“Jeżeli narracja jest w stanie zrobić z nas zasłuchane dzieci (...) to przyjemność, przyjemnością, ale dla własnego bezpieczeństwa lepiej się z tego zasłuchania obudzić (...)” - pisze Ryszard Koziołek w “Czytać, dużo czytać” i obawiam się, że niestety ma rację.
Co to oznacza wiem doskonale ponieważ, że tak powiem, dość długo spałem, a teraz jak się człowiek próbuje obudzić to mu jeszcze sen ciąży na powiekach, a jak coś człowiekowi ciąży, to zwykle człowiek chce się tego pozbyć. W tej sytuacji jest inaczej, bo jakby to powiedzieć, dobrze nam się spało. A kiedy sen przyjemny to jak się delikwent obudzi, to go ten fakt bardziej smuci niż cieszy. Ileż to razy we śnie mieliśmy w zasięgu ręki pragnienia i niespełnienie, które niespodziewanie miało się spełniać. Ileż razy widzieliśmy we śnie przestrzenie i miejsca, do których nigdy nas nie poniesie, ponieważ po pierwsze w realnym świecie nie istnieją, po drugie - patrz “po pierwsze”.
Dość rozmyślań. Obudzony w sobotni poranek wyglądam przez okno i niczego poza marcem tam nie ma. A marzec jak to marzec - dupa blada i pryszczata.
Wieczorem dnia poprzedniego rozmawiam z Justą. Justy facet Ł. to utalentowany artysta malarz, który właśnie miał sukces ostatniej wystawy i trochę o tym gadamy. Na malarstwie znam się nieszczególnie, ale że Ł. maluje doskonale i że jego obrazy robią w człowieku robotę to jest jasne jak to, że ten kraj znalazł się na równi pochyłej. Później opowiadam Juście, co u mnie, a to jest jednak otchłań i wyziew ciemności, więc opowiadam budując atmosferę dość dramatyczną, plącząc i łącząc wątki, żeby ostatecznie wrócić do punktu wyjścia na co, nie bez racji, zwraca mi Justa uwagę. Oznacza to, że tkwię tutaj nie zdając sobie sprawy, że być może życie jest gdzieś indziej i że będzie lepiej dla wszystkich, kiedy to wreszcie zrozumiem. A skoro już zabrnąłem w to miejsce, ta wycieczka wycieczka do “świata prawdziwego” może okazać się dokładnie taką samą złudą jako i świat, który za sobą zostawiam. Na domiar złego Salman Rushdie zauważa, że:
“Gdziekolwiek się człowiek nie ruszy, wszędzie chodzą po świecie fikcje (...) fikcje przebrane za prawdziwych ludzi.”
I co ja mam z tym zrobić? Podjąć polemikę? Jak podejmować polemikę, kiedy się człowiek z każdym słowem zgadza. Na dodatek próbował tego, na własnej skórze i do teraz ma na tej skórze świeże blizny.
Poza tym monotonia tak zwanego “życia codziennego”. Powszedniość mogłaby się kończyć na chlebie z pacierza. Zawsze, kiedy jako dziecko mówiłem “chleba powszedniego daj nam dzisiaj” zamiast o chórach anielskich myślałem o piekarni “Gigant”, która do końca lat osiemdziesiątych jako i Pan Jezus, mnożyła chleb dla całego miastka. No nie mogłem się od obrazu piekarni “Gigant” uwolnić tak jak się teraz Polska nie może uwolnić z rąk Kościoła, który tę Polskę mocno trzyma w swoich najczulszych objęciach, a Polska się w tych objęciach czuje nie tyle nawet - bezpiecznie, co po prostu - na właściwym miejscu. Więc w pacierzu o “chlebie powszednim”, a w życiu zamiast tego piekarnia “Gigant”.
I jak tu się nie nabierać na fikcję? A no tak jako się większość z nas nabiera. Nabiera się jak “amen” w rzeczonym pacierzu.
Kilka dni temu krótka wymiana informacji z R. To, że wymiany informacji na Messengerze to jest komunikacyjne samobójstwo jest oczywiste, szczególnie wtedy, kiedy się człowiek wymienia informacjami z kategorii: “trudne rozmowy”. R. to ktoś ważny - kiedyś. Teraz nasze drogi “jakby” się rozeszły. Nie powiem, że nie bez mojej winy, bo w “dróg rozchodzeniu” jestem mistrzem Polski. Więc R. pisze, że nasza wcześniejsza wymiana papierowych listów (to znaczy R. wysłał papierowy, a ja po kilku miesiącach odpowiedziałem elektronicznie) dowodzi, że coś się jednak skończyło i że bez wzajemnych uraz i pretensji powinniśmy ten rozdział zamknąć. “Ten” oznacza “tamten”, czyli czas, w którym coś nas łączyło - czy to wspólne pasje, czy kontakty. Piszę o tym dlatego ponieważ to jest zawsze uczucie przejmujące, kiedy się przyjaźń chowa do grobu, co gorsze z przekonaniem, że się tego grobu nie będzie odwiedzać. Ale jak już wspomniałem w pogrzebach tego rodzaju relacji mam wprawę i być może kiedyś, w życiu, które rozpaczliwie próbuję w siebie tchnąć, uda mi się jeszcze z roli grabarza, stać się rozpłodowym byczkiem i mnożyć relacje jako i Pan nasz Jezus Chrystus mnożył wspomniany już chleb na pustyni.
W przeciwnym razie moje życie towarzyskie przypominało będzie nieczynną od lat, zatęchłą i zrujnowaną piekarnię “Gigant”. To tyle.
Trwa ładowanie...