tego, co Bawołek spisał i co ja o tym pisaniu sądzę.
A teraz to (fragmenty z Winiarskiego – jest tego znacznie więcej):
(…) „Jako człowiek leniwy powiem krótko: cała historia zmagań Bawołka (autora) przebranego za Pisarza (powieściowe alter ego Bawołka) z „gromadą” Ciężkowiczan, opisana w „Skrawkach…”, jest w tych cytatach.
Z jednej strony takie są pewnie Ciężkowice (miejsce akcji w „Skrawkach” i miasto rodzinne autora; nigdy tam nie byłem, stąd to „pewnie”) jak były Stany w czasach Hawthorne'a widziane oczami Jamesa: nic tam nie ma. A przynajmniej nic, jeśli szukać tzw. śladów kultury wysokiej. I można o tym jęczeć długo, namiętnie i w każdej pozycji (mam na myśli, rzecz jasna, pozycje pisarza pochylonego nad maszyną do pisania, w ubraniu).
Jak można też jęczeć o podejściu tubylców – Bawołkowy narrator nazywa ich „gromadą” i o użyciu tego rzeczownika w tekstach autora „Bimetalu” już niebawem, to pewne, poloniści i polonistki osobne tomy będą pisać – do literatury. Tej prawdziwej, czyli nie takiej łatwej i przyjemnej w odbiorze, wymagającej. I narrator „Skrawków…”, w którym trudno nie widzieć autora, dokładnie to robi – jęczy. Jęczy, bo go nie rozumieją. Jęczy, bo nie doceniają. Jęczy, bo wywierają presję i dorabiają gębę.
W najlepszym razie – pociecha żadna – traktują jak niegroźnego, ale jednak świra. Kogoś, komu trzeba, metaforycznie rzecz ujmując, buty wiązać i gile wycierać. Kogoś, kto nie ma i nie umie mieć. Popaprańca. Wiadomo: „Poeta, ale głowa nie ta”. Co z takim zrobić? „Gromada” dobrze wie: doradzić trzeba takiemu. Tak z dobrego serca, żeby się chłopina nie ekscytował za bardzo tą całą „lyteraturą” i żeby się ogarnął.
Mówią mu więc: „Nawet się nie łudź, lepiej zacznij pisać coś, co da się normalnie czytać. – Stopy Mateusza stają się posągowe, zaczynają wrastać w podłogę. – Gdybyś miał pieniądze, to nikt by się do ciebie nie dopierdalał, mógłbyś sobie być tym pisarzem, kim chcesz, ale najpierw trzeba ludziom pokazać, co ma się w kieszeni.” Albo tak pouczają: „Musisz napisać bestseller, żeby się książka sprzedała w zawrotnym nakładzie, to zarobisz, jakiegoś Harry’ego Pottera zmajstruj, stać cię na to.”
Czasem też trzeba gryzipióra po prostu sprowadzić na ziemię: „Ty to jesteś popierdolony, piszesz te swoje bzdety, których nikt nie chce czytać, wziąłbyś napisał coś poczytnego, jakiś kryminał albo harlequin, żeby to się sprzedało, zarabiać trzeba pieniądze. A ty grosza nie masz przy dupie… Napij się, gdy stawiam… Masz, zapal sklepowego.” Tyle mniej więcej ma pisarzowi (Pisarzowi) do powiedzenia „gromada”. Dlatego pisarz Waldemar Bawołek (i jego Pisarz) jęczą, pojękują, wiją się i mamroczą pod nosem nie zawsze piękne wyrazy (choć chcieliby może same piękne). (…)”
Jakub tekst opublikował na swoim prywatnym profilu fejsbukowym, ale mam nadzieję, że nie oburzy się, że tak szeroko go cytuję.
Skoro dobre, to muszę, to powinienem.
Czy wszyscy wiemy z kim mamy do czynienia?
Waldemar Bawołek (ur. 1962) – pracował jako instruktor higieny w Terenowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, samodzielny referent zaopatrzenia w Zakładach Azotowych, zarządzał piekarnią Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Gromniku, wykonywał prace fizyczne jako robotnik gospodarczy przy Urzędzie Gminy w Ciężkowicach. Jako prozaik debiutował w 1996 roku zbiorem opowiadań Delectatio morosa wydanym przez Państwowy Instytut Wydawniczy. Potem opublikował La petite mort, Raz dokoła, To co obok, Humoreskę, Echo słońca, Bimetal, Pomarłych, Furtkę przy dozorcy i Skrawki dla Iriny. Za Pomarłych otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Wcześniej był dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia. Od urodzenia mieszka w małopolskich Ciężkowicach, które użyczają swojej przestrzeni literackim światom jego prozy.
A teraz miejsce akcji – dusza autora i obozowisko ziemne: Ciężkowice.
Cofnijmy się.
A teraz to: Lipiec 2019; Żono, wracam do domu, czyli Odys z Ciężkowic (Waldemar Bawołek, „Bimetal”) OSKAR MELLER
[…]
„O tym, że dykcja Bawołka stawia opór, pisali niemal wszyscy, a sama kategoria jej hermetyzmu zaczęła funkcjonować po trosze niczym stygmat, po trosze jak wizytówka. Jednocześnie kronikarz Ciężkowic to w tej chwili najbardziej „swój” spośród pisarzy osobnych. Podstawowym chwytem tego kronikarstwa pozostaje pogodzenie. Bawołek godzi przaśność z wycyzelowanym stylizatorstwem, regionalny prymitywizm z awangardowym eksperymentem, socjologiczny realizm z onirycznym psychologizmem. To gest, jakim Bawołek – być może nieświadomie – podtrzymuje czytelnika w narracji, z której go sam symultanicznie wyrzuca. Nowacki wspominał już o miejscach w tekście, które zmuszają, aby wracać do wcześniejszych stron zbioru. Godzenie tych antagonistycznych figur i kategorii byłoby więc próbą utrzymania obiektywizacji fabularnej, przy jednocześnie w pełni świadomie burzącym ją subiektywnym mechanizmie opisu rzeczywistości. Bawołek nie musi rezygnować z absolutnie prywatnego kodu, aby uniknąć czytelniczego rozbicia wizji świata przedstawionego pomiędzy jednostkowe lektury. Śledzimy osobistą narrację, zarazem mając świadomość, że widzimy dokładnie to co autor chciałby, abyśmy zobaczyli. Z pewnością ten mistrzowski balans, jaki pisarz zachowuje, odpowiada za jednoznacznie entuzjastyczny odbiór ze strony krytyki. Przecież z jakiegoś powodu upatrzyliśmy sobie Bawołka, i choć jego fraza – momentami uporczywie zamknięta – wyrzuca nas z przestrzeni tekstu, kurczowo trzymamy walizki w progu ciężkowickiego domostwa aż do ostatnich scen projekcji. Bimetalowe historie kroczą krętymi ścieżkami. Jednak w momencie, gdy zbaczamy ze szlaku i gubimy drogę, Bawołek chwyta nas pod ramię, przypomina, że idzie tuż za nami, a przecież zna tę drogę od małego. W jaki zatem sposób w nowej książce Bawołek lutuje ze sobą stopy o właściwościach odmiennych formalnie i estetycznie w prozę spójną, wymagającą, a jednocześnie satysfakcjonującą w lekturze?” [...]
Z pełną premedytacją posługuję się słowami innymi. Bo pisanie Bawołka zasługuje na liczne głosy, na tysiące znaków. A „Skrawki dla Iriny” są tylko dowodem na to, że pisarz brodzi nadal w tej samej rzece. Robi to świetnie, ale nadal się powtarza. Wytwarza nowe kompilacje zdarzeń i wydarzeń, ale Ciężkowic nie chce opuścić, odpuścić. Z samego siebie nie potrafi się wyzwolić – uwolnić.
Jest zakładnikiem jednej narracji odmienianej jednak przez wiele przypadków.
A teraz To:
Znowu Jakub Winiarski:
(…) Jedna uwaga (i nie, nie jest to łyżka dziegciu; dla Bawołka za jego zmyślność i finezję mam póki co sam miód). Zastanowiło mnie w „Skrawkach…”, że ani słowa Bawołek nie napisał o tym, w jaki sposób jego Pisarz znalazł w końcu wspólnotę sobie podobnych? Jak trafił na przyjaciół takich, jak choćby wspomniany na ostatnich stronach inny świetny poeta i prozaik, Adam Wiedemann, którego kotka, Irina, oczekuje na tytułowe skrawki? Przeczytałbym chętnie o tym transferze. O tym, jak Bawołkowi artyści, pisarze i pięknoduchy widzą tych, którzy ich – może mało, nie całkiem i nie zawsze – ale w jakiś tam sposób jednak rozumieją. Wiem, pamiętam: „Moje pisanie to Ciężkowice i ja.” (Jakoś tak chyba leciało to słynne już Bawołkowe credo.) Mimo wszystko: czytającemu wolno marzyć, nie? (…)
Czytaliście „Pomarli” Bawołka? Znowu to samo, a jednak użyta została inna składnia, inna skocznia.
Przypomnę. A raczej zacytuję.
A teraz to:
re-Wizje (5): Ciężkowickie pasaże i miłość transgresywna (Waldemar Bawołek, „Pomarli”)
OSKAR MELLER
„Nie potrzebujemy hermeneutyki, ale erotyki sztuki”. Jedno z najwyrazistszych haseł wywoławczych antyinterpretacyjnej teorii Susan Sontag wydaje się głęboko zakorzenione w dyskusji o granicach literackiej śmiałości. Znajomość dzieł autorki Notatek o kampie nie zawsze jednak idzie w parze z realizacją ich założeń. Świetna monografia Ewy Stusińskiej o dyskursie pornograficznym w polskiej prozie XX wieku stanowi bodaj jedyne w ostatnich latach opracowanie tego problemu. W nieco anegdotycznej recenzji tej książki Karol Poręba opisywał krajową recepcję literackiej erotyki za pomocą kategorii wstydu i zakłopotania. Istotnie, polski odbiorca pozostaje czytelnikiem pruderyjnym, co wydaje się zaskakujące w perspektywie liberalizacji seksualnej, jaka miała miejsce w naszej świadomości. A jeśli chcemy rzetelnie mówić o twórczości jednego z najciekawszych polskich prozaików, Waldemara Bawołka, powinniśmy pozbyć się tych rumieńców. Ciężkowicki autor nie wstydzi się poetyzowania pornografii, a jego twórczość, parafrazując tytuł debiutanckiego zbioru opowiadań Jerzego Pilcha, jest erotyczna nie tylko pokątnie, choć przecież – gatunkowo – jest nie literaturą erotyczną, tylko piękną i radykalnie szczerą.
I dalej:
Że Bawołek jest wielkim pisarzem, przekonało krytykę – po dwóch dekadach jego orbitowania na marginesie głównego nurtu – Echo słońca, nominowane do Nagrody Literackiej Gdynia, następnie świetnie przyjęty zbiór opowiadań La petite mort, a wreszcie Bimetal, wyjęty z szuflady autora, być może najciekawsza pozycja w nowej PIW-owskiej serii prozy współczesnej. Dziś o Bawołku mówi się jako o środowiskowym zjawisku, dziedzicu spuścizny Schulzowskiej, reanimatorze tradycji próz małych ojczyzn i mateczników. Jego najnowsze dzieło, zbiór epitafijnych miniatur o tytule Pomarli, natychmiast zostało dostrzeżone przed odbiorców. Darek Foks na Facebooku żartował nawet z medialnego zainteresowania Bawołkiem: „Wtedy jeszcze nie był sławny i mógł jarać szlugi gdzie popadnie”.
Koniec cytatów?
Jeszcze nie. Tekst dzisiaj – bo jest potrzeba – przydługi i gęsty!
Fragment „Skrawków dla Iriny”:
Kiedyś, idąc ulicą w dół, ujrzałem matkę, jak pędzi żwawo przed siebie, już w domu zauważyłem, że chowa zakupy za szafą. Boi się, by ojciec nie znalazł bielizny, którą sobie kupiła. Boi się krzyków, wypominania, że nie umie oszczędzać i wydaje pieniądze na zbytki. Spojrzała na mnie, chociaż wie, że jej nie zdradzę, a przy okazji poprosiła, żebym zaczął zarabiać pieniądze, skoro nie umiem pisać, a na naukę za późno. Ciągle wszyscy robią ze mnie wyrzutka społeczeństwa, jakbym nigdy nie pocałował matki w rękę, jakbym nigdy wobec niej nie wyraził czułości. Nieraz myślałem sobie, żeby zamieszkać na jakimś dworcu w wielkim mieście i rozpocząć tam życie bezdomnego, włóczęgi. Tylko że to takie banalne, już lepiej zmagać się z otaczającą mnie tutaj gromadą. Widzę znowu matkę z ręką podniesioną na mnie. Chce, bym przestał pisać te głupoty i wziął się do szkicowania jakiegoś bardziej przystępnego dzieła, żeby każdy mógł je przeczytać z satysfakcją. Matka powtarza, że nie mogę być dobrym pisarzem, wiodąc marnotrawny żywot. Wszyscy uwzięli się na mnie, nikt we mnie nie wierzy. Dlatego zadowalam się takimi towarzyszami, jakich znajduję na marginesie, tylko do nich mogę mówić to, co dla mnie ważne, tylko oni chcą mnie słuchać i pić ze mną wódkę. Nie przeszkadza im to, jak jestem ubrany, dlaczego nie noszę nakrycia głowy. Nie jesteśmy członkami społeczeństwa, a już na pewno nie narodu. Nie mamy poważania u grona pedagogicznego, urzędnicy państwowi omijają nas z daleka, pracownicy banków wypięli się na nas, najwyżej panie z opieki społecznej nie przechodzą obok nas obojętnie. Dlaczego ciągle czuję się czemuś winny? Przecież pisanie opowiadań, zmyślanie ich, nie jest żadnym przestępstwem. Poprzez grafomanię także można dążyć do jakiegoś celu, walczyć o coś i cokolwiek wyrażać. Spontaniczne twórcze doświadczenie zachodzi bez oczekiwań, planów, przewidywania celu. Co z tego, że w mojej prozie przestrzeń nie podporządkowuje się geometrii euklidesowej, czas nie ma ciągłego i jednokierunkowego przebiegu, przyczynowość nie stoi w zgodzie z logiką arystotelesowską, nie ma rozgraniczenia między życiem a śmiercią.
Urywam w momencie, który się rozwija, który jest piękny (na swój sposób), a robię to, dlatego że chcę byście zainteresowani, zaciekawieni – przeczytali całość. Gęstwinę tej narracji.
I jeszcze To. Sensowna opinia Jacka Bielawy z Czasu Kultury (1/2001)
[…] „Nie jest pewne, czy miasto Ciężkowice zauważyło, że jego niestandardowo żyjący obywatel jest hot (wszak nikt nie jest prorokiem we własnym kraju), lecz polski światek literacki i co bardziej wyrafinowani czytelnicy, i owszem, zauważyli. Na okładce tomu La petite mort wydrukowano (wielokrotnie później powtarzaną w recenzjach) wypowiedź Jerzego Jarniewicza: „Nadchodzi czas, kiedy wstyd będzie przyznać, że nie czytało się Bawołka””. [...]
Waldemar Bawołek to CYNIK! Cyniczne jest jego pisanie i zachowanie. Inteligencja podszyta wkurwem i dystansem.
„Praktyka życiowa cyników wiązała się z postawą bezwzględniej szczerości, możliwej do osiągnięcia dzięki stosowaniu „technik prawdy”, polegających na bezwstydności, ubóstwie, czujności i suwerenności. Tę cynicką matrycę odnajduję w postawach życiowych pierwszoplanowych bohaterów prozy Bawołka. Chodzi przede wszystkim o, swoisty dla autora Humoreski, cynicki sposób manifestowania szczerości przez literackie persony. Co więcej, tak jak filozofia cyników zakładała doskonałą jedność między sposobem życia a treścią nauczania, tak też autobiograficzna twórczość Bawołka stanowi artystyczne odzwierciedlenie jego postawy życiowej. By jednak nie popaść w anachronizm, warto jednocześnie podkreślić, że znaczenie pojęć prawdy i kłamstwa, szczerości i obłudy, wstydu i bezwstydności podlegało w kulturze Zachodu rozmaitym mutacjom wynikającym z ewolucji samego pojęcia prawdy, czego współczesnym wyrazem jest nurt New Sincerity. Pomimo tego zastrzeżenia możliwe jest wykazanie, że mówimy o pokrewnych wzorcach życiowych praktyk. Charakter kształtowanej w duchu cynickim postawy pisarza z Ciężkowic – autora chętnie operującego sylleptyczną koncepcją podmiotowości – trafnie oddaje jedna z jego prasowych wypowiedzi: Przecież wszystko zaprzepaszczałem, co mogło ze mnie zrobić człowieka w społeczeństwie. Uchylanie się od życia stało się kwintesencją mojego życia. Wszedłem w literaturę, bo ona ode mnie niczego nie wymagała. Można sobie pisać, wydawać książki, ktoś pochwali i jest spokój. Żadnego obowiązku wobec świata. A że się nie sprzedają? Nie szkodzi, niech choćby leżą w wersalce. Ja chciałbym zrobić coś wielkiego, ale pozostawać nikim. Stasiuk kiedyś powiedział: „Bawołek, ty tobyś chciał, żeby świat się od ciebie odpierdolił”. No chciałbym.” […]
(„Szczere słowo o sobie”: twórczość Waldemara Bawołka w świetle tradycji cynickiej, Jacek Bielawa - „Wielogłos” (2020, nr 4, s. 23- 47))
Krótko mówiąc, Waldemar Bawołek jest teraz szpicem czołówki w dziedzinie sztuki opowieści i kogoś takiego jak on nigdy u nas nie było.
(Jan Gondowicz)
A potem To:
„Powietrze jest gęste, wokół roznosi się zapach zbudzonej natury i rozkładu. Rzeka obija się o brzeg, jakby chciała wyrwać się z koryta. Duchota wisi nad świeżo wysypanym na drodze żwirem. Chłodne ciało mężczyzny leży wśród wieńców. Nikt nie przyjdzie na jego pogrzeb. Nikt się nie dowie, kto zabił.
Gdzieś dalej rozgrzana łopata parzy ręce innego mężczyzny, który nie czuje nic prócz bólu w mięśniach, smrodu potu i pogardliwego wzroku przechodniów. Nikt nie doceni jego wkładu w naprawianie dróg, tak jak nikt nie wysłucha opowieści o jego klęsce.
Waldemar Bawołek w swojej onirycznej prozie przedstawia historię dwóch z pozoru skrajnie różnych bohaterów: odnoszącego sukcesy pisarza i robotnika fizycznego. Łączy ich nie tylko miłość do Rozalki, ciężkowickiej femme fatale, ale też przekonanie, że są wyrzutkami społeczeństwa. Skrawki dla Iriny to pełna cielesności opowieść o tęsknocie za innym życiem, o męskości, którą trzeba udowodnić najpierw ojcu, a potem sobie, i w końcu o śmierci, która trwa tyle, ile się o niej gada we wsi”.
(https://nowyteatr.org/pl/kalendarz/nowa-ksiazka-skrawki-dla-iriny-waldemara-bawolka)
9/10
*Zdjęcie
https://culture.pl/pl/artykul/waldemar-bawolek-kopie-swoj-dol-bawolkowski-wywiad
Trwa ładowanie...