1.
Że na rocznicę 13 grudnia 81 u mnie też dwór? No tak. Bo gdyby nie ten 13 grudnia, nie poznałabym pewnie Marii Anto, tej tajemniczej czarodziejki, z którą krążyłam między wystawami w Muzeum Archidiecezji - wtedy jeszcze na Solcu, kościołem świętego Stanisława Kostki, i jej żoliborską pracownią. W książce Dzień bez Teleranka. jest o niej tylko słówko, ale w moim sercu więcej.
O tym dworze, który Maria namalowała w 1974 roku – w latach 80. nie wiedziałam. Dlaczego go namalowała? Gdzie on stoi albo stał? Wtedy nie pytałam, zafascynowana jej pracownią z fantastycznymi jednorożcami, sowami, fruwającymi damami i artefaktami głębokiego Ducha. A teraz pewnie się nie dowiem. Bo przecież zmarła w 2007 roku.
Ale właściwie mógłby ten dwór z obrazu stać wszędzie. Bo taki jest, jak z polskiego snu: i kolumny, i nad nimi trójkątny tympanon chyba z herbem, i gazon przed nim…
W 1987, kiedy niby wszyscy polityczni wyszli już z więzień, ale wciąż zalegała ta okropna pogrudniowa ciemna mgła, namalowała jeszcze tego Anioła, o którym za moment. Też jak z polskiego snu.
2.
A jednak…. Dworu na razie nie znalazłam, za to wiem już, co się stało w jej dzieciństwie. Spędzała je w okupowanej Warszawie.
Ojciec Marii Anto, Tadeusz Czarnecki, był herbu Prus III, co jakoś tam sugeruje pochodzenie z Wielkopolski. (Choć spec od herbów jednak mówi, że po północne Mazowsze.)
Dziadkiem Tadeusza był Edward, powstaniec styczniowy 1863 roku, zmarły na zesłaniu w głębi Rosji. Z rodziny matki Tadeusza, Marii z Jasińskich, pochodził też generał Jakub Jasiński, który zginął na warszawskiej Pradze w czasie Powstania Kościuszkowskiego 1894.
A Tadeusz, ojciec Marii, skończył w 1935 roku z wyróżnieniem Politechnikę Warszawską i był dyplomowanym inżynierem elektrykiem. Założył na Powiślu warsztat elektrotechniczny, wygrał przetarg na telefoniczne łącznice polowe dla Wojska Polskiego, których produkcja miała ruszyć 13 września 1939 roku. Nie ruszyła, za to w warsztacie zaczął w czasie wojny pracować kuzyn Tadeusza, Jan Rodowicz "Anoda" - za chwilę członek Grup Szturmowych Szarych Szeregów i żołnierz Kedywu. Wiosną 1943 roku odbijał z rąk Gestapo Janka Bytnara – "Rudego", a w czasie odwrotu uratował Aleksego „Alka” Dawidowskiego, za co dostał jeszcze tej samej wiosny Krzyż Walecznych.
Tadeusz, ojciec Marii zajął się „tylko” konspiracyjną pracą w Delegaturze Rządu na Kraj. Działała jak porządny urząd i miała różne wydziały. Tadeusz był w Wydziale Przemysłu. Potem poszedł do Powstania, walczył w zgrupowaniu "Kryska", ranny został 9 września niedaleko swojego warsztatu. „Anodę” ranili wcześniej, już 9 sierpnia. Po szpitalu na Bonifraterskiej przeszedł kanałami na Czerniaków i stamtąd, znów ranny, razem z Tadeuszem trafił pontonem berlingowców na Pragę, potem do szpitala w Otwocku.
A Maria? Kiedy kończyło się Powstanie, miała siedem lat i razem z matką, Nelly Egiersdorff Czarnecką, dostała się do obozu w Pruszkowie.
Nelly byłą jedną z pierwszych studentek Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. A jej matka z kolei, babka Marii Anto, Natalia z Rosińskich, przyjechawszy z Siedlec czy z podsiedleckiego może dworu do Warszawy, otworzyła w 1912 roku na Smolnej szkołę dla dziewcząt, która działała do 1920 roku.
W tym obozie w Pruszkowie Nelly i jej siedmioletnia córka Maria zostały nagle załadowane do transportu. Do Auschwitz. Pociąg został jednak zatrzymany i odbity przez oddział partyzancki. Maria i jej matka Nelly ocalały.
O tym wszystkim, o czym wtedy, w latach 80. nie wiedziałam, Maria mówiła: „…nie chcę demonizować swojego życia. Cierpienia nie potrafiłabym uczynić treścią swojej pracy. Jestem inaczej wychowana, mam wrodzoną powściągliwość, ukształtowała nas inna kultura.”
I tak się zdarzyło, że jeszcze nie skończyła Akademii Stuk Pięknych w Warszawie, kiedy w 1963 r. na konkursie ogłoszonym w Padwie dostała główną nagrodę za obraz „Widzenie św. Antoniego”. To płótno trafiło do padewskiej katedry.
A kiedy w latach 70. jeździła do Włoch na zaproszenie pisarza Dino Buzattiego spotykała się często z członkami starych włoskich rodzin. Mimo wszystko, nie do końca wiedziała jak się zachować. „Tylko wyprostuj plecy i to wystarczy” – poradziła jej wtedy pewna księżna. Wystarczało.
3
Nie znalazłam dworu, trudno. Może ktoś tutaj pomoże, bo wie… Ale że poznałam trochę rodzinę, dowiedziałam się o tym, czego nie wiedziałam kiedyś o zjawiskowej Marii Anto – to dobrze. Ale jest jeszcze coś.
Dziś wreszcie dotarło do mnie, kim jest kobieta, która mnie pewnie nie pamięta, choć w mojej nierównej, paroletniej walce z Zusem dzielnie próbowała mi pomóc, bo ona generalnie ludziom pomaga.
Krysia Antoszkiewicz ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa. To córka Marii.
Zawsze w zamaszystych, artystycznych jakby płaszczach, ale i z torbą, do której - jak w konspiracji - zmieścić można wszystko. Po 13 grudnia 81 w podziemnym wydawnictwie „Rytm” redaktorka i korektorka. W Grupach Oporu Solidarni, razem z Teodorem „Teosiem” Klincewiczem, który jeszcze za KOR-u „Robotnika” drukował, a potem odpowiadał za poligrafię w pierwszym strajku w Stoczni. Po 13 grudnia od razu się ukrywał i drukował, co się dało. Był z niego taki „Kmicic opozycji” jak nazwał go jeden z reportażystów „Wyborczej”. Razem z Krysią organizowali akcje ulotkowe, transparentowe, wyrabiali fałszywe dokumenty ukrywającym się działaczom podziemia. No i przygotowywali emisje Radia Solidarność, a Krysia była jeszcze lektorką w tych audycjach.
O tym, już trochę w książce Dzień bez Teleranka. jest.
4
Krysia skończyła Architekturę na tej samej Politechnice co dziadek, Tadeusz. Tak jak Maria od nazwiska pierwszego męża. „Antoszkiewicz”, utworzyła artystyczny pseudonim „Anto”, tak Krysia od nazwiska panieńskiego babki, „Eigersdorff”, utworzyła - lekko tylko przestawiając litery - konspiracyjny pseudonim „Hanna Egier”.
O dworze wciąż nie wiadomo gdzie jest, ale historia dalej toczy się swoim kołem.
Na razie odkryłam kolejny obraz, którego nie widziałam w latach 80. Maria Anto namalowała go w roku 1986 – wtedy, gdy wyszli już z więzień niemal wszyscy „polityczni”. Rodzina siedzi na nim „Przy stole”. Ci, którzy żyją i ci, którzy już zmarli. Stół stoi w środku pola; jakiś nieduży, ale taki naprawdę maleńki domeczek ledwie widać z boku. Pejzaż jest jak z polskiego snu, o którym mógłby śpiewać Jacek Kaczmarski, a właściwie bardziej Przemek Gintrowski.
Ale Anioły czuwają. Choć ten w ciemnych barwach jest z roku 1987, kiedy wciąż zalegała jeszcze ta okropna pogrudniowa mgła.
xxx
O kolejnych poszukiwaniach dworu, które trwały sobie i trwały w komentarzach na FB, będzie kolejny tekst.
W nagłówku Dwór czyli „Wizyta”, 1964 rok, ze strony culture.pl.
Trwa ładowanie...