Wyprawa

Przez ostatni tydzień przebywałem w Ukrainie, głównie w obwodzie chersońskim. Na Facebooku – gdzie panel administracyjny jest najłatwiejszy do obsługi – prowadziłem na bieżąco relację z wyjazdu. Blog wymaga nieco więcej zabiegów i lepszego niż miałem dostępu do Internetu – stąd taki wybór medium. Nie chcę jednak, by FB pozostał jedynym nośnikiem tej relacji, więc post factum zamieszczam wszystkie wpisy w ich oryginalnej postaci.

21 marca 2023 r.

Co jest na tym zdjęciu? Niby nic, a jednak to kawałek wojenno-podróżniczej rzeczywistości Ukrainy. Kotary w przedziałach i na korytarzach muszą być zasłonięte, tak, by na zewnątrz nie wydostawało się zbyt wiele światła. Zaciemnienie dotyczy również pociągów – o czym przypomina/informuje załoga składu.

Jadę więc przy zaciągniętych.

22 marca 2023 r.

ruskie chciałyby tu być, ale nie dla… nich Odessa. Czają się gdzieś daleko za horyzontem, tchórze, ładując rakietami z okrętów. Wczoraj lokalna OPL zestrzeliła jeden z orkowych pocisków – niestety, odłamki upadły na miasto.

– Zginęły trzy osoby – mówi miejscowy taksówkarz.

-----

Czas na więcej szczegółów. Jutro wieziemy pomoc humanitarną do wiosek w regionie chersońskim. Dziś w Odessie załadowaliśmy samochody – chemią i żywnością. Konwój organizuje miejscowa Fundacja Wieża, od naszej strony Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.

W składzie, gdzie przechowywane są produkty, znalazłem ciekawą „ekspozycję”.

– To pozostałości ruskiego miru – mówi Ihor z Wieży. Fundacja, poza wsparciem typowo humanitarnym, zajmuje się również rozminowywaniem i zbieraniem amunicyjnych resztek.

Na zdjęciu urobek z jednego tygodnia, z okolic dwóch wiosek na chersońszczyźnie – widoczny na pierwszym planie Grad, resztki bomb kasetowych i pocisków artyleryjskich.

– Śmieci – podkreśla Ihor, a z kontekstu jasno wynika, że nie chodzi mu tylko o żelastwo…

23 marca 2023 r.

Psy wojny/fot. Anna Radecka

-----

Ot, biblioteka, nic niezwykłego. Nieduża, wiejska, w miejscowości Zagaraniwka (region chersoński). Bieda tu aż piszczy, spotęgowana wojną; stąd potrzeba pomocy i nasz humanitarny konwój.

Ukraińcy wyzwolili osadę 11 listopada. Wcześniej bibliotekę wyzwolili rosjanie – od sprzętu komputerowego i innej elektroniki, będącej oknem na świat dla lokalnej dzieciarni.

Widziałem mnóstwo wojennego kurestwa, ruskie – zdawało się – nie są w stanie mnie zaskoczyć. Ale żeby zajebać dzieciakom laptopa, telewizor i kareoke, to już naprawdę trzeba być… No właśnie – kim, czym, jakim?

-----

 

Podążałem dziś w okolicach Chersonia śladem prezydenta Zełenskiego – początkowo nieświadomie, choć – jak mawiają – znaki były. Zetknąłem się na przykład z jego „głęboką ochroną” – ludźmi i sprzętem strzegącym nieba w rejonie prezydenckiej wizyty. Mniejsza o szczegóły – nie czuję się upoważniony – tym niemniej nie było zaskoczenia, gdy na gruzach wsi Posad-pokrowskie usłyszałem od nielicznych ocaleńców, że właśnie minąłem się z głową ukraińskiego państwa („jaki on chłopięcy!”, dziwili się miejscowi).

Ufam, że będzie jeszcze okazja, ale ja nie o tym.

Mam nieco staroświeckie podejście do narodowych symboli. „Flaga rzecz święta” – uczyli mnie od dziecka i jakkolwiek po drodze moje relacje z Polską harmonijne nie były, respekt do biało-czerwonej pozostał. I zobaczyłem dziś naszą flagę na dachu zrujnowanej szkoły w Posad-pokrowskie. Budynek zniszczyły rosyjskie bomby (bo tak…), biało-czerwoną zawiesili Polacy z Legionu, walczący o miejscowość w listopadzie zeszłego roku.

Gest zacny, zaakceptowany przez miejscowych, tyle że po drodze flaga zmarniała. Zabrudzona, lekko podarta, częściowo leżała na resztkach dachu, bo drzewiec się obniżył i nadłamał. No więc durny łeb zaprogramował się na misję ratowania biało-czerwonej, co wymagało wspinaczki po zarwanych kondygnacjach i spaceru po strychu, którego podłoga trzymała się na słowo honoru.

Pomógł pan Wiktor, jeden z miejscowych Robinsonów. Pierwotny pomysł był taki, by flagę odwinąć i unieść, by znów dumnie powiewała, ale gdy już do niej dotarliśmy, zmieniłem zdanie.

– Zabiorę ją do domu, do Polski – postanowiłem.

– Pomogę zdjąć – Wiktor z miejsca wziął się do roboty. A ja chwyciłem za aparat i telefon, w głowie układając szatański plan.

Wystawię tę flagę na aukcji, a zebrane pieniądze przeznaczę na pomoc Ukrainie; wojskową/humanitarną – niech to pozostanie decyzją zwycięzcy (który proporzec szanować musi – to jasne jak słońce). Za ułamek (mam nadzieję) zebranej kwoty kupię nową biało-czerwoną, z solidnym drzewcem – i osobiście, bądź przy pomocy przyjaciół, zadbam, by trafiła do Posad-pokrowskie.

– Dobry plan – skwitował pan Wiktor.

A Wy co na to?

Ps. Budynek szkoły idzie do rozbiórki. Jak zapewnił prezydent Zełenski, wieś ma zostać odbudowana.

24 marca 2023 r.

Dziś o 3.30 miałem problem natury egzystencjalnej. Zawył alarm przeciwlotniczy, a mnie przyszło do głowy, że będzie głupio, jak „w razie cuś” znajdą mnie w samych gaciach. No więc wstałem, założyłem koszulkę i poczułem się wyraźnie lepiej.

Przebudzony, zerknąłem w telefon. A tam otagowana moim nazwiskiem twitterowa gówno-burza, z której wynika, że jestem „ośrodkiem dezinformacji, wciągającym polską opinię publiczną w konflikt zbrojny/pod ciężarówkę z gruzem”. Jakiś skarpetkosceptyk z naszym (?) paszportem wykonał zestawienie „szkodliwych influencerów”, zaliczając do nich i mnie.

Ból ruskomirskich tyłków to powód do radości i gwarancja dobrego, mocnego snu. Wyspany, donoszę o tym z satysfakcją.

A teraz wracam do pracy, dla której tu przyjechałem.

Na filmiku (w oryginalnym wpisie, który znajdziecie pod tym linkiem; Patronite nie obsługuje video) powód mojego przebudzenia. Z tego co wiem, syreny wyły dziś nie tylko w Mikołajewie.

-----

Wolną chwilę wykorzystuję na spacer.

A te skur…yny ładują po mieście i okolicy. Łaskawie, bo tylko co kilka minut. Dźwięki eksplozji dochodzą z różnych miejsc (mieszają się z wystrzałami, więc nasi odpowiadają). Jestem w centrum, lokalnych kanonada nie rusza. Snują się leniwie, nie przerywają połączeń, nie wstają z ławeczek. Natykam się na panie, które właśnie wyszły z jakiegoś biura. Papierosek, rozmówki o niczym. Łup!

– Nasi – komentuje jedna z nich.

Posyła mi uśmiech, zaciąga się fajeczką.

Łup!

– Ka… py! – mówi z obrzydzeniem, używając nieprawilnego dla cenzorów fejsbuka określenia orków.

Odpowiadam smutnym uśmiechem, idę dalej.

Naprawdę czuć wiosnę, jest chyba ze 20 stopni. Chodnik skąpany w słońcu, nie widzę, po czym depczę. W końcu dostrzegam wyrysowany kredą napis.

– Bądź światłem dla samego siebie – czytam na głos.

Pozytywna moc tych słów wręcz bije z asfaltu…

Łup!

…na przekór gównianym okolicznościom.

-----

– Ludzie u nas biedni, ale o swoje walczyć potrafią – przekonuje Oleh Pilipienko, starosta gromady Szewczenkowe w regionie mikołajewskim.

Gdy zaczęła się inwazja, Oleh – oficer rezerwy armii ukraińskiej – skrzyknął wokół siebie setkę sąsiadów. Bić się nie było czym, ochotnicy skupili się zatem na utrudnianiu życia rosjanom. Poświęcę temu więcej uwagi w obszerniejszym wpisie – na dziś dość powiedzieć, że ruskim przyszło się mierzyć z plagą jeżyków. Takich, jak ten ze zdjęcia.

„Druga armia świata” jeździ na badziewnych kitajeckich oponach, gumy więc pękały raz za razem.

Za swą zuchwałość Pilipienko zapłacił trzymiesięcznym pobytem w rosyjskiej niewoli.

– Grunt, że napsuliśmy im krwi – uśmiecha się szeroko. – My i nasze jeżyki – ostatnie ze słów wymawia z urzekającą czułością.

25 marca 2023 r.

 

Czemu ruskie bombardują szkoły? Bo w szkołach są piwnice. A Ukraińcy mają być zaszczuci, przekonani, że nigdzie nie znajdą bezpiecznego schronienia.

Nz. szkoła we wsi Zielony Gaj

-----

 

Weekend, czyli czas na piękne widoczki. Nad Ingulcem sprawy mają się następująco. Wojna, choć tak blisko (słychać artylerię), wydaje się być tak daleko…

26 marca 2023 r.

To ja jeszcze o Chersoniu, przebitka z przedwczoraj.

Grzmiała artyleria, a panowie ze zdjęcia ani myśleli opuścić skąpanej w słońcu ławeczki.

Przysiadłem na chwilę.

– Przywykliśmy – usłyszałem.

Wczoraj rosyjski pocisk zabił mężczyznę, równolatka moich przypadkowych rozmówców. Chersończyk spacerował nad Dnieprem, wszak znów była piękna pogoda. Prosił się o śmierć – powie ktoś. Niemal na pewno nie – odpowiem.

Miasto od wyzwolenia jest pod stałym ostrzałem rosyjskiej artylerii. Nękający ogień ma mieszkańcom uzmysłowić, że lepiej byłoby im w rosji (fakt, Ukraińcy okupowanego przez orków Chersonia nie ostrzeliwali…). Czy też po prostu ich sterroryzować, ukarać. Czasem jest to ogień na rympał, czasem precyzyjnie kierowany przez kolaborantów, którzy zostali w mieście. W drugim przypadku celem może się stać – jak przed kilkoma dniami – punkt pomocy humanitarnej.

Bandyckie metody, bandyckiej armii.

A cywile? Ileż można siedzieć w piwnicy, kryć się, zredukować życie do czynności ściśle związanych z przetrwaniem? Tydzień, dwa, trzy? Jednym pierwszy szok przechodzi szybko, inni bujają się z nim dłużej, ale większość ostatecznie przywyka. Zwłaszcza gdy ogień nie jest huraganowy, pociski spadają z rzadka, na obszarze niemałego przecież miasta.

Zwłaszcza gdy przychodzi wiosna, a słońce i odradzająca się zieleń są jak zapowiedź lepszego jutra…

-----

Wracam do domu. Przede mną długa droga, większość spędzę w pociągu; będzie okazja, by na spokojnie pomyśleć o tym, co zobaczyłem i usłyszałem przez ostatnich kilka dni.

Odbyłem kilkanaście rozmów, zrobiłem tysiąc zdjęć ilustrujących dramat, jaki na chersońszczyznę sprowadzili rosjanie. Skala materialnej destrukcji i ludzkiej krzywdy poraża; mam grubą skórę, ale zdarzyło mi się uciekać w kąt, by nie ujawniać swych emocji (one są niczym przy doświadczeniach moich rozmówców).

Ten ból zostanie ze mną na dłużej.

Ale wiozę w głowie coś jeszcze – dwie istotne obserwacje.

W Ukrainie dokonuje się ZMIANA – celowo zapisana z wielkiej litery. To głęboki psychologiczny i socjologiczny proces rozbratu z szeroko rozumianą rosyjską kulturą. „To nie ludzie, to zwierzęta” – mówią o żołnierzach putina mieszkańcy wyzwolonych terenów. Mówią po ukraińsku, nie rosyjsku, wstyd bowiem używać tego samego języka, co pijane i okrutne żołdactwo. Postrzegane tam, na południowym-wschodzie, jako emanacja rosji. Figura rowu wykopanego między rosjanami a Ukraińcami – dotąd będąca dla mnie przejawem nieco abstrakcyjnej publicystyki – nabrała realnych kształtów. Więc faktycznie putlerze, dokonałeś rzeczy naprawdę wielkiej…

Ale wracam też z czymś bezdyskusyjnie dobrym – z NADZIEJĄ. Zniszczona posesja w Posad-pokrowskie znajduje się przy ul. Zwycięstwa. Trudno o lepszy splot symbolu z brutalną rzeczywistością. W chersońskiej czy mikołajewskiej oblasti nikomu nie trzeba tłumaczyć, że cena oporu była, jest i będzie wysoka.

– Jeszcze wiele domów zostanie zniszczonych, zginie wielu dobrych ludzi, ale zwyciężymy – przekonywała mnie Lesia, wolontariuszka z Odessy. Nie ona jedyna.

27 marca 2023 r.

 

Tomaryne od Nowej Kachowki dzieli jakieś 8 km, licząc razem z Dnieprem To już poza zasięgiem snajperów i moździerzy, ale wciąż w promieniu rażenia dział. A ruscy polują na elektryków przywracających prąd w wyzwolonych wioskach po naszej stronie rzeki.

Dlatego ukraińscy fachowcy pracują w hełmach i kamizelkach.

Wcześniej robili to z własnej inicjatywy, teraz ich działania finansuje Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Zapowiadam tekst na ten temat, a zarazem chciałbym zacząć tydzień optymistycznym akcentem – od wskazania nieoczywistego bohaterstwa.

Ci ludzie mają nerwy ze stali. Ledwie dojechali na miejsce, a kilkanaście metrów od wozu upadł artyleryjski pocisk. Szczęśliwie skończyło się na wyrytym w ziemi leju (widocznym na drugim zdjęciu).

– To było dla nas – uznał Koła, członek ekipy, ów wniosek wywodząc z faktu, że skończyło się na pojedynczym wystrzale. – Chcieli nas przestraszyć.

Przestraszyli?

No jak widać – nie…

28 marca 2023 r.

(…) Jestem farciarzem.

Wczoraj odebrała mnie z pociągu córka, a ja nie musiałem się martwić, że po drodze na dworzec jakiś pijany orczy żołdak zechce jej zrobić krzywdę.

W domu przez kilka godzin czekałem aż wróci z pracy żona – bez lęku o to, czy nie dopadnie jej po drodze artyleryjski ostrzał lub atak rakietowy.

Wcześniej wyściskałem swoje psy (zwłaszcza suczkę, która była tak stęskniona, że z radości aż się posikała). Wąchałem ich futra, mając przed oczyma te biedne czworonogi ze strefy wojny. Straumatyzowane, nieufne, otępiałe, albo przeciwnie – lgnące do człowieka, spragnione jego bliskości i opieki.

W tym, czego wczoraj zaznałem, nie było niczego nowego – moje wojenne czy okołowojenne wyjazdy zawsze kończyły się wrażeniem powrotu z odległej galaktyki. Ale kulturowa i geograficzna bliskość tej wojny i Ukrainy potęgują egzystencjalny lęk, że „to, co tam, mogłoby się przytrafić i tu”. Inaczej przeżywam wojnę w Ukrainie, inaczej niż tę iracką czy afgańską.

Nie chcę uciekać w trywialne moralizatorskie tony, napiszę więc tylko, że żyjemy w lepszej części świata. Przytłoczeni rozmaitymi trudami, często o tym zapominamy. Umyka nam świadomość, jakimi jesteśmy farciarzami.

Na załączonej fotografii zerwany wiadukt kolejowy w okolicach Chersonia. Wysadzili go uciekający za Dniepr rosjanie. Zrobiłem to zdjęcie świadom symboliki obrazka. Tak właśnie się dzieje, gdy na drodze życia staje nam jakiś ork…

-----

Tym razem pojechałem do Ukrainy wspierać i dokumentować pracę wolontariuszy z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej i ukraińskiej Fundacji Wieża. Obie organizacje pracują na terenie wyzwolonej chersońszczyzny, o czym szerzej napiszę w kolejnych postach. Nz. mieszkanka wsi Shidne/fot. Marcin Ogdowski

Ukraina Odessa Chersoń Mikołajów wojna w ukrainie PCPM

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...