Jest niedziela, godzina 10:37. Za oknem pohukuje synogarlica. Dwa takie ptaki w kolorze beżowo-popielatym odwiedzają nasz ogródek od lat. Siadają na krawędzi drewnianego krzesła, które tam stoi na okrągło i jest jak ulubiona przez zakochanych ławka w parku. Kiedy są we dwójkę, czochrają sobie piórka, pocierają wzajemnie dzióbki, romansują i uprawiają seks. Co jakiś czas jedno z nich znika i wtedy przez szereg dni pojawia się drugie, samo. Znak, że gdzieś zostały złożone jajka. Potem znowu pojawiają się we dwójkę. I tak kilka razy w roku.
Zimą sypiemy im nasiona słonecznika na stół, latem nalewamy wodę do spodeczków. Kiedyś nie wiedziałem czyje to pohukiwanie. Aż pewnego razu nagrałem je na smartfona i w internecie znalazłem identyczne wraz z definicją: "synogarlica, inaczej sierpówka". Coś jak "Szynkowski vel Sęk". Tak, czy inaczej, synogarlice z ogródka Hołdysów są ptakami nepo. Mają przerąbane.
Nepo
Nie mam pewności, czy powinienem pisać ten felieton. Jestem niewierzący. Mam poważne wątpliwości w kwestii zmartwychwstania. Bliżej mi do ewangelisty Zbigniewa Religi, który na moje pytanie, czy on, wybitny kardiochirurg ze zdiagnozowanym rakiem płuc, nie boi się nadal palić papierosy, odpowiedział: „Tu nie ma się czego bać, od 4 miliardów lat nikt się nie wywinął”. Nieco później w jakimś wywiadzie dziennikarz go zapytał o zdanie w kwestii tzw. cudownych uzdrowień. Że ktoś z guzem w mózgu nagle dowiedział się, że guz mu znikł. Cud czy nie cud? Albo paralityk nagle wstał i zatańczył. Religa odpowiedział: „Widziałem tysiące śmiertelnie chorych ludzi i jeśli którykolwiek nagle ozdrowiał, to nie był to cud, tylko wcześniejsza diagnoza była nieprawidłowa”. Dziwne, ale uspokoił mnie tymi dwiema wypowiedziami.
W USA trwa ożywiona dyskusja o dzieciach nepo. Że kiedy gwiazdą filmową zostaje córka lub syn innej gwiazdy filmowej, to jest to kumoterstwo, a ono jest uznawane – zwłaszcza w dzisiejszych czasach – za niefajne. Budowanie kariery poprzez nazwisko rodzica, gdy inni w tym czasie muszą cieżko pracować na swój własny sukces bez jakiejkolwiek podpórki – odrażające. I fruwają nazwiska. Wiecie, synowie Religi (Grzegorz) i jego przyjaciela Mariana Zembali (Michał) też są znakomitymi kardiochrurgnmi. Przypadek?
Począwszy od polityki i klanu Kennedych czy Bushów, poprzez aktorów o nazwisku Fonda (ojciec Henry, córka Jane, wnuczka Bridget), aż po muzyków, choćby o nazwisku Lennon. Dostaje się córce Umy Thurman, świetnej Maya Hawke. Przypomina się rodzinny klan Coppola, gdzie córka wielkiego Francisa Forda, Sofia, wedle wielu opinii wjechała do świata filmu dzięki kumoterstwu ojca. Problem w tym, że dostała Oscara za napisany przez siebie scenariusz do filmu „Między słowami” i była nominowana za wyreżyserowanie tego filmu, powszechnie uważanego za wybitny – czyżby głosujący na nią członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej zostali omotani mitem nepotyzmu i wszyscy, jak jeden mąż, postanowili nagrodzić ją po znajomości? Inny Coppola, Nicolas, zmienił nazwisko na Cage, żeby nikt mu nigdy nie uczynił podobnego zarzutu. Nic to nie dało. Zdobywca Oscara za „Zostawić Las Vegas” do dziś jest opisywany z dopiskiem „prawdziwe nazwisko - Coppola”.
Człowiek o znanym nazwisku po rodzicach budzi zaciekawienie, to jest niewątpliwe. Pewnie jest mu łatwiej. W liceum chodziłem do jednej klasy z dziewczyną o nazwisku Holoubek i to wystarczało. Kręciliśmy się wokół niej wszyscy. Kumplowałem się z Krzyśkiem Musiałem vel Janczarem, synem wielkiego Tadeusza. Budził ogromne zainteresowanie, bo sam był gwiazdą serialu "Wojna domowa". Pasowało nam przesiadywanie z nim w kawiarni "Przy Kurierze" koło Domów Centrum. Ludzie się nam przyglądali.
Są w showbiznesie ludzie, którzy potrafią na tym zrobić interes. Wrzucają na Instagram zdjęcia ciążowych brzuchów, by potem wpuścić fotkę noworodka, pochwalić się jego imieniem, po jakimś czasie dorzucić fotografię ze spaceru z wózkiem i dopiskiem z marką tego wózka i słowami „rewelacyjny, kosztuje 8 tysięcy”. Influencerska robota na tym polega. Ale inni ukrywają twarze swoich dzieci.
Córka Johnny’ego Deppa i Vanessy Paradis, Lily-Rose, była na celowniku paparazzich od chwili narodzin. Deppowie mieszkali w Paryżu i organizowano całe desanty z amerykańskich tabloidów, żeby ich uchwycić. Gdy okazało się, że wyrasta na atrakcyjną kobietę, bój o nią zaczęły agencje modelingowe. Jej nazwisko wywoływało dreszcz emocji. Teraz gra w filmach, jest zdolna i nazwiska już nie odklei. Myślę, że jej pomaga, ale nie załatwia za nią umiejętności. Żadne z dziesięciorga dzieci Marlona Brando nie zaistniało jako aktor, natomiast jeden z synów został mordercą i wtedy też nazwano go dzieckiem nepo. Magia nazwiska nie działa w kwestii talentu. Latoya Jackson nigdy nie zaśpiewała jak jej brat, Michael.
W Polsce mamy rody Damięckich i prawników o nazwisku Wende czy de Virion. Czy wszechstronnie uzdolniona Matylda – nie tylko świetna aktorka, ale i rewelacyjna graficzka i piosenkarka – wjechała do świata sztuki na plecach ojca i stryja (a nawet wcześniej dziadków i pradziadków)? Really? Jej brat Mateusz takoż? A może to dorastanie u boku ojca, znakomitego aktora, który przechadzał się po mieszkaniu ćwicząc na głos role i jego opowieści o metodach pracy w teatrze czy na planie filmowym, były znakomitym procesem edukacji? Legendarni prawnicy Wende i de Virion w każdą niedzielę bywali w barku Hotelu Europejskiego gdzie przy sąsiednich stołach biesiadowali, artyści, jak Osiecka, malarze, m.in. Dwurnik. rzecz w tym, że prawnicy intensywnie i barwnie omawiali sytuacje procesowe (głównie z procesów politycznych), a w otaczającym ich wianuszku słuchaczy byli ich synowie, córki, zięciowie, wówczas studenci co najwyżej. Były to dla nich rewelacyjne wykłady, o wiele bardziej wartościowe od wykładów akademickich. Czy dwóch ancymonów muzyki, Fisz i Emade – zyskało sławę dzięki ojcu, Wojtkowi Waglewskiemu? W domu Waglewskich muzyka była zawsze obecna, w domu były instrumenty, nawet perkusja (mieszkali w bloku, zgroza), ale oni po to wymyślili swoje ksywki, by nikt im nie wytknął pochodzenia. Zagrali z ojcem dopiero wtedy, kiedy sami już byli sławni dzięki własnym dokonaniom. Tymczasem kilka dni temu w jakiejś rozmowie usłyszałem „ale wiesz... stary Waglewski, wiadomo…” Mógłbym mnożyć przypadki i za każdym stoi inna historia.
Myślę, że Tytus lubi swoje nazwisko. Ale też nie zazdroszczę mu przeżyć. Wiem co się działo, dobrego i złego. Kiedy robił swoje – ludzie uważali, że to zasługa ojca i wtedy cierpiał. Odmawiał wizyt w telewizji i na oficjalnych eventach, gdzie miał się pojawić ze mną. Mógł być aktorem i muzykiem, bo w obu tych dziedzinach ma przebłyski talentu, ale nie chciał. Nie cieszyło go porównywanie do ojca. Znalazł sobie niszę w postaci świata muzyki filmowej, wie o niej bardzo dużo, ma obłędną kolekcję winyli z soundtrackami, prowadzi własną audycję w RMF Classic. Nie załatwiłem mu jej, sami do niego dotarli po przejrzeniu jego wrzutek do sieci. A ja zastanawiam się, czy pisząc te słowa nie narażam go na kolejne uwagi w rodzaju „patrz, stary Hołdys znowu lansuje syna”.
Dlaczego o tym piszę?
Wczoraj, audycji twitterowego Radio Rebeliant, moimi gościniami były dwie znakomite wichrzycielki (to mój osobisty termin o odcieniu pozytywnym, żeby nie było), Dagmara Adamiak i Daria Brzezicka. Pierwsza wywołała zawieruchę, odpowiadając brawurowymi filmikami na pytanie niejakiego Fogla „Dlaczego nienawidzicie PISu?” i teraz organizuje wielką akcję protestu młodych przeciw PIS. Druga zażądała usunięcia z uczelni studenta prawa, który wsławił się szczuciem i nagonką na Mikołaja Filiksa. Są piękne i mądre. Nie mają lekkiego życia. Hejt jest dowożony do nich cysternami, a źli ludzie pytają „kto za nimi stoi?”. Nie mogą uwierzyć, że dziewczyny są samorodkami. Że same z siebie tak mają, są niepokorne, odważne, mieszka w nich niezgoda na niemoralne zachowania. Wczoraj Dagmara powiedziała: „Moi rodzice to są prości ludzie, mieli mi za złe wszelkie ekstrawagancje”. Czy gdyby miała sławnego ojca uszłoby jej to płazem? Nie ma mowy. Teraz ojciec ją wspiera w walce i robi to wspaniale. Gdyby był sławny, byłby to znakomity powód do dyskredytacji. Jestem pewien, że ubeckie umysły PISu już wiercą dziury we wszystkich możliwych kartotekach, by dziewczynom wydłubać z genealogii jakieś trefne koligacje, przy czym słowo „trefne” oznacza „kogoś znanego, kto wart jest sponiewierania”. Bo przecież Michnik, to tak naprawdę Szechter (choć to nieprawda), a Tusk miał dziadka w Wehrmachcie, zaś Kuba Wojewódzki miał ojca prokuratora za komuny.
Dagmara Adamiak, https://www.facebook.com/dagmaraadamiakk
Daria Brzezicka, https://www.facebook.com/dbrzezicka
* * *
Coś Wam podrzucę (to do zwolenników teorii o nepo babies):
Najsławniejszym przedstawicielem gatunku „nepo babies” był Jezus.
Koleś bez wątpienia wjechał do panteonu sławy na grzbiecie swojego ojca. Bez niego (Pana Boga) nie zaistniałby ani materialnie (jako stąpający po ziemi człowiek), ani metafizycznie (jako Syn Boży i cudotwórca). Mimo to czci się go bezgranicznie. I jakoś nie widać tekstów w rodzaju „zamienił wodę w wino, bo ojciec mu to załatwił”, albo „Biblię mu wydano po znajomości”, albo „w życiu nie odbyłaby się jakakolwiek msza ku jego czci, gdyby nie tatuś, sam nic nie znaczy”.
Dagmara i Daria będą kiedyś miały dzieci. I jeśli tego zapragną – życzę im tego z całego serca. Już trzymam kciuki za ich szczęśliwe życie. Bardzo bym chciał, żeby ich dzieci miały w sobie piękno ich matek, zarówno fizyczne, jak i ich niepokorną duchowość. Obie są osobami o takim temperamencie, że mogą zajść bardzo daleko. I tylko jedno mnie martwi: że skoro już dziś stają się sławne, to te ich dzieci również dostaną etykietę dzieci nepo – dzieci znanych ludzi. A wtedy to posłuży do ich dyskredytacji. Ktoś powie „Dostała się na studia, bo jej matką jest Dagmara Adamiak, kapujesz, stara jej to załatwiła". Bo przecież wygodniej jest uwierzyć nieudacznikom w „załatwianie po znajomości” i "po nazwisku", niż w czyjeś naturalne predyspozycje, umiejętności, wiedzę i samodzielny upór w walce o swoje ja.
Love.
ZH
Dopisek: Mój ojciec był ekonomistą, urzędnikiem ministerstwa finansów, matka nauczycielką chemii i fizyki w szkole podstawowej, do której chodziłem. Miałem przerąbane ze wszystkich stron. "Idź do matki i pochwal się, że rzucałeś na lekcji gąbką w kolegów" - usłyszałem kiedyś od nauczycielki polskiego. Musiałem pójść do pracowni chemicznej i tam przy całej klasie innych uczniów powiedzieć matce w trakcie jej lekcji co się stało. Tak hartowała się stal.
Trwa ładowanie...