Literacki zakalec #2. Raport

Obrazek posta

oaoshjss

Drugi oprysk z zapisków na serwetce. Zgniecionej kartce papieru. Rozpisanie, wypisanie, zapisanie, dopisanie. 

vchgcxgxf

Raport

Mieszkanie przy ulicy Jeleniej.
Apartament wynajmowany, nieopłacony. Mężczyzna, lat 49.
Biseksualny. Żyd. Ojciec czworga Dzieci. Niepracujący. Pospolity menel podający się za nie wiadomo kogo, czyli intelektualistę.
Rany cięte na nadgarstkach. Opluty, obszczany, sfajdany. Oddycha.
Tętno ledwo wyczuwalne.
Dzwonek do drzwi rozwalony tłuczkiem do mięsa.
Co następuje dalej, podaję w raporcie. ZG/08/20
Spis deprawacji zamieszczam poniżej, wężykiem:

Dzisiaj to znaczy od dwóch tygodni nie widziałem własnego odbicia. Nie poczułem więzi z łazienką. Próbowałem się doczołgać przez ocean rzygowin. Ok! Zwykle bagno. Żaden większy akwen.
Nie ukrywam się. Jestem dostępny.
Nikt nie słucha. Nikt inny nie jest dostępny. Żadnych niebieskich kropek. Zielonych też.
Ostatni taksówkarz w tym mieście przywiózł mi dwie krowy i jedną sztangę. Pijanych świń w tej cenie nie było.
Niby sam, a:
W pokojach pojawiły się sarny. Jak w lesie przy Jagodowej. Nie wiem jak się nimi zaopiekować. Ciotki J. brak. W ogóle nikogo z dalszej rodziny od S.
Na balkonie krążą dzieci sąsiadów.
Wypiłem ostatni płyn do dezynfekcji. Zero siedem. Widzę potrzeby klientów innych świń. Sarny liżą podłogi.
Dzieci skaczą w noc.
Łatwiej mi będzie utrzymać się w pojedynkę.
Lustro samo przyłączyło się do zabawy.
Nie mam żadnych ambicji. Zero impulsów na karcie. Internet siadł. Upadł. Topi się w drinku z colą i płynem do WC.
Szukam wtyczki. Jest jeszcze syrop na kaszel. I osiem białych tabletek.
Sarny zniknęły. Mam głowę puchacza. Wypatruję gówniarzy. Sąsiad wali głową w ścianę. Sąsiadka wali nogą w pedał fortepianu.
Yeti. Tak, jest mi zimno.
Płatki śniegu. Na ocznych gałkach.
Kurtyna!
Godzinę później pojawiły się kruki. Małe stado. Raczej rodzina. Ona. On. Ono. Onek.
Oczywiście się wzruszyłem. Oni zajęli się podłogą. Mig. Mig. I po haftach
Potem rach-ciach; całą kruczą pakę do mikrofalówki. Oto moja familia. Usmażone dziatki. Spopieleni starcy.
Dwa dni później wywieźli mnie do Ciborza*.

*Wojewódzki Szpital Specjalistyczny dla Nerwowo i Psychicznie Chorych SPZOZ w Ciborzu

obreazwek

Literacki Zakalec cykl pisanie Jarek Holden BooksJarkaHoldena opowieść fotografia obrazki

Zobacz również

Samookaleczenia pamięci
Zapory warg szturmują fale...
Literacki zakalec #3

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...