Teoria powtórzeń. Jadwiga Malina. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Kraków 2022.
Biogram skrojony niczym noblistki. Stopka pełna znaków szczególnych i drobnych. Bo jest Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, jest ZAiKS, Instytut Literatury, Tarcza dla Literatów.
To uzupełnienie, ale jakże wymowne, że autorka przygotowała się do wydania książki niczym dama dworu Windsorów.
Okładka schludna, grafika przekonywająca. A treść? Dobra, wycyzelowana do granic możliwości. To nie jest zbiór przypadkowych wierszy. Tutaj (niemal) wszystko zostało skrojone, wykrojone, przystrojone. Miała powstać książka i powstała. Ale czy musiała teraz?
Czy nie należało dać możliwości TYM wierszom? By pooddychały, ale i stęchły w szufladzie?!
Przecież ten dym wraca przez drzwi do komina, z komina do drzwi. Tutaj powinno być więcej ofiar. Także językowych. Powinny powstać neologizmy. Chciałoby się więcej imion, nazwisk, nazw własnych i więcej czasowników.
Przymiotniki tłamszą poezję. Podduszają ją.
„Teoria powtórzeń” ma pomysł, zamysł. Książka poetycka ma długi termin przydatności, a Jadwiga Malina napisała książkę na „tu i teraz”.
Opisuje lata 1974 – 2021, czy jak mniemam składniki swojego życia. Podmiot liryczny jest wędrowczynią, która pstryka polaroidy; pojedyncze foty. Nie ma szerszej perspektywy, jest krótko, z przytupem, a jednak niedosyt jest ogromny.
Czytelnik musi pracować, powinien myśleć, bo gdy czyta, to nie zalicza kolejnej pozycji w harmonogramie dnia. Czytanie jest równie ważne, jak wykwitnie przygotowany posiłek. Trzeba się naharować.
Po przeczytaniu – pięciokrotnym – tomu, który zrodził się w Krakowie, jestem niesyty. Co gorsza, uwiera mnie gorset i wspaniale skrojony garnitur… „Teorii powtórzeń”.
Tu jest jak po wyjściu ze szwalni Józefa Turbasa; wszystko nas zachwyca, żadnej zbędnej nitki, żadnego niedociągnięcia.
Jadwiga Malina na pewno potrafi zainteresować, lecz oczekiwałem więcej od autorki, która na lewo i prawo głosi, że jest poetką.
Mnie stygmatyzowanie ludzi piszących nie bawi i nie obchodzi. Czy oczekuje dobrego tekstu? Nie zawsze! Może „być średni”, ale musi mieć jądro i rozkładające się cząstki atomu. Te chemiczno-fizyczne, krawieckie, kulinarne porównania to tylko figura retoryczna.
Jadwiga Malina natomiast to „tylko” używa inaczej. Z czynności codziennych (które naprawdę wymagają częstszego użycia czasowników i imiesłowów) składa książkę na konkurs, nie dla czytelnika, który właśnie stoi w mięsnym, by kupić kilogram podrobów, które zje niczym bogacz.
Jadwiga Malina uznała, że „półsłówkami” przekona nas do swojej kartoteki, do teczki, w której znajdziemy fotografię, gdy z „ojcem siedzi w wielkiej ciszy”, ale są i pstryki w stylu lanszaftu, bo podmiot liryczny „robi sobie słońca”.
Album zawiera także kadry z „drobienia chleba do mleka”, z „układania znaczków pocztowych z dzikimi zwierzętami”. Dalej, grzebiąc w igliwiach poezji, odnajduję: „małe domki”, „malachit od spadochronu”, „Józefa z piłą”, „gwiezdne fale”, etc.
I! Uwaga! W tej poezji czasowników jest (jednak) sporo, jednakże zbyt mało, a jednak źle użytych. Są zbyt zużyte!
To poezja, która ma w sobie sporo sloganów. Agencje reklamowe powinny bić się o Jadwigę Malinę, jej pióro dostarczy im setki zwięzłych, chwytliwych fraz (czasami frazesów).
A jednak to tom nostalgiczny! I ta pochmurność wzbogacona o refleksje (niekiedy poradnictwo) chwyta mnie za serce, bywa, że i za gardło i tchawicę!
Lubię ten stan, to uczucie odrętwienia; umysłowej tęsknicy. Za czym i za kim? Za każdą „fotografią”, którą utraciłem, której nie potrafiłem „cyknąć”, której nie zapamiętałem. Z pamięci w niepamięć, z zapamiętania w rozkołatania.
Pamięciowy rollercoaster to dobry zamysł na książkę. Nawet gdy jest taka bardzo (za bardzo) zaplanowana.
Z tomu „Teoria powtórzeń”:
PROCESJA BOŻEGO CIAŁA
2013
Założę się, że z góry wyglądamy
Na mocno przekonanych,
Takich, co to zawsze wiedzą
Gdzie patrzeć, co powiedzieć.
Matka w niebieskim.
Józef z piłą.
Rozstępuje się wieś.
Ustępuje. Mądry głupiemu.
Deszcz słońcu.
Chwieją się na tle nieba
Plecy feretronów.
Jezus milczy,
Wydaje się nieobecny,
Ale tylko przez chwilę,
Bliżej końca.
W wierszu mamy wszystko, ale i NIC nie mamy. Żadnej niespodzianki, żadnego furiata, złego księdza, żadnej matki płaczącej, kobiety pijanej, dziecka z procą lub smartfonem (2013!!!). Ten wiersz jest bardzo sprawnie napisany, ale to tylko i aż, co się wydarza. I tak jest od 1974 roku do ostatniego utworu z hashtagiem 2021.
Jestem ujęty, podjęty (przez poetkę), ale nie jestem zajęty jej (ani swoim) życiem. Spieszy mi się do innych książek, innych utworów.
Huśtawki nastrojów w poezji (w każdej formie literackiej) jest ZAWSZE ponad miarę. (Chyba) nie sposób wyzwolić się od Ducha, bo gdy się pisze, to mówi się „głosem milionów”, nie pojedynczym, nawet pozwalamy sobie na ekshibicjonizm. Bo nikt z nas nie jest wyjątkowy, wszystko i każdy ma swój cień.
U Jadwigi Maliny widać, że jedno zazębia się o drugie, ale to jedno jest zbyt wypolerowane, wyszlifowane.
Prawdy nie można wymyślić, tylko kłamstwo ma za ojców i matki światek literacki.
„Pociąg zatrzymał się, hamując z trudem, prawie w szczerym polu. Za torami znajdowała się stacja składająca się właściwie z peronu i jakiegoś baraku. Nie mieli tu żadnego pojazdu, ale zawiadowca powiedział, że można chyba wynająć powóz w gospodzie, jakiś kilometr od stacji” – to wyimek z prozy Borgesa.
Ale posłużył mi za figurę retoryczną. Bo pisaniem wierszy jest jak z hamowaniem (z trudem) w szczerym polu. Obok same kikuty architektury. Drezyny brakuje. Zawiadowca zawiany (przez śnieg? Alkoholem?) wskazuje, gdzie można znaleźć pomoc, ale czy ją znajdziemy?
Według tego scenopisu, wymyślonego przeze mnie, w pewien sposób pisze i Jadwiga Malina. Ale ona wiele spraw upraszcza i wygładza, nawet gdy są tak bolesne, jak śmierć.
Brakuje mi tu Bursy, Ratonia, Wojaczka, Jarniewicza, Sommera? Sami mężczyźni!?
Niech kobieta z Krakowa dołączy do nich bezwiednie, ze scenariuszem i dotacjami w ręku się nie uda.
7/10
Trwa ładowanie...