Zakalec Literacki #1
PLASTRY
ZDECYDOWAŁEM SIĘ KUPIĆ PSA…
Dzień po ślubie z Małgorzatą pojechaliśmy do mojego domu rodzinnego. Do mamy i braci. Na chwilę, ale przecież niebawem mieliśmy zamieszkać tam na stałe. Była niedziela. Sierpień. Upał, ale nie skwar. Trochę wiało od morza, chociaż nie miałem prawa tego czuć, bo dom M. był oddalony o ponad trzydzieści kilometrów od najbliższej linii brzegowej. Miałem jednak sól w ustach.
I resztki nieprzetrwonionego alkoholu. regenerowałem się prędko. Miałem dopiero 21 lat. Gówniarz. Małgorzata 22. Kobieta.
Sól podobno pomaga na kaca. Mówiła tak babcia Teresa.
Pojechaliśmy tam pekaesem. Z Kartuz to zaledwie dziesięć kilometrów. Nie było tłoku, tylko spojrzenia ludzi z Sianowa, Staniszewa czy Mirachowa. Znali mnie. Wiedzieli o zaślubinach.
Dostaliśmy od Grzegorza, mojego brata, psa. Myśliwskie szczenie. Naprawdę nie pamiętam rasy, ale on wyjął plik dokumentów świadczących o pochodzeniu psa.
Było zadziwiająco miło. Robiliśmy zdjęcia. Śmialiśmy się. Jedliśmy niezjedzone ślubne potrawy. Grała jakaś muzyka, a Arkady, młodszy brat jeździł między pokojami na hulajnodze.
Psa nazwaliśmy Beju. To znaczy, Małgorzata stwierdziła, że jej to obojętne, jak będziemy wołali na szczeniaka. Jej się podoba, ale zajmować się nim będą ja. Nie protestowałem.
- Zatem wyprowadź go, bo widać, że chce się załatwić – syknęła M. Synowa wtórowała: - Tak, widać, że będzie szczał.
Nie oponowałem, jednak było tak miło, że Beju wylądował za drzwiami. Przywiązałem go do słupka przy wejściu do domu, nad naszą sztuczną skarpą.
Wróciłem po niego o kwadransie. Ok, może to była godzina.
Beju, się powiesił. Śni mi się to morderstwo co najmniej co roku. Od ponad trzydziestu lat. Chciałem kiedyś zapytać M. i Małgorzatę czy w ogóle pamiętają ten dzień. Tego psa.
M. zmarła dziesięć lat temu. Na raka mózgu. Małgorzata nie jest moją żoną od dwudziestu ośmiu lat i nie utrzymujemy kontaktu.
A Grzegorz i Arkady?
Niewiele wiem. Ale na Facebooku podejrzałem, że obaj mają koty, żony i dzieci.
Wieszałem się setki razy. Po mnie zawsze ktoś wracał, zawsze mnie ktoś przyuważył. A jednak jestem bez żon: pierwszej, drugiej, trzeciej, czwartej i piątej. I bez dzieci.
Mam stos papierów na swoją rasową bezpłodność.
***
Mój ojciec Bernard miał też wiele żon. Wprawdzie mniej ode mnie, ale był płodny. Pięcioro dzieci. Trzy żony. Trzech synów. Dwie córki i mnóstwo psów oraz gołębi.
Mieszka gdzieś w Niemczech.
Podobno.
Podobno też kilka razy się wieszał na męskich ramionach. Ostatnia żona przyłapała go, jak pewien młody Hans robił mu laskę.
W tym też jestem podobny do ojca. Mój Hans uwielbiał seks oralny. Nie żyje od tygodnia.
Zmarł na raka mózgu. Też.
Druga Matka.
***
Moja matka nie cierpiała psów. Nie wiem, dlaczego Grzegorz to zrobił. Jej na złość czy dlatego, że kochał się w Małgorzacie?
Jednak to ja byłem psiarzem. Ja i ojciec.
Grzegorz i Arkady nie utrzymywali, nie utrzymują kontaktów z ojcem. Czy to się zmieni? Zobaczymy w dniu odczytywania testamentu.
***
Kiedyś rozmawiałem z jedną z żon ojca. O mojej przyrodniej siostrze. Dowiedziałem się, że Petra miała mieć na imię Lessie.
- Mówię, że niech nazwie tak psa, a on trzasnął drzwiami i wrócił dopiero po roku.
- Nie krzyczał?
- On zawsze tylko trzaska drzwiami, nawet, teraz gdy przyjeżdża do mnie z towarzyską wizytą.
Lubię hałas. Zwłaszcza rejwach kłótni bez wypowiedzianego ani jednego przekleństwa. Lubię tumult. Dźwięk zamykanych i otwieranych futryn; okien i drzwi. Na szeroko, na głośno.
Na zawsze!
Podobno tak się mówi.
***
Pierwszego grudnia. To będzie w czwartek. Tak tego, 2022 roku. Znajdę psa!
Potem odwiedzę ojca i kupię wielkie zielone pomidory.
M. robiła z nich powidła.
Pomidory uschną, skisną, zgniją. Na grobie.
To jest mój pamiętnik.
W podstawówce też taki miałem.
Tylko pies (owczarek niemiecki, który zginął śmiercią równie przypadkową) miał do niego dostęp.
M. by się piekliła, a Ojciec? Nawet nie wiem, czy potrafił czytać […]
Trwa ładowanie...