"Fikcje. Dziennik"

Obrazek posta

2 maja 2023 (wtorek)

“Są dni, gdy człowiek budzi się młody i pełen wigoru. Ledwo przetrze sklejone snem powieki, a już świat zewnętrzny darzy go swą potężną rzeźbą, ostrością konturów i bogactwem cudownych barw” 

- pisze Charles Boudelaire w “Sztucznych Rajach”.

Więc obudziłem się rankiem, we wtorek, pośrodku trwającej wciąż “majówki” i nie poczułem tego o czym Boudelaire wypisuje. Poczułem natomiast lekki ból głowy i karku oraz pragnienie, ponieważ jak zauważył mój lekarz - zbyt mało piję i regularnie się odwadniam. 

Co do drogiego Charlesa -  Wydawnictwo Officyna przysłało mi do recenzji perełki. Cudownie wydane trzy tytuły jego autorstwa. O pierwszym już wspomniałem. Kolejnym jest “Paryski splin”, a po “Paryskim splinie” w kolejce ustawiają się “Dzienniki intymne”.

Oczywiście z Boudelarie’a recenzji pisał nie będę. Byłaby to robota zupełnie zbędna i podszyta bezdenną głupotą. To, że to, co Boudelaire napisał, mniej więcej w połowie, dziewiętnastego stulecia i nieco dalej, to jest jasne. Książki natomiast choćby z uwagi na ich absolutnie przepiękny design, zasługują na prezentację. Więc zrobię to z całą pewnością wykorzystując do tego Księgozbiry.

Poza tym w ostatnich dniach intensywna lektura w ogólności. Czytam również “Straszliwą zieleń “ Beniamina Labatuta” wydaną przez Czarne oraz “Na coś trzeba umrzeć. Kolejna książka o raku” Adrianny Alksinin, opublikowaną przez Ha!Art. I jakby tego było mało dokładam sobie jeszcze “Wszystkie szczęśliwe rodziny” Harve Le Telliera, którą czytelnik może się cieszyć, bo wydawnictwo FIltry uznało, że to jest ciekawa propozycja. 

Ze wszystkich piszę recenzje. Co zresztą jest już regułą. Właściwie przestałem czytać dla samego czytania. 

Tak czy inaczej zawsze zostaje jakaś wartość dodana. Na przykład Labatut pisze tak:

“Rzeczywistość nie istnieje jako coś odrębnego od aktu obserwacji”

I chociaż odwołuje się tutaj do słów Heisenberga i Bohra myślę sobie, że to co nas otacza istnieje wyłącznie dzięki temu, że się temu przyglądamy. Jeśli nas zabraknie, tego co wokół nie będzie, a tym samym damy prztyczka w nos światu, który zmusza nas do nieustannego trudu utrzymania się na powierzchni.

A może jest wręcz odwrotnie. Może, kiedy przestajemy patrzeć, kiedy nas już nie ma, świat wciąż posiada swoje dekoracje i ma, co do zasady, wyjebane, na naszą nieobecność? To jest raczej prawda objawiona i moje śmieszne “filozofie” nie mają tutaj nic do rzeczy, ale chuj ze światem. Niechaj sobie istnieje, skoro nie istnieje już dla nas. I kto teraz jest górą?

No, kurwa, właśnie nie wiadomo. 

W tym miescu należałoby przywołać filozofa z mojej wczesnej młodości. Piękny umysł epoki transformacji ustrojowej, który niestety jak Jezus nie spisał swoich nauk, co zasadniczo nie robi różnicy ponieważ myśl mędraca, którego przywołuję na kartech tego dziennika, sprowadzała się do deklaracji, że mędrzec ów miał na świat wyjebane. Cytowana przeze mnie wyjątkowa umysłowość przybrała imię Ali. I zanim rozpędzona ciężarówka wtarła Aliego w asfalt, mogliśmy wspólnie z Historykiem, Pugaczem i Wolbim, sycić uszy prawdami, które nam przynosił.

Ale Labatut nie odpuszcza i wciąż opierając się na tezach Heisneberga wskazuje:

“Nawet sytuacji nędznej cząsteczki nie można dokładnie opisać. Możemy wnikać w fundamenty, ile chcemy, ale zawsze zostanie coś zamazanego, nieokreślonego, niepewnego, jakby rzeczywistość pozwalała nam spojrzeć na świat wyraźnie jednym okiem, ale dwoma już nie.”

Jeżeli jak barbarzyńca i totalny ignorant porzucę kontekst cytowanego fragmentu oraz przeciwstawię się bezczelnie jego powadze i doniosłości dla nauki, pokuszę się o następującą jego interpretację (naturalnie wykorzystując go wyłącznie na użytek własny jak zwykle czynię to z cytatami pochodzącymi z literatury)

A zatem jeśli założę, że “nędzna cząsteczka” to ja i przyznam się w swojej bezsilności, że usiłuję się określić i opisać od lat ponad czterdziestu oraz że wciąż jestem kompletnie nieokreślony, niepewny jutra, a nawet zamazany - to mogę stwierdzić z całą mocą, że to jest opowieść o mnie. Co więcej - mam wadę wzroku, na której jedno oko ucierpiało bardziej od drugiego, co z kolei sprawia, że puenta przywołanego fragmentu domyka całość mocną klamrą, bo jest tak, jak tam zapisano - widzę świat wyraźnie jednym okiem, a dwoma już nie.

Mój znajomy (a może jak to w moim przypadku bywa - były znajomy) prowadzi profil na TikToku, w którym prezentuje obserwującym “korzyści płynące z czytania”. Więc akapit wyżej zrobiłem właśnie to samo nie promując jednocześnie wątpliwej jakości tekstów, które zwykliśmy nazywać “książkami” wyłącznie dlatego, że z obu stron mają okładkę. A tak czasem bywa u influencerów, którzy stają się tak zwanymi “ambasadorami” wydawnictw. Często bowiem w podobnych działaniach nie chodzi o literaturę, co więcej, nie chodzi nawet o książki. O co chodzi, trudno powiedzieć. Mam kilka sugestii, ale są na tyle nieistotne, że je sobie po prostu daruję. 

Wczoraj Kraków. Dzień cały w Krakowie. Jest w tym mieście coś wyjątkowego i wciąż się na to nabieram, chociaż z trudem przedzieram się przez sunące pielgrzymki turystów, godząc się jednak na to, ponieważ kimże ja jestem pośród nich jak nie turystą właśnie. A że w Krakowie jestem z “Najbliższymi mi Istotami na Ziemi”, to czas spędzamy ze sobą z radością włócząc się trochę bez celu po mieście, w którym Wanda nie chcąc Niemca rzuciła się do Wisły. Obiad jemy na Kazimierzu tam, gdzie się go zjeść powinno czyli w Okrąglaku na Palcu Nowym. Ja bezmięsnie, z samym serem, a “Najbliższe mi Istoty na Ziemi” różnie. A że ze szczypiorkiem, a że z fetą, a że z prażoną cebulką, a że lepiej tę zapiekankę nabyć dużą, a że lepiej jednak małą “no bo kto to zje, zobacz jakie wielkie”, a że na pół przekroić, a że nie przekrawać.Ostatecznie jednak jemy i wszystkim smakuje. 

Więc w obrzydliwy sposób robimy to, co każdy turysta w Krakowie zrobić powinien i nawet nie próbujemy udawać, że jest inaczej i kiedy jedna z “Najbliższych mi Istot na Ziemi” pije Aperol, ja piję kawę mrożoną z wiśniami, myśląc wyłącznie o jednym. Jakby zareagował Ali, gdyby cudownie zmartwychwstał i mnie na krakowskim Kazimierzu, z tą kawą, kurwa, zobaczył. Za chuja nie miałbym życia na dzielnicy i nie byłoby już przed tym ucieczki, żadnego ratunku. A kawa swoją drogą taka sobie. Nie wspomnę już o lemoniadzie, którą jedna z “Najbliższych mi Istot na Świecie” otrzymała jako “lemoniadę domową”. Jeśli ktoś w domu przyrządza lemoniadę dolewając do wody sodowej łyżkę syropu z cytryny, to tak - to była to lemoniada domowa, ale jeśli ktoś robi to wkładając w tę czynność trochę więcej serca - to była to szklanka wody z kapką cytrynowego aromatu. Na dodatek ani kwaśna, ani słodka. Trzecia “Najbliższa mi Istota na Ziemi”, w odróżnieniu od nas postanowiła porzucić pretensjonalność wyborów i zamówić po prostu Fantę. I jak się okazało - postąpiła najmądrzej z nas wszystkich, chociaż sądząc po niewielkiej ilości lat, którą przeżyła na tym łez padole - my powinniśmy jednak dokonywać lepszych wyborów. A tymczasem dzieje się wręcz odwrotnie.

Powrót z “miasta królów” to jest landszaft nad landszaftami. Ale ciepło mi z tym landszaftem na sercu. Więc wracamy sobie w gasnącym świetle słońca. Świat w pomarańczach i różu. Obok mnie “Najbliższe mi Istoty na Ziemi”, ja za kierownicą, silnik mruczy sobie cichutko, a ja cieszę się, że tam jestem - a nie zdarza mi się często cieszyć z tego, że jestem gdziekolwiek. Zaryzykowałbym nawet tezę, że dość rzadko zdarza mi się cieszyć, że jestem w ogólności. A tutaj proszę - tak fundamentalna odmiana. 

Dobry był wczoraj dzień. Być może to odrobinę naiwne, ale jest w tym jakiś zalążek nadziei. A nawet jeśli go nie ma, to nie mam zamiaru sobie tego psuć.

Jest wtorek. Drugi dzień maja 2023 roku. Dokąd to wszystko zmierza? Nie mam zielonego pojęcia. I szczerze mówiąc, wolę nie mieć. Tak jest o niebo ciekawiej. 



 

Zobacz również

"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"
"Fikcje. Dziennik"

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...