"(...) Siedem lat spędziłem na łódzkich Bałutach, wiem o czym mówię. Różnie powiadają. Że brzydkie. Że niebezpieczne. Że bida. Że brud. To wszystko prawda. Ale za to jaka zieleń. Klony, co to się jesienią palą żywym ogniem żółci i czerwieni. W maju bzy, a w czerwcu jaśmin dusi gęstą wonią. Powiecie - wszędzie jest tak samo. Odpowiem - nie ma jak wiosna na Bałutach. I jesień. I lato. Na temat zimy się nie wypowiadam. Zima to jest tyfus plamisty i syfilis jednocześnie. Poezję bałuckiego krajobrazu mąci wprawdzie, a przynajmniej za moich bałuckich czasów mąciło ryzyko poniesienia określonych wydatków na miejscową żulerkę, ale to byli ludzie porządni, którym jeśli dałeś człowieku dwa zeta, a oni raczyli poprosić o złoty-pięćdziesiąt, mogłeś być pewny, że otrzymasz pięćdziesiąt groszy reszty. Tak było.